sily. Jego cialo przypominalo kamienna rzezbe, nad ktora nie mial zadnej kontroli. Probowal uniesc reke, ale mial wrazenie, ze wazy tone.
- Wstawaj! - Uslyszal ostre warkniecie, ale w tej chwili bylo to dla niego rownie niewykonalne, jak wykrzesanie z siebie chociaz iskierki nadziei na to, ze po tym, jak zawiodl jego jedyny plan, ma jeszcze jakiekolwiek szanse na przezycie. - Powiedzialem, wstawaj! - Nieznana sila poderwala go z ziemi i Harry zawisl w powietrzu, czujac sie jak szmaciana lalka, utrzymywana w pionie jedynie przez przytwierdzony do kregoslupa, niewidzialny kij. - Spojrz!
Harry podazyl wzrokiem za wyciagnietym ramieniem Voldemorta. Dementorzy rozsuneli sie na boki, niczym kurtyna i Harry dopiero teraz zrozumial, ze znajduja sie w samym srodku szerokiej, pustej doliny, otoczonej ze wszystkich stron zalesionymi wzgorzami. Za jednym z nich... - wytezyl wzrok - ...dostrzegl jasne rozblyski i wzbijajacy sie w niebo, czarny dym. Nie mial pojecia, co moglo to oznaczac, ale w jednej chwili ogarnely go zle przeczucia.
Czujac na sobie wzrok Voldemorta, spojrzal na niego przekrwionymi oczami i poczul splywajaca po plecach fale zimnego przerazenia, kiedy pozbawione warg usta rozciagnely sie w paskudnym usmiechu.
- Tak jak sie tego spodziewalem. Przyszli za toba. Wszyscy.
Harry poczul sie tak, jakby podtrzymujaca go sila zniknela i teraz opadal bardzo, bardzo dlugo, na samo dno nicosci, w kazdej chwili spodziewajac sie smiertelnego zderzenia z jej dnem.
- Wszyscy twoi drodzy przyjaciele. Wszyscy ci glupcy, ktorzy uwierzyli w moc Zlotego Chlopca i maja nadzieje, ze ich poswiecenie da ci czas, aby mnie pokonac.
Nie. To niemozliwe. Niemozliwe! Skad mieliby...? Dlaczego? Jak sie tu...? Co z Ronem i Hermiona? Co z reszta? Czy Dumbledore odkryl...? Wezwal Zakon? Ministerstwo? Czyzby to Zgredek go wydal?
Nagle zderzenie z dnem sprawilo, ze pluca Harry'ego przestaly funkcjonowac, a na gardle zacisnela sie zimna, stalowa petla, kiedy uswiadomil sobie, kto jeszcze moze tam byc.
Severus!
Nie, tylko nie on! Zlapia go! Beda torturowac! Bylo ich zbyt wielu. Widzial te zastepy. Nie mieli szans. Nikt nie mial szans z taka armia. Wszyscy zgina!
Jego usta otworzyly sie, lapiac haustami powietrze i probujac uspokoic ogarniete panika serce, kiedy wpatrywal sie w odlegle rozblyski zaklec i dobiegajace do jego uszu, niesione wiatrem echo odglosow wydobywajacych sie z kilkuset gardel.
- Czuje twoj strach - odezwal sie cicho Voldemort, przeciagajac powoli sylaby i upajajac sie tym, co widzial na twarzy Harry'ego. - Pelzajacy po ziemi, brudny i slaby, pozerajacy cie od srodka. Niewazne jak bardzo bedziesz probowal udawac nieustraszonego. Twoje przegnile uczuciami serce nie jest w stanie zniesc cierpienia innych i dlatego zawsze bede mial nad toba przewage. Ale ich poswiecenie jest daremne. Nie odnajda cie. Beda tam wszyscy walczyc i ginac za ciebie, jeden po drugim. A ty przezyjesz, zeby ogladac ich smierc. A kiedy bedzie juz po wszystkim, zrobie stos z ich trupow i podpale je, a smrod ich plonacych cial pokryje cala okolice.
- Odwolaj ich! - wykrzyknal rozpaczliwie Harry, probujac uwolnic sie od przytrzymujacej go sily. - Przyszedlem do ciebie! Masz, co chciales! Zalatwmy to pomiedzy soba!
Voldemort jedynie sie rozesmial. Harry mial wrazenie, ze ten smiech tnie jego serce na kawalki.
- Moj drogi Harry... - wyszeptal groznie, kiedy jego smiech juz przebrzmial. - Nie tyle ich nie odwolam, co z przyjemnoscia im pomoge.
Przytrzymujaca Harry'ego sila zniknela, kiedy Voldemort przestal celowac w niego rozdzka i skierowal ja ku ziemi. Harry upadl na kolana i rece, przygladajac sie z przerazeniem, jak Voldemort wypowiada dluga i skomplikowana inkantacje, a ziemia zaczyna drzec i pekac.
