okolicy. A kiedy raz sie zdecyduje, to koniec. Wilczyca nalezy do niego i lepiej niech nikt nie wazy sie jej dotknac.
Juz otwierala usta, by zadac nastepne pytanie – cala ta rozmowa sprawiala jej dziwna przyjemnosc – nagle jednak z jej glowy wyparowaly wszelkie logiczne mysli. Steve obserwowal ja. W jego glebokich ciemnokobaltowych oczach dostrzegla cos, co wzbudzilo jej niepokoj. Tego ranka Bialy Wilk przygladal jej sie dokladnie w ten sam sposob… zanim wykonal swoj ruch.
Steve jednak nie robil zadnych ruchow. Nie istnial zaden powod, dla ktorego mialaby nagle odniesc wrazenie, iz cos jest nie w porzadku, ze tkwi po szyje w klopotach i nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Jej wyobraznie poruszyly po prostu podobienstwa pomiedzy nimi dwoma. Wyczula, ze – podobnie jak Bialy Wilk – gdy Steve znajdzie sobie towarzyszke, to zostanie z nia do konca zycia. Bedzie nalezala do niego. Ze smiertelna powaga traktowal wszystkie tradycyjne wartosci, takie jak honor czy lojalnosc. Byl z natury opiekunczy. Mary Ellen nie watpila ze Steve zareaguje natychmiast, jesli tylko ktos osmieli sie dotknac albo skrzywdzic jego ukochana.
W calym tym rozumowaniu nie bylo niczego, co mogloby ja zdenerwowac. A jednak jej serce zatrzepotalo gwaltownie niczym sploszony ptak, kiedy Steve powoli przerzucil nogi przez porecz kanapy.
– Nagle uswiadomilem sobie, jak bardzo musisz byc zmeczona – powiedzial.
– Wcale nie jestem zmeczona – odparla szybko.
– Nie? Pracowalas wczoraj do poznej nocy, najprawdopodobniej nie polozylas sie przed druga i musialas wstac o swicie, aby zdazyc ugotowac te zupe i zjawic sie na czas. A potem caly ranek spedzilas ze szczeniakami.
– To nic wielkiego. Kazdy przyjaciel zrobilby to samo na moim miejscu.
Siedzac skulona w fotelu, ujrzala jak Steve rusza w jej strone, a nastepnie nachyla sie lekko. Przeszyl ja kolejny elektryczny wstrzas, ktory stlumila z duzym wysilkiem. Gdzie miala rozum? Jego podobienstwo do samca alfa powinno byc dla niej najlepsza gwarancja. Kiedy Steve wybierze sobie partnerke, bez watpienia zdecyduje sie na najsilniejsza, najladniejsza i najseksowniejsza wilczyce w okolicy, poniewaz nikt inny by go nie zadowolil. Mary Ellen byla przecietna jak chleb z maslem i Steve z pewnoscia zdawal juz sobie z tego sprawe. Byla bezpieczna. Nie miala cienia watpliwosci.
– Przyjaciele pomagaja sobie nawzajem – zgodzil sie Steve. – Nie oznacza to jednak, ze nie jestem ci winien podziekowania.
– Boze, nic mi nie jestes winien…
Najwyrazniej jednak on uwazal inaczej. Pochylil glowe i po sekundzie poczula na swych wargach jego cieple, twarde usta. Byl to jedynie cien pocalunku, musniecie ust, podarunek bez oczekiwania rewanzu… albo przynajmniej chcial, zeby miala takie wrazenie.
Pomyslala: zaraze sie od niego grypa. A po chwili: a co tam, niewazne.
Juz wczesniej poddala sie namietnosci, ktora miala niebezpieczny, pociagajacy smak. Ktoregos dnia Steve odkryje w koncu prawdziwa Mary Ellen. Watpila by ja szanowal, by pociagala go pechowa, tchorzliwa istota, jaka naprawde byla. Na razie jednak pragnela zachowac w sekrecie swe prawdziwe oblicze. Nigdy wczesniej nie czula sie tak przy zadnym mezczyznie. Zupelnie jakby wspinaczka na Mount Everest byla spacerem. Jakby dziennik jej zycia stal sie znow czysty. Kiedy Steve byl przy niej, mogla dokonac wszystkiego, stac sie kims zupelnie innym.
Powoli uniosl glowe. Jego twarz nabrala zlocistego koloru, srebrzystoniebieskie oczy przypominaly dwa lusterka.
– Nigdy nie spodziewalem sie, ze zyskam sobie taka… przyjaciolke jak ty – stwierdzil.
– Ja…
Pragnela kontynuowac te rozmowe o przyjazni, tyle ze trudno bylo w ogole cos powiedziec, a serce nadal walilo jak szalone.
– Nigdy nie potrafilem prosic innych o pomoc – przyznal Steve.
– Ja tez nie.
– Podejrzewalem, ze to zrozumiesz – usmiechnal sie. Powolnym ruchem odgarnal z jej czola kosmyk wlosow. Jego ruchy byly delikatne, pieszczotliwe. – Stanowimy dobrana pare wyrzutkow, nieprawdaz? My, uparci, niezalezni ludzie, powinnismy trzymac sie razem.
