Wiedzial, ze posyla ich na pewna smierc. Wiedzial, ze bedzie mial ich krew na rekach, ale nie obchodzilo go to. Moze sie nawet wykapac w tej krwi, byle tylko dotrzec do Pottera.
- Albusie! - McGonagall zwrocila sie do Dumbledore'a. - Powstrzymaj do szalenstwo.
- Minerwo, nie mamy teraz czasu na klotnie. Harry takze jest zaledwie niewykwalifikowanym uczniem, a teraz znalazl sie sam wsrod setek wyszkolonych zabojcow i potrzebuje naszej pomocy. Jezeli czesc uczniow z wlasnej woli bedzie chciala wziac udzial w bitwie, to nie moge im tego zabronic. Prosze cie, bys natychmiast zawiadomila wszystkich nauczycieli. Zostalo naprawde niewiele czasu. Spotkamy sie w punkcie aportacyjnym.
McGonagall zacisnela drzace usta.
- Mam nadzieje, ze wiesz, co robisz, Albusie - odpowiedziala roztrzesionym glosem, po czym odwrocila sie i rzucajac Snape'owi potepiajace spojrzenie, wybiegla z gabinetu.
- Zgredku - Dumbledore pochylil sie nad wciaz ukrywajacym sie za jego szata skrzatem - bedziesz mi potrzebny. Wskazesz nam dokladne miejsce, w ktore aportowales sie z Harrym. I postaraj sie porozmawiac ze skrzatami. Moze ktorys bedzie chcial sie do nas przylaczyc. Wiesz, gdzie znajduje sie punkt aportacyjny? - Zgredek niepewnie pokiwal glowa. - Doskonale. Poczekasz tam na nas. A teraz ruszaj.
Rozlegl sie glosny trzask i skrzat rozplynal sie w powietrzu.
Cisza, ktora nagle zapadla, wydawala sie niemal iskrzyc.
Severus spojrzal na Dumbledore'a. Dyrektor stal odwrocony do niego tylem, z rekami zalozonymi za plecami. Wydawal sie byc pograzony w myslach.
Wszystko bylo gotowe. Wystarczylo jedynie sie tam udac i... wkroczyc w otchlan.
Na co wiec czekali?
- Zawsze fascynowalo mnie to, jak wielka potega jest milosc - powiedzial nagle dyrektor. Jego glos byl zachrypniety i zmeczony, ale tlila sie w nim pewna doza... niedowierzania. - Jak wiele potrafi pokonac, jak ogromna moc ofiarowac, a jednoczesnie... jak bardzo oslabic, nawet najsilniejszego czlowieka. - Severus zmarszczyl brwi. - Wkrada sie niepostrzezenie, niczym kropla do wnetrza skaly i kruszy najtwardsze serca. Roztapia nawet najgrubsza, najtrwalsza powloke lodu. - Dumbledore odwrocil sie powoli, spogladajac na Snape'a swoimi iskrzacymi oczami. - A twoja powloka, Severusie, byla jedna z najwytrzymalszych, jakie znalem.
Nawet wpadajacy wprost do gabinetu grom nie uderzylby w Severusa z taka sila, z jaka zrobilo to tych kilka wypowiedzianych cicho slow.
- Wiedziales? - zapytal slabym glosem, patrzac wprost w te chlodne, blekitne oczy i majac wrazenie, ze caly gabinet pograzyl sie w ciemnosci, pozostawiajac jedynie ich dwoch.
- Co wiedzialem? Jak wchodzil do Wielkiej Sali, a ty przerywales posilek i nie mogles oderwac od niego wzroku? Czy moze jak twoje oczy rozjasnialy sie, kiedy tylko o nim wspominalem? Czy jak bardzo byles rozbity za kazdym razem, kiedy lezal w szpitalu? - W spojrzeniu Dumbledore'a nie bylo juz iskier. Jedynie chlodna, ostra stanowczosc. - Moze i jestem starym glupcem, Severusie, ale nie jestem slepym ignorantem. A milosc to nie jest cos, co mozna ukryc rownie latwo jak nienawisc czy chec zem...
- Zamilcz! - Slowa same wyrwaly mu sie z ust. Nie mogl sluchac, jak Dumbledore w tak spokojny sposob obnaza jego slabosc. Slabosc, ktorej nienawidzil, a jednoczesnie pielegnowal w sobie niczym najdoskonalsze zjawisko. - Nie mam zamiaru tego wysluchiwac! - powiedzial z odraza, odwracajac sie plecami do mezczyzny.
- A jednak mnie wysluchasz, Severusie. - Glos dyrektora stal sie ostrzejszy. - Wiem, ze nie darzysz mnie sympatia. Nie zdziwilbym sie nawet, gdybys pragnal mojej smierci...
