Nie, to byl sufit.
Harry sprobowal podniesc glowe i w tej samej chwili poczul sie tak, jakby ktos przylozyl mu w nia patelnia. Bol eksplodowal mu pod powiekami tysiacem iskier.
Zagryzl zeby, zeby nie krzyknac. Poczul sie nagle tak, jakby robil korkociag na miotle. Caly swiat wirowal wokol niego i zamiast zwalniac, coraz bardziej przyspieszal.
Walczac z bolem i zawrotami glowy, Harry otworzyl oczy i z trudem przekrzywil glowe na bok.
Byl w skrzydle szpitalnym. Obok na lozku lezala Luna.
Ostatnie, co pamietal, to zloty znicz, ktory juz prawie mial w reku.
- Och, obudziles sie nareszcie. - Cisze panujaca na sali przerwal glos pani Pomfrey. Pielegniarka stanela nad lozkiem Harry'ego i spojrzala na niego z troska.
- Co sie stalo? Co ja tu robie? - zapytal nieco oszolomiony Gryfon.
- Dostales tluczkiem. Na treningu. Prosto w glowe - wyjasnila krotko, jednoczesnie nalewajac napoju o barwie zgnilej zieleni do szklanki stojacej na szafce obok lozka Harry'ego. - A pozniej spadles z miotly. Na szczescie skonczylo sie tylko na kilku guzach i utracie przytomnosci. Dalam ci srodki przeciwbolowe.
- A prawie juz go mialem - sapnal Harry i sprobowal podniesc glowe, co poskutkowalo tylko jeszcze silniejszym uderzeniem patelnia.
- O nie, moj drogi. Chwilowo sie stad nie ruszysz. Przelezysz w tym lozku do rana, dopoki wszystko nie wroci do normy. A teraz wypij to. To pomoze usmierzyc bol, chociaz mozesz sie czuc po tym nieco oszolomiony.
Harry westchnal zrezygnowany. A tak byl blisko... Teraz wszyscy na pewno uwazaja go za skonczona oferme. Nie zauwazyl tluczka, zbyt pochloniety pragnieniem zlapania znicza. Pewnie wyrzuca go z druzyny...
To wszystko przez Snape'a!
Uparl sie, zeby zatruc Harry'emu zycie, nawet jezeli nic takiego nie robil. Harry wiedzial w glebi serca, ze to nie jest wina nauczyciela, ale uwielbial go za wszystko obwiniac. To bylo znacznie prostsze niz obwinianie siebie.
Harry po prostu nie potrafil przestac o nim myslec. Byl jak mucha, ktora przylepila sie do pajeczyny utkanej przez Mistrza Eliksirow. I w zaden sposob nie potrafil sie uwolnic i odleciec.
Ale koniec z tym! Tak dluzej byc nie moze!
Harry przyjal dawke paskudnego, zgnilozielonego eliksiru i po chwili zostal sam w ciemnosci. No, moze nie do konca sam.
Powoli przekrecil glowe i spojrzal na nieprzytomna Lune. Nie byla juz taka blada, a siny odcien zniknal z jej powiek. To pewnie dzieki antidotum, ktore uwarzyl dla niej Snape. Teraz wygladala tak, jakby po prostu spala.
Harry czul, jak uczucie rozluznienia powoli ogarnia jego umysl i cialo. Pokoj zaczal sie powoli kolysac, a jego konczyny staly sie nieslychanie ciezkie.
Glebokie westchnienie wyrwalo sie z jego piersi. Czul sie, jakby pasy, ktorymi krepowal swoj umysl rozluznily sie i na wierzch zaczely wyplywac rozne gleboko skrywane mysli, ktore musialy ujrzec swiatlo dzienne. Wszystko inne nagle stalo sie takie... niewazne.
- Niezle sie wpakowalem, Luno - wyszeptal cicho. - Nic nie potrafie na to