Juz pozniej, jadac do domu, Mary Ellen odtwarzala w myslach te rozmowe niczym przeskakujaca plyte. Zdaje sie, ze zgodzila sie na cos, ale nie byla pewna, o co chodzilo. O to, ze zostali przyjaciolmi? Ze dwie wyklete, niezalezne istoty naturalna koleja rzeczy beda trzymaly sie razem? Ze powinni liczyc na siebie nawzajem?
Dotarlszy na podjazd, wylaczyla silnik i przycisnela dlon do czola. Wszystko jest w porzadku, pomyslala. Pragnela by Steve wiedzial, ze moze na niej polegac. Naprawde chciala byc owa smiala silna samowystarczalna kobieta, za jaka ja uwazal. Ja – swoja przyjaciolke.
Tyle tylko, ze nie miala ochoty ponownie zrobic z siebie idiotki. Dzieki Johnny'emu zrozumiala, ze latwo poddaje sie zludzeniu milosci. Jej szacunek dla samej siebie zniknal bez sladu i z najwyzszym trudem zaczela go odzyskiwac. Steve byl samotny – samotny, czuly i delikatny.
Musiala jedynie uwazac, by nie uznac jego uczucia za cos, czym z cala pewnoscia nie bylo.
Za milosc.
ROZDZIAL OSMY
– Wiedzialem, ze nie powinienem pozwolic, zebys wychodzila z domu.
– A fe. Trzeba cos zrobic z twoimi przestarzalymi pogladami na temat kobiet, Rawlings.
Teraz juz nie mozecie nas do niczego zmuszac. Nie slyszales o tym?
Steve zatrzymal sie tylko po to, zeby nasunac jej kaptur na glowe. Zarty Mary Ellen wyraznie do niego nie docieraly. Jego ponura mina przywodzila na mysl burzowa chmure.
Nie powinienem pozwolic, bys wychodzila – mruknal znowu. – Juz jestes mokra. I zimno ci. Gdybym mial rozum, to przywiazalbym cie do fotela przy cieplym kominku. – Mogles sprobowac – powiedziala niewinnie. – Wielkie nieba. Czy to kolejne docinki? Parsknela smiechem.
– Przeciez sama chcialam isc. Zglosilam sie na ochotnika. Myslales, ze chce zostac w domu i wszystko stracic? – Spojrzala z udawanym podziwem na otaczajacy ich krajobraz. – Chyba nie bylo lepszego dnia na zapasy w blocie.
Steve wzniosl oczy do nieba, ale po chwili rozesmial sie. Scisnal ja po przyjacielsku za ramie, po czym ruszyli dalej. A raczej powlekli sie, pomyslala kwasno Mary Ellen.
Tydzien temu wszystko wokol bylo czarodziejska kraina szmaragdowozielonych sosen i bialego kobierca sniegu.
Kazdego dnia lasy oferowaly nowy skarb do odkrycia. Ktoz jednak potrafi przewidziec pogode w Michigan? Temperatura zaczela sie blyskawicznie podnosic. Zamiast proszacego sniegu pojawila sie mzawka. Topniejacy snieg lezal brudnymi, szarymi platami, a pod nimi krylo sie sliskie bloto.
Steve nie prosil jej o pomoc. Mogla zostac w domu przy cieplym kominku, o ktorym ciagle wspominal. Juz dwa razy upadla. Tyl spodni miala ublocony, podobnie jak rekawice, a dwukrotny upadek w obecnosci Steve'a byl doprawdy czyms krepujacym. W brnieciu po blocie tak gestym, ze wsysalo jej nogi i grozilo upadkiem na kazdym pagorku, nie bylo nic wspanialego czy zabawnego.
Wazniejsze jednak dla Mary Ellen bylo to, ze ponad dziesiec razy ostrzegala siebie sama, by byla ostrozna i ograniczala przebywanie sam na sam ze Steve'em. Ale, na litosc boska! W tej sytuacji nie bylo mowy ani o pocalunkach, ani o bliskosci. Dowozenie sankami zywnosci dla szczeniat bylo rzecza latwa. Bez sniegu sanki staly sie bezuzyteczne. Szczenieta byly teraz wieksze, co oznaczalo wiecej zywnosci do przenoszenia. A gdyby nie zglosila sie do pomocy, Steve musialby sam dzwigac wszystko na plecach.
Kiedy doszli do doliny, mimo woli przeszukala wzrokiem zbocze, wypatrujac straznikow. Grom, jasnoszary wilk bezpiecznie ukryty za drzewem, wydal charakterystyczny odwazny skowyt. Scarlett przechadzala sie tam i z powrotem, demonstrujac wszystkim swoja obecnosc, a Hamlet baraszkowal na krawedzi urwiska. Dopiero po chwili Mary Ellen zorientowala sie, ze brakuje jednego cienia.
– Gdzie jest Bialy Wilk?
Steve zatrzymal sie tuz za nia zeby tez sprawdzic sklad komitetu powitalnego.