potegujac otaczajace go dzwieki - krzyki i wrzaski, rzucane na oslep klatwy i czary, biegajace w poplochu sylwetki. Kilka metrow od niego rozlegl sie huk i pobliskie drzewo eksplodowalo, zasypujac go gradem odlamkow. Oslonil sie peleryna i blyskawicznie schronil za najblizszym pniem.
Wciaz pamietal zaskoczenie na otaczajacych go twarzach, kiedy na ulamek sekundy przed aportacja, puscil ich dlonie, pozwalajac, by dyrektor, McGonagall, Kingsley, Lupin i kilkoro innych najsilniejszych aurorow aportowalo sie bez niego. Ich zadaniem bylo odwrocenie uwagi Smierciozercow i wprowadzenie poplecznikow Czarnego Pana w poploch, aby inni mogli bez przeszkod dostac sie na miejsce. Nikt poza dyrektorem nie wiedzial jednak, ze Severus ma zupelnie inne plany.
Musial od czegos zaczac. A raczej... od kogos.
W oddali, na lewo od niego nad koronami unosila sie czerwona luna ognia. Ktos podpalil las, najprawdopodobniej po to, by wywabic wszystkich, ktorzy znalezli schronienie wsrod drzew.
Severus zmruzyl oczy, uniosl rozdzke i zanurzyl sie w duszacych oparach.
*
Tonks zacisnela powieki w tej samej chwili, w ktorej uslyszala pierwsze sylaby klatwy, ktorej skutki widziala juz zbyt wiele razy, aby obraz miesni wystajacych spod roztopionej skory nie wyryl jej sie w glowie, przesladujac ja nocami.
- Liqi...
- Expelliarmus!
Gwaltownie otworzyla oczy. Smierciozerca, odrzucony sila zaklecia, uderzyl w pobliskie drzewo i zsunal sie po nim niczym polamana kukielka.
Do jej scisnietych bolesnie pluc wdarlo sie szczypiace w gardlo, kwasne powietrze. Odwrocila glowe i ujrzala stojaca nieopodal grupke szostorocznych Krukonow.
- Nic ci nie jest? - zapytala Cho Chang, podbiegajac i wyciagajac do niej reke. Jej twarz byla osmalona, ale dziewczyna nie wydawala sie byc ranna, w przeciwienstwie do Padmy Patil, ktora podtrzymywal jasnowlosy chlopak.
Tonks potrzebowala chwili, aby galopujace szalenczo serce uspokoilo sie odrobine, a rozchwiane zmysly powrocily na miejsca.
- Nie, nic - odparla ochryple, przyjmujac wyciagnieta reke i podnoszac sie z ziemi. - Widzieliscie gdzies Lune?
Cho pokrecila glowa.
- Nie. Kiedy sie aportowalismy, wszedzie byli Smierciozercy. Rozdzielilismy sie i ucieklismy do lasu i... co to za halas? - Rozejrzala sie, skonsternowana.
Tonks takze go slyszala. Ryk przypominajacy stado galopujacych centaurow. Nadciagajacych z ogromna predkoscia.
Odwrocila sie i nad koronami drzew ujrzala krwawa lune. Coraz jasniejsza i goretsza.
Jej serce zamarlo.
- Uciekajcie stad! - krzyknela. - To Szatanska Pozoga!
*
Unoszace sie wszedzie kleby dymu utrudnialy mu widocznosc, ale stanowily jednoczesnie znakomita ochrone. Widzial przebiegajace w poblizu sylwetki aurorow i uczniow, otaczala go kakofonia wrzaskow i jekow. Jego wyostrzone zmysly szalaly, atakowane ze wszystkich stron halasem, hukiem, zapachem krwi i oslepiajacymi rozblyskami. Kazdy ruch wymagal przemyslenia, kazdy krok mogl byc jego ostatnim.
Severus doskonale zdawal sobie sprawe z tego, ze Smierciozercy nie przyjma go z
