rzeczy, jakie naprawde fascynuja mnie u wilkow, jest fakt, ze uprawiaja one seks inaczej niz wszystkie inne znane mi zwierzeta.
– Zartujesz chyba. To znaczy: jak?
– U wiekszosci zwierzat kopulacja trwa zaledwie pare minut. Z biologicznego punktu widzenia ma to wiele sensu. Polaczona para jest narazona na atak, totez natