tym facetem. Odruchowo poklepala go po lysiejacej glowie, jakby byl malym dzieckiem, i poszla dalej.
– Hej! Hej, laluniu! – zawolal za nia.
– Mozesz dostac jeszcze jedno piwo, ale tylko wowczas, jesli najpierw dasz mi kluczyki od samochodu.
– Nie prosilem o piwo. A zreszta Samson dalby mi je bez zadnych wydziwian.
– I tu sie mylisz. Znasz zasady, paczuszku. Wyczerpales limit. Ani kropli piwa, jesli nie dostane kluczykow.
– Paczuszku? Czy ona nazwala mnie paczuszkiem?
Jak przez mgle slyszala szmer meskich glosow. Przecisnawszy sie przez wahadlowe drzwi, skierowala wprost do kuchni. Samson wsunal glowe na zaplecze, przylapujac ja akurat na wsypywaniu soli do zlewu.
– Wszystko w porzadku? – spytal.
– O Boze, nie. To jeden z tych dni, kiedy wszystko idzie zle. Najpierw pomylilam zamowienia potem stluklam kieliszek, a teraz, jak kompletna kretynka, nasypalam soli do pieprzniczek…
– Nie chodzilo mi o to. Chcialem spytac, czy dobrze sie czujesz.
– Jasne. Dlaczego?
– Ona mnie pyta, dlaczego? – Samson szybkimi ruchami zaczal wycierac rece w kuchenna scierke. – Na sali siedzi Stelmach. Kiedy sie zjawial, zawsze chowalas sie za zmywarke. Fred Claire zebral dzis spora grupe. Przez caly wieczor rzucali pieprzne dowcipy, a ty ani razu nie zareagowalas, nawet sie nie zarumienilas. A przed chwila poklepalas po glowie Richiego Schneidera. Mowie ci, poczerwienial jak burak. Ostatnio przyjmowalas jego zamowienia z odleglosci pieciu metrow, o ile w ogole osmielilas sie podejsc tak blisko. I ty mnie jeszcze pytasz, dlaczego watpie, czy sie dobrze czujesz?
Z poczatku sluchala Samsona, ale wkrotce odkryla ze mysli o tym, co kiedys powiedzial jej Steve. Nie nalezy okazywac strachu wobec drapieznikow, w przeciwnym razie uznaja cie za zdobycz. Mowil wtedy o wilkach, ale… Od czterech dni byla niespokojna i roztargniona, a przez caly ten czas faceci w barze zachowywali sie jak aniolki. Ani razu nie miala z nimi problemow. Z irytacja musiala przyznac, ze Steve mial racje. Czyzby wystarczylo tylko tyle: nie okazywac strachu i ignorowac zaczepki, zeby zaczeli zachowywac sie przyzwoicie?
– Mary Ellen, wcale mnie nie sluchasz.
– Oczywiscie, ze cie slucham, Samsonie. Jestes moim szefem – rzucila z roztargnieniem. – A skoro juz przy tym jestesmy, jesli chcesz pojsc dzis wczesniej do domu, sama zamkne bar. Zostalo tylko pare osob. Swietnie dam sobie rade.
– Nie rozmawiamy w tej chwili o moim wczesniejszym wyjsciu do domu.
– Hmm? To mile, Samsonie.
Z jakiejs tajemniczej przyczyny Samson cisnal scierka i mruczac pod nosem: „Te kobiety, kto kiedykolwiek zdola je zrozumiec?” zniknal za wahadlowymi drzwiami. Bog raczy wiedziec, co go tak zirytowalo. Skonczyla oprozniac pieprzniczki, po czym napelnila woda wiaderko i wrocila do baru, aby umyc stoly.
Schneider i jego kumple juz wyszli. Bar opustoszal. Mary Ellen polerowala stoly w pierwszym rzedzie, nastepnie przeszla do drugiego. Po raz pierwszy od wielu dni jej mysli skupily sie na zupelnie innym mezczyznie.
Johnny. Przez wszystkie te miesiace omijala mezczyzn z daleka, lekajac sie, by nie powtorzyc tych samych bledow, jakie popelnila w stosunku do narzeczonego. Dopiero teraz pojela jak bardzo niemadrze sie zachowywala.
Twarz Johnny'ego nadal tkwila w jej pamieci – jasne wlosy i szlachetny wykroj ust, delikatne linie w kacikach oczu. Swiecie wierzyla ze byl spelnieniem jej wszelkich marzen. Jego rodzina byla stara i szanowana, nie pojawialy sie w niej zadne czarne owce i Mary Ellen miala nadzieje, ze rozwaga tych ludzi i otaczajacy ich powszechny szacunek w jakis sposob obejma takze i ja. Johnny oczarowal ja calkowicie. Wierzyla we wszystkie romantyczne, uwodzicielskie slowa jakie jej szeptal – i nadal nie przestala w nie wierzyc. Johnny nie klamal, mowiac jej, ze ja kocha tyle ze w jego opinii milosc stanowila chwilowe oszolomienie. Kiedy mial zwiazac sie z nia na stale, od razu stchorzyl. Byl tylko wyrosnietym chlopcem. Ale Mary Ellen nie miala wowczas o tym pojecia. Nawet wtedy, gdy nie pojawil sie przed oltarzem.
Musiala poznac prawdziwego mezczyzne, by zorientowac sie, kim byl Johnny. Musiala poznac Steve'a.
