na skorze.
Wezwanie. Skierowane tylko do jednej osoby. Tylko do Malfoya.
Severus ukryl rozdzke Lucjusza w faldach swej szaty, wyciagnal swoja, zlapal ramie mezczyzny w zelazny uscisk i... podazyl za Wezwaniem.
Swiat rozplynal sie.
Przybywanie na wezwanie Czarnego Pana nie przypominalo typowej aportacji. Raczej karkolomny zjazd bardzo waskim i stromym, pograzonym w ciemnosci tunelem, jaki tworzyl sie pomiedzy Czarnym Panem, a Smierciozerca, ktorego do siebie przyzywal.
Gdyby Severus byl sam, wyladowalby na nogach, tak jak zwykl to czynic wiele razy w przeszlosci. Ale podrozowanie w taki sposob z martwym cialem bylo o wiele trudniejsze i kiedy tylko swiat rozwinal sie mu przed stopami niczym dywan, Severus upadl na twarde, zimne podloze, na wpol przygnieciony bezwladnym cialem Lucjusza.
Pierwszym, co poczul, bylo lodowate, przeszywajace zimno, wnikajace mu w cialo niczym tysiace malenkich igielek. Zanim ustapily zawroty glowy, ujrzal nad soba morze ciemnych, emanujacych odorem zgnilizny, unoszacych sie w powietrzu sylwetek.
Dementorzy!
Zrzucil z siebie martwe cialo i uniosl sie na lokciach, blyskawicznie obejmujac spojrzeniem otaczajaca go, zmarznieta ziemie, pokryta delikatnym, iskrzacym sie szronem.
I wtedy jego wzrok napotkal czarne kosmyki, rozsypane w nieladzie wsrod srebrnobialego szronu... i blada, nieruchoma twarz, ktora okalaly... i potrzaskane, przekrzywione okulary... i oczy. Zamkniete.
Serce Severusa zatrzymalo sie w jednym gwaltownym, bolesnym uderzeniu, a swiat skurczyl sie do rozmiaru tych dwoch waskich linii, otulonych czarnymi rzesami.
Poza nimi nie bylo niczego. Jedynie proznia.
I wtedy rzesy zadrzaly, a zamkniete powieki uniosly sie powoli i swiat wypelnil sie zielenia.
I Severus znowu mogl oddychac.
Ponownie znalazl sie w swiecie, w ktorym pragnal zyc. I juz nigdy wiecej nie pozwoli mu go sobie odebrac.
69. I'll bleed for you, you'll bleed for me
I am the white dove for a soldier
Ever marching as to war
I would give my life to save you
I stand guarding at your door
I give you all that I am
And I breathe where you breathe
Let me stand where you stand
With all that I am*
Bol byl potworny. Po pewnym czasie zaczal przypominac lawe, ktora plynela przez miesnie i wypalala rany w jego wnetrznosciach. Jezyki ognia siegaly az do koniuszkow palcow, sprawiajac, ze Harry zupelnie tracil czucie. Ulga przychodzila tylko wowczas, gdy jego umysl gasl na chwile. To nigdy nie trwalo dlugo, poniewaz Voldemort blyskawicznie go wybudzal, aby torturowac go kolejnymi, coraz bardziej wyszukanymi klatwami, ktore sprawialy, ze mial ochote zedrzec sobie platami skore, byle tylko przestalo bolec. Byle przestalo...
Jednak te krotkotrwale chwile ulgi byly dla Harry'ego niczym zanurzanie sie w lodowatej wodzie tuz po spedzeniu dlugich godzin na rozpalonym sloncu. Organizm przezywal gwaltowny szok, ale byl gotow na kolejna dawke przeszywajacego zaru.
