ktory wzbudzal jej szacunek. A w sytuacji, w jakiej sie znalezli, byl najbardziej czulym mezczyzna, jakiego kiedykolwiek spotkala. Jego pieszczoty byly delikatne, ale pelne wewnetrznej pasji.
– Mol… jestes taka piekna, niewyobrazalnie piekna – szeptal ochryplym glosem.
Oplotla go nogami. Czula go w sobie. Porazila ja jego milosc. Wielbil ja kazdym dotykiem, kazdym pocalunkiem. Byla pewna, ze bardzo ja kocha. Czula sie tak, jakby odnalazla wreszcie brakujaca czesc swojej duszy.
Szeptal jej do ucha slowa podziwu, nalegal, by poszla z nim, poddala mu sie. Czula, ze dluzej juz tego nie wytrzyma. Zaczela wolac jego imie.
I w ciemnosci uslyszala jego glos.
– Mol, nigdy… nigdy nie bede kochal nikogo tak jak kocham ciebie.
Kiedy Flynn obudzil sie, byl sam. Serce bilo mu mocno, bo snilo mu sie, ze Molly odeszla.
Nie bylo jej. Pokoj wydawal mu sie taki pusty. Sam juz nie wiedzial, czy wczorajszy wieczor byl jawa, czy snem.
Powoli jego pamiec budzila sie. Obraz nabieral wyrazistosci. Byl otulony kocem – tylko Molly mogla to zrobic, bo on zwykle spal bez przykrycia. Wszedzie lezaly ich ubrania. A wiec Molly musiala gdzies byc w poblizu. Panujaca cisza przypomniala mu o zrodle ustawicznego halasu. Dylan!
Maly terrorysta zwykle budzil sie przed switem i wrzeszczal tak dlugo, az Flynn przybiegl do niego. Gdy malec postanowil, ze czas zaczac dzien, wszyscy musieli robic to samo. Ten potwor nie mial litosci dla nikogo, kto chcialby pospac chociazby do szostej.
Nie slyszal ani Dylana, ani Molly. Wyskoczyl pospiesznie z lozka, chwycil szlafrok i pobiegl do dziecinnego pokoju. W natloku zabawek trudno bylo cos dostrzec, ale lozeczko bylo puste. Ani sladu Dylana.
Znalazl ich oboje w kuchni. Na widok Molly zamarl. Zapragnal, by zawsze tutaj byla. A potem przypomnial sobie wszystko, co robili poprzedniej nocy.
– Dzien dobry, spiochu. Dylan, popatrz na kotka.
– Tata! – Dylan uwieziony w swoim krzeselku ujrzal Flynna stojacego w progu i wyciagnal do niego obie raczki, z rozmachem rozrzucajac jajecznice. Flynn pochylil sie, by go pocalowac.
Ale przez caly czas mial przed oczami dlugie nogi Molly. Na sniadanie byla jajecznica, owoce i grzanki. Molly wlasnie nalewala sok. Ubrana byla w jego koszule, siegajaca do polowy ud. Miala potargane wlosy, umyta twarz, na szyi zadrapania od jego zarostu i podkrazone oczy – slad po przezyciach ostatniej nocy.
– Widze, ze zaczeliscie sniadanie beze mnie – rzekl z usmiechem.
– Ten tutaj facet nie grzeszy zbytnia cierpliwoscia z samego rana. Chyba jest w tym podobny do tatusia.
Flynn myslal o tym, jak pieknie Molly wyglada i jak dobrze byloby ogladac podobny obrazek w przyszlosci. Mol. Jego zona. Schodzaca rano do kuchni w jego koszuli. Wyrzucilby wszystkie jej ubrania, by przez najblizsze czterdziesci lat musiala chodzic tylko w jego koszulach. Czul sciskanie w gardle… bo przeciez nie wiedzial, co Molly mysli o ich wspolnej przyszlosci. Znal tylko swoje pragnienia.
Usmiechnela sie do niego. W jej usmiechu bylo troche niesmialosci i troche niepewnosci. Jakby powrocila dawna Molly.
– Dobrze spales? – zapytala.
– Prawde mowiac, nie spalismy dluzej niz trzy godziny, prawda?
Zaczerwienila sie, przez chwile patrzyla na niego, a potem szybko odwrocila wzrok i zajela sie nalewaniem soku.
– Jajecznica jest juz zimna. Wstales za pozno, choc trudno tak powiedziec, bo jest dopiero szosta. Zostaly tylko resztki.
– Nie spodziewalem sie nawet tego. Molly… – Przesunal reka po wlosach. Nie wiedzial, jak ma to powiedziec. Najbardziej pragnal chwycic ja w objecia i pocalowac. Kochal ja jak dotad nigdy nikogo. Nawet nie przypuszczal, ze mozna tak to odczuwac. Przyszlosc z nia wydawala mu sie czyms naturalnym.
Dlaczego jednak Molly postanowila wlasnie poprzedniego wieczoru kochac sie z nim? Moze bylo jej go zal? Moze po prostu mu wspolczula? Jego rodzina ocenila go bardzo surowo.
– Co sie stalo? – spytala cicho.
– Nic. Rankami jestem ponurakiem. – Kulka jajecznicy trafila go w oko. Dylan rozesmial sie, za nim Molly… i w koncu Flynn.
Ale jego smiech nie trwal dlugo. Nie potrafil udawac, ze jest w radosnym nastroju. Molly postawila przed nim talerz i usiadla naprzeciwko.
– Wyrzuc to z siebie – rozkazala.
– Jedzenie? – zazartowal.
– To, co cie tak gnebi.
– Nie… nie wiem, czy dobrze czujesz sie po tym wszystkim.
Wydawalo sie, ze Molly tlumaczy sobie jego nieudolne stekanie na normalny jezyk. Popatrzyla na niego z czuloscia.
– Nie kochalabym sie z toba, gdyby nie bylo mi dobrze. Nawet lepiej niz dobrze. – Zawahala sie. – A moze ty tego zalujesz?
– Z cala pewnoscia nie. Nigdy w zyciu. Ale… – wiedzial, ze Molly musi cos czuc do niego. Nie zrobilaby tego, gdyby nie laczylo jej z nim uczucie. Ale jakkolwiek piekna i upojna byla ta noc, Flynn zdawal sobie sprawe, ze musi sobie zasluzyc na szacunek Molly.
– Molly, nie wiem, jak chcesz, zeby to sie rozwijalo dalej. Jakich obietnic ode mnie oczekujesz?
– No coz, nie sa to zbyt trudne pytania. Ta noc nie oznacza petli zalozonej na twoja szyje. Nie prosilam o zadne obietnice i nie prosze o nie teraz.
– Wiesz o mnie wszystko. Rozumiesz, ze nie jestem pewien, co stanie sie z Dylanem. Znasz tez historie mojej rodziny i przyczyny, dla ktorych nie jestem zbyt dobrym materialem na meza…
– Przepraszam cie bardzo. Czyja cos mowilam o malzenstwie?
– Nie, ale…
– Wiec zjedz sniadanie i omowimy wszystko, co nas nurtuje. Zobaczymy, dokad nas to zaprowadzi. Masz cos przeciwko temu?
– Nie.
– Nie wiem, jak to sie skonczy. Jesli nam sie nie uda, to trudno, oboje jestesmy dorosli. Najwazniejsze, zebysmy byli szczerzy wobec siebie.
Kochal ja nawet wtedy, gdy klamala mu prosto w oczy. Flynn dobrze wiedzial, ze Molly nie jest kobieta, ktora interesuje tylko przelotny romans. A on znowu zachowal sie nieodpowiedzialnie. Jesli wczoraj powodowalo nia wspolczucie, to nie chcial, zeby tak bylo zawsze. Jej radosne stwierdzenie, ze pragnie romansu, bylo zwyklym klamstwem.
Nie bylaby z mezczyzna, ktorego nie szanowalaby. Flynn dobrze wiedzial, ze ma niewiele czasu. Albo zdobedzie jej szacunek, albo przegra.
ROZDZIAL DZIESIATY
Flynn wlasnie zastanawial sie nad jakims trudnym zagadnieniem zwiazanym z nowym programem komputerowym, gdy uslyszal wrzask Dylana. Wybiegl z gabinetu i przeskakujac po dwa stopnie, popedzil na gore do sali konferencyjnej.
– Co sie stalo? – Odkad dwa tygodnie temu zatrudnil Gretchen, zamienil sale na pokoj dziecinny.
Zamiast stolu i krzesel byly grube maty, wszedzie walaly sie porozrzucane przez Dylana samochodziki i ksiazeczki. W srodku tego kolorowego chaosu lezal Dylan czerwony na buzi i wrzeszczal z calych sil. Gretchen kleczala przy nim, starajac sie go uspokoic.
– Co sie stalo? – powtorzyl.
– Nic takiego, prosze pana. Dylan jest na mnie wsciekly, bo postanowil wdrapac sie na schody i udalo mi sie go zlapac, zanim zdazyl z nich zleciec. Nie lubi, gdy sie mu sprzeciwiam – powiedziala Gretchen z usmiechem, ale na jej twarzy pojawil sie wyraz zniecierpliwienia.
Dylan popatrzyl na ojca i zaczal wrzeszczec jeszcze glosniej. Widac bylo na pierwszy rzut oka, mimo