- Vobis ad infernum. - zakonczyl i z jego rozdzki wydobyla sie niewidzialna, znieksztalcajaca przestrzen fala, ktora wniknela w ziemie i niczym strzala pomknela w strone rozblyskujacych na niebie zaklec. Harry uslyszal ogluszajacy huk, dobiegajacy spod jego kolan, jakby ziemia, rozdzierana na pol, wydala z siebie ryk bolu.
Musi to powstrzymac! Musi!
Blyskawicznie odnalazl wzrokiem swoja porzucona niedaleko rozdzke i bez namyslu rzucil sie w jej strone. Zlapal ja, niemal sie przewracajac, kiedy oslabione nogi ugiely sie pod nim i wycelowal w Voldemorta, wykrzykujac ochryple:
- Scorpio stimulus!!!
Voldemort poderwal glowe i w ostatniej chwili zdolal uniesc rozdzke, odbijajac zaklecie Harry'ego.
I Harry zdolal zobaczyc jeszcze tylko wsciekly rozblysk w jego czerwonych oczach i rownie czerwony promien, pedzacy w jego strone, zanim poczul odbierajace oddech, potezne uderzenie w zoladek, ktore odrzucilo go do tylu i swiat pograzyl sie w ciemnosciach.
*
Slyszal krzyki. Odlegle, wypelnione cierpieniem wrzaski, ktore sprawialy, ze ogarnial go przenikliwy chlod.
W ciemnosci cos sie poruszalo. Widzial skrzydlate cienie, ktore wydawaly sie zasysac przestrzen, probujac wciagnac go w lepki, grzaski mrok. Widzial wyciagajace sie ku niemu rece. Chcial uciec, wyrwac sie im, znalezc sie jak najdalej stad, poniewaz nie mogl zniesc tego, co ze soba przynosily. Nie wiedzial jak to nazwac, ale bylo przerazajace i kroczylo ku niemu. A on pragnal jedynie zwinac sie w klebek i udawac, ze go nie ma. Moze go nie zauwazy, moze odejdzie... ale to wyczuwalo jego uczucia. Rozpacz, ktora wstrzasala jego cialem. Strach, ktory oplatal go za szyje i sciskal, tamujac oddech. Jakby lodowata dlon zaciskala mu sie na sercu, wbijajac w nie swe szpony i probujac mu je wyrwac. Albo zmiazdzyc.
Slyszal placz. Zalosne zawodzenie w ciemnosci. Znowu byl sam, zamkniety w dusznym schowku. Uderzal w drzwi, drapal, chcial wyjsc. Nie chcial byc tu sam. Dlaczego nie otworza? Dlaczego po niego nie przyjda? Slyszal ich smiech zza drzwi. Slyszal Dudleya nasmiewajacego sie z niego i chrupiacego swoje ulubione chipsy. Ich zapach wdzieral sie przez szpary w drzwiach i zoladek Harry'ego skrecal sie mimowolnie. Byl taki glodny. Moglby zjesc nawet ten wysuszony na wior chleb, ktory ciotka Petunia gromadzila w jednym z pojemnikow, na wypadek gdyby Dudziaczek chcial wybrac sie do parku, nakarmic kaczki. Cokolwiek, co zapelniloby jego skamlacy zoladek.
Nagle ciemnosc przeszyl kolejny krzyk. Wspomnienie zielonego swiatla. I zaru, ktory otulil go, nie dopuszczajac, by swiatlo go dosieglo. Oplatajace go ramiona.
- Odsun sie, glupia...
A potem ramiona zniknely. Pozostal jedynie chlod, ktory obejmowal go, kiedy siedzial na zimnej podlodze z podkulonymi nogami, wpatrujac sie w drzwi schowka.
I wspominal to cieplo.
A potem, potem...
Mrok uformowal sie w cos, co rozpoznawal. Znajomy ksztalt. Znajomy chlod. I nawet jesli byl to tylko stworzony z mroku cien... to w jego objeciach bylo... cieplo.
*
Wylonienie sie z ciemnosci przypominalo zaczerpniecie tchu po zbyt dlugim przebywaniu pod woda. Nastapilo nagle, jakby Harry zostal przywrocony do zycia po zachlysnieciu sie nia. Jego pluca bolaly, a cialo pulsowalo.
Probowal podniesc glowe i sie rozejrzec, ale nie byl w stanie sie poruszyc. Mogl jedynie wodzic oczami i mrugac, probujac przegonic mgle, ktora wydawala sie przykrywac cala okolice. Swiat byl