Zanurzyla szmatke w plastikowym wiaderku i zabrala sie do pracy, zaciekle szorujac stol. Tak bardzo bala sie, ze natrafi na kolejnego faceta w typie Johnny'ego. Coz za strata uczuciowej energii. Teraz pojela co moze budzic prawdziwy lek: milosc do mezczyzny – prawdziwego mezczyzny – ktory nie potrafil odwzajemnic jej uczuc.
Nagle zadzwonil telefon. Odruchowo pomyslala ze to dosc pozna pora, ale Samson podniosl sluchawke. Tymczasem Mary Ellen walczyla z ostatnim stolem. Jesli bedzie szorowac go dostatecznie mocno, moze zdola wymazac ze swego umyslu wspomnienia tego, jak wspaniale czula sie w ramionach Steve'a. Znakomicie radzila sobie z niesfornymi instalacjami, czemu zatem nie mogla opanowac swoich uczuc?
Bylaby szalona, gdyby uwierzyla ze mu na niej zalezy. Co prawda, raz juz dala sie oszukac mezczyznie, tym razem jednak chodzilo o jej godnosc. Jak moglaby zyc ze swiadomoscia ze go skrzywdzila? Wszystko to jedynie kwestia samokontroli i charakteru. Musi byc odpowiedzialna, rozsadna i traktowac Steve'a wylacznie jak przyjaciela.
– Mary Ellen! – zawolal Samson. – To do ciebie. Uniosla wzrok. – Telefon?
Poniewaz Samson trzymal w dloni sluchawke, odpowiedz na to pytanie byla oczywista. Tyle ze Mary Ellen nie mogla sobie wyobrazic, kto moglby dzwonic do niej do pracy o tak poznej porze. Wycierajac wilgotne rece, wcisnela sie za kontuar i przylozyla do ucha sluchawke. – Czolem, skarbie.
Cholera. W tych stronach ludzie ciagle uzywali zdrobnien i czulych slowek, nawet Samson regularnie nazywal ja skarbem i zlotkiem. Jednakze na dzwiek niskiego glosu Steve'a przeszyl ja nagly dreszcz, jakby cale jej cialo doznalo elektrycznego wstrzasu.
– Bardzo przepraszam, ze ci przeszkadzam w pracy, ale nie moglem dodzwonic sie do ciebie do domu…
Doskonale wiedziala dlaczego nie mogl sie dodzwonic. Samson spogladal na nia z zainteresowaniem. Odwrocila sie na piecie i patrzac na rzedy blyszczacych szklanek i kieliszkow, znizyla glos, ktory i tak z trudem przebijal sie przez sciskajace jej gardlo kleszcze.
– Ciesze sie, ze do mnie dzwonisz, poniewaz naprawde wstydze sie tego, co zaszlo tamtego wieczoru. Nie powinnam byla pic wina, Steve. Nigdy nie mialam mocnej glowy. Nie chcialabym, abys myslal, ze zawsze tak sie zachowuje. To znaczy… nie musisz sie obawiac, ze cos takiego sie powtorzy. To bylo wino, nie ja i…
Miala wlasnie rozwinac potok usprawiedliwien, gdy uslyszala, jak Steve kicha. I to nie raz, ale kilka razy pod rzad, a to wygladalo juz na cos powaznego. Natychmiast zapomniala o sobie. Zmarszczyla gwaltownie czolo.
– Steve? Dobrze sie czujesz?
– Niezupelnie.
– Jestes chory?
– Tak. – Cala seria kichniec podkreslila jego slowa. – Dlatego wlasnie dzwonie. Obawiam sie, ze mam goraczke. To naprawde glupie. Nigdy nie choruje, ale troche niepokoi mnie perspektywa wycieczki do lasu przy takiej pogodzie i tak wysokiej goraczce…
– Rawlings, maszeruj prosto do lozka albo uslyszysz ode mnie pare slow! Naprawde nie wiem, co wy, mezczyzni, robicie z mozgami, z ktorymi sie rodzicie. Jesli masz goraczke, nie mozesz wychodzic na dwor.
– Musze nakarmic szczeniaki.
Pomasowala skronie palcami. Rzeczywiscie, jak mogla zapomniec o malych wilkach. Byly przeciez calkowicie od niego zalezne.
– Nie ma nikogo, do kogo moglbym zwrocic sie o pomoc, z wyjatkiem ciebie. Prawdopodobnie sam zdolalbym to zrobic, tylko ze okropnie kreci mi sie w glowie. – Znow kichnal. – Jest mi slabo… – Kiedy nie zareagowala ciagnal dalej: – I zaczynam widziec podwojnie.
Z rozpacza przypomniala sobie ow dzien, gdy oddal jej swoja kurtke. Najprawdopodobniej to przez nia zlapal grype, czolgajac sie po sniegu bez nalezytego okrycia. Swiadoma, jak drazliwa pozostaje w miescie kwestia wilkow, Mary Ellen wiedziala, ze nikt nie zechce mu pomoc. Mocniej sciskajac sluchawke, zamknela oczy.
– Coz, jesli jestes chory, nie mozesz opuszczac domu i tyle. Nawet o tym nie mysl. Z przyjemnoscia je nakarmie. Powiedz mi tylko, o ktorej mam tam byc i gdzie trzymasz jedzenie, mleko i tak dalej.
– Wszystko mam tutaj. W przyczepie. A maluchy porzadnie zglodnieja jutro kolo dziewiatej rano. Naprawde glupio mi cie prosic…
– Nie badz niemadry. Od czego sa przyjaciele? Zauwazyla ze jego glos natychmiast zabrzmial mocniej.
Najwyrazniej rozwiazanie podstawowego problemu przynioslo mu ulge. Kiedy jednak odlozyla sluchawke,