tuz obok niej i wyciagnal reke, dotykajac jej lodowatej dloni. I nie potrafil powstrzymac uczucia, jakby jego zoladek wywracal sie na druga strone, kiedy spojrzal na twarz Rona. Znal go od szesciu lat i jeszcze nigdy nie widzial na jego twarzy... takiego... takiej...
- Ron - wyszeptal cicho, z trudem zapanowujac nad drzeniem glosu. - To ja, Harry.
Oczy Rona rozszerzyly sie gwaltownie, wypelniajac sie przerazeniem i zdezorientowaniem. Rozejrzal sie wokol siebie, w poszukiwaniu zrodla glosu.
- Jestem naprzeciw ciebie. Mam na sobie peleryne-niewidke - wyjasnil szybko Harry i zobaczyl, jak spojrzenie przyjaciela koncentruje sie na miejscu, w ktorym kleczal, pozostawiajac w sniegu odciski kolan.
- Harry - wyszeptal Ron nienaturalnie scisnietym glosem. - To naprawde ty?
- Tak, wrocilem. I zabilem go. Juz nigdy nikogo nie skrzywdzi.
Harry zobaczyl, jak oczy Rona mruza sie, jakby potrzebowal dluzszej chwili, aby przetrawic te informacje.
- Kogo zabiles? O czym ty mowisz?
- Voldemorta. Zabilem go, Ron. I tym razem juz wiecej nie powroci.
Twarz Rona wypelnila sie pelnym oslupienia zdumieniem.
- Ale... jak? Co sie stalo? Gdzie byles? Dlaczego sie ukrywasz? Wszyscy cie szukaja. Jestes ranny?
- Nie, nic mi nie jest. Zostawilem jego cialo we Wrzeszczacej Chacie. Przekaz to profesor McGonagall. Co sie stalo ze Smierciozercami?
Ron wydawal sie byc zupelnie otumaniony tym, co uslyszal.
- Oni... nagle wpadli w poploch i zaczeli uciekac. I nie wiedzielismy, co sie stalo... Naprawde go zabiles?
- Tak, Ron. Ale zrobilem to zbyt pozno. Przepraszam... Przepraszam, ze nie zdazylem jej uratowac.
Twarz przyjaciela ponownie przykryl cien, a jego usta zacisnely sie w cienka linie.
Harry spuscil wzrok, walczac z rozmywajacym mu sie przed oczami obrazem.
Bal sie zadac nastepne pytanie. Bal sie, ze uslyszy cos, co...
- Co z twoja rodzina? - zapytal ledwie slyszalnym szeptem.
Ron odparl dopiero po chwili i Harry uslyszal w jego glosie drzace, z trudem utrzymywane w ryzach, szarpiace sie emocje.
- Fred i George szukaja ciala Billa - odparl Ron, zmienionym dziwnie glosem i Harry poczul, jak na dzwiek imienia jego brata, wszystko sie w nim zapada. - Percy jest lekko ranny, a mama i tata sa w Swietym Mungu, przy Ginny. Jest cala poparzona. Nie wiadomo, czy z tego wyjdzie. - Cos w twarzy Rona zmienilo sie, jakby przeciela je blyskawica trujacej nienawisci. - To wina tego skurwiela, Snape'a. Od poczatku wiedzialem, ze jest zdrajca. Mam nadzieje, ze jak najszybciej go dopadna i zabija.
Harry poczul sie tak, jakby otrzymal prosto w tchawice cios, ktory na moment pozbawil go oddechu.
I w tej samej chwili poczul dlon Severusa, zaciskajaca mu sie na ramieniu i szarpiaca nim.
Odwrocil glowe i ujrzal zmierzajaca w ich strone sylwetke Kingsleya.
- Ron, musze isc. Nie mow nikomu, ze mnie widziales. Napisze do ciebie list - wyszeptal pospiesznie, podnoszac sie z kolan.