wilkow na wyspie. W tej chwili gatunek wymiera poszczegolne osobniki sa tak blisko ze soba spokrewnione, ze przestaly sie rozmnazac. Te szczeniaki reprezentuja nowa linie, ktora moze to zmienic, ale nie wtedy, jesli oddziele je teraz od stada. Prosze jedynie o cierpliwosc. Potrzeba mi tylko kilku tygodni. Jezeli w tej chwili odbiore je rodzicom, nigdy nie poradza sobie na wolnosci, poniewaz nie naucza sie zachowan niezbednych, by przetrwac. Czy istnieje inny sposob, aby dostarczyc wilkom na wyspie zastrzyk swiezej krwi? Jasne. Sa takie plany, ale nie da sie ich zrealizowac dostatecznie szybko. Trzeba czasu, aby odnalezc i przygotowac kolejna grupe zwierzat, czasu, by urodzily sie mlode. Zas czas stanowi najwazniejszy czynnik, jesli chodzi o przetrwanie wilkow na tej wyspie. – Ponownie zawiesil glos. – Ale przeciez was nic to nie obchodzi. Dlaczego mielibyscie sie tym przejmowac?
W tym momencie ja dostrzegl. Dokladnie w chwili gdy wcisnieta pomiedzy poteznych mezczyzn wrzucala do ust kolejna pigulke na nadkwasote. Nagle uswiadomila sobie, ze w sali jest niewiarygodnie duszno i goraco. Ich oczy spotkaly sie; Rawlings nie spuscil wzroku. Spojrzeniem mowil wyraznie: wiedzialem, ze tu bedziesz. Ujrzala, jak po jego ustach przemknal lobuzerski usmieszek – tak szybki, ze prawdopodobnie nikt inny go nie zauwazyl. To spojrzenie poruszylo ja do glebi, przypominajac – co za niesprawiedliwosc! – o pocalunku, o ktorym tak usilnie starala sie zapomniec.
A mimo to ani na moment nie przestal mowic.
– Alaska jest jednym z trzech miejsc na naszej planecie, gdzie ponoc wilki maja zyc bezpiecznie. Jednak zeszlej zimy wladze zezwolily na legalne polowania. Za oplata pietnastu dolarow mysliwi mogli korzystac z samolotow, karabinow polautomatycznych, sniegolazow – wszystkiego, czego tylko zapragneli – i zabijac bez zadnych ograniczen. Tam, skad pochodze, strzelanie z broni polautomatycznej jest uwazane nie za polowanie czy sport, ale za urzadzanie rzezi. Celem tego wszystkiego bylo zachowanie stad karibu dla mysliwych; zamiar w pelni zrozumialy, zwazywszy, ze mysliwi przynosza stanowi ogromne zyski. Tyle ze karibu we wszystkich miejscach tradycyjnych polowan byly zupelnie nie zagrozone, wiecej: wspaniale im sie wiodlo. Zabicie tych wilkow od poczatku nie mialo sensu. Ich przetrwanie jako gatunku od dawna stoi pod duzym znakiem zapytania nawet jesli czlowiek zostawi je w spokoju. – Odczekal chwile, po czym dodal cicho: – Nie musicie sie tym przejmowac. To w koncu nie wasz problem. Podobnie jak was, mnie takze denerwuja radykalni dzialacze ochrony srodowiska, ktorzy przedkladaja interesy zwierzat nad interesy ludzi. Ludzie sa wazniejsi; ale na calej planecie nie istnieje chocby jedno zwierze, ktore nie odgrywa roli w naszym przetrwaniu. I jesli kogos to nie zainteresuje, stracimy wkrotce jeden z najpiekniejszych gatunkow zwierzat na Ziemi.
Mary Ellen zerknela na scienny zegar i wstrzasnieta uswiadomila sobie, ze minela juz ponad godzina. W kazdej chwili zebranie moze dobiec konca. Musiala juz wyjsc. Samson spodziewal sie, ze po zakonczeniu zebrania caly tlum skieruje sie do baru, ona zas obiecala ze wroci na czas.
Probowala zwrocic na siebie uwage Steve'a, ale nie mogla. Zreszta to i tak niewazne. Powinna byla wiedziec, ze nie ma sensu tu przychodzic. Te jej pomysly, ze moglby jej potrzebowac! Istna komedia. W czym mialaby mu pomoc? Na jej oczach ow samotny wilk przemienil rozjuszony tlum w stado lagodnych barankow.
Bardzo pragnela przekonac sie, jak zakonczy sie zebranie, ale nie miala na to najmniejszych szans.
Dwie godziny pozniej bolaly ja nogi, a poziom decybeli w barze byl taki, ze dzwonilo jej w uszach. Nawet w kuchni piekly oczy od dymu z papierosow i cygar. Odziana w fartuch narzucony na narciarski sweter i dzinsy, polozyla na grillu kolejne cztery plastry miesa. Wolowina zasyczala gwaltownie.
– Jeszcze trzy steki, kochana! – zawolal Samson. – Dwa krwiste, a trzeci wysmazony na podeszwe. Nie zaluj czosnku.
– Jasne – odparla choc grill byl tak pelny, ze nie miala pojecia, gdzie je umiescic. Po karku splywaly jej struzki potu. Skarpetka w prawym bucie podwinela sie i bolesnie obcierala stope. Jednakze wszystko bylo lepsze niz praca na sali. Tu nikt nie zawracal jej glowy – oprocz Samsona, ktory wpadal do kuchni z rozwianymi siwymi wlosami, unoszacymi sie wokol glowy niczym aureola. Od czasu do czasy sciskal jej ramie lub czule poklepywal po plecach. Mary Ellen podejrzewala ze Samson nigdy wczesniej nie zatrudnial u siebie kobiety i przez caly czas nie mogl sie zdecydowac, czy ma ja traktowac tak jak kazdy facet, czy tez jak dobry dziadunio.
Tego wieczoru byl w doskonalym nastroju, szczesliwy, bo biznes szedl na calego. Pani Samson krzyczala na niego, zeby usiadl na tylku, w przeciwnym razie rano nie zwlecze sie z lozka z powodu artretyzmu. Samson ignorowal ja reagujac na owe wladcze polecenia jedynie mruknieciem badz pelnym rezygnacji westchnieniem.
Nagle tylne drzwi otworzyly sie, wpuszczajac do srodka ozywczy strumien chlodnego powietrza. Mary Ellen ani na moment nie podniosla wzroku. Miala przed soba istna tasme fabryczna pelna talerzy, bulek, salaty, korniszonow i hamburgerow. Na poziomie wzroku za pomoca klamerki do bielizny powiesila liste zamowien. W ogole nie zdawala sobie sprawy z tego, ze ktos jest w kuchni, dopoki zza jej plecow nie wylonila sie reka i nie podkradla frytki z talerza.
Instynktownie trzepnela owa dlon i zostala wynagrodzona szerokim usmiechem. Jego usmiechem. W ciagu zaledwie kilku sekund ogarnal wzrokiem jej wilgotne policzki, usta ze starta szminka i zmeczone oczy. Musiala wygladac na wykonczona, a kucharski fartuch dokladnie ukrywal jej figure, jednakze blysk w oczach Steve'a wyrazal wylacznie aprobate. Moze byl krotkowidzem? Zastanowila sie, dlaczego nagle przeszedl ja dreszcz. I co, na Boga Steve Rawlings robil w kuchni Samsona?
– Musialem ci podziekowac za to, ze przyszlas na zebranie – wyjasnil.
– Zaluje, ze nie masz mi za co dziekowac. Nic przeciez nie zrobilam. – Zaniosla trzy talerze do otwartego okienka, umieszczonego pod rzucajaca jaskrawe swiatlo lampa skad odbieral je Samson. Zanim odwrocila sie z powrotem, Steve zdazyl juz znalezc sie obok grilla. Odczytywal liste zamowien, wciaz nie zdejmujac kurtki.
– Potrzebujesz trzech stekow?
– I to duzych. Zaraz je przyniose – pospieszyla w kierunku lodowki. – Nie mozesz tu zostac. Samson dostanie zawalu, jesli przylapie cie w kuchni.
– Nigdy sie o tym nie dowie. W college'u dorabialem jako kucharz w barze szybkiej obslugi. Nie przejmuj sie. Nie narobie ci balaganu… a wracajac do tematu, sama twoja obecnosc mi pomogla. Nie spodziewalem sie, ze w tlumie zobacze przyjazna twarz, wiec twoj widok dodal mi otuchy. Fakt, ze sie zjawilas, mial dla mnie duze znaczenie. Ten facet naprawde chce podwojna porcje korniszonow?
– I to bez koperku. – Wszelka dyskusja z nim przypominala probe poruszenia gory. – Nie powiedzialam niczego, co mogloby ci pomoc.
– Ale bylas tam. W moim narozniku. – Rozlozyl salate na bulkach tak wprawnie, jakby rozdawal karty, przez caly czas nie spuszczajac z niej wzroku. Zupelnie jakby podobala mu sie wizja Mary Ellen w jego narozniku. Jakby coraz bardziej odpowiadal mu pomysl przyparcia jej do lin.
Zarumienila sie.
– Jeden stek bez cebuli.
– W porzadku.
– Nic nie moglam poradzic. Musialam wyjsc wczesniej…
– Domyslilem sie, ze pracujesz dzis wieczorem.
– Kiedy wychodzilam, wszyscy juz sie uspokoili. Naprawde potrafisz sprawic, by ludzie cie sluchali.
– Swietny ze mnie orator. – Z drwiacym usmiechem wsunal w usta frytke. – Nie mialas jeszcze okazji, zeby cos zjesc?
Glosno przelknela sline.
– W koncu troche sie uspokoi. Wtedy cos przegryze. – Nadal nie mogla przestac myslec o zebraniu. – Czy myslisz, ze wszystko pojdzie dobrze? Ze dadza spokoj wilkom?
– Nie mam pojecia. Wszystko moze sie zdarzyc. Ludzie, podobnie jak wilki, inaczej zachowuja sie w gromadzie, a inaczej samotnie. W grupie, z facetow takich jak Fred Claire, zawsze wychodza najgorsze cechy, poniewaz probuja udowodnic, jacy z nich twardziele. Claire'owi polowanie na moje malenstwa wydaje sie swietnym sportem, szczegolnie jesli podpuszcza go przyjaciele. Ale byli tam tez wspaniali ludzie. W tej chwili w tym okregu zyje wiecej wilkow niz na calej wyspie. Fakt ten wiele mowi o miejscowej ludnosci, o tym, jak potrafi byc tolerancyjna i wspolczujaca. Czy tez jak bardzo pragnie taka byc. Mary Ellen rozumiala go znakomicie.
– Ci ludzie sie boja.
– Owszem. A przestraszony czlowiek nigdy nie zachowuje sie racjonalnie. Byloby duzo lepiej, gdyby ta przekleta wilczyca nie oszczenila sie akurat w poblizu granic miasta. Nie moge oczekiwac, aby matka dwojga dzieci nie denerwowala sie wizja stada wilkow, krecacego sie nie opodal jej werandy. Do konca swiata moge ja zapewniac, ze ludzie jako lup wcale ich nie interesuja. Czemu mialaby mi uwierzyc? Ostatecznie, jestem tu obcy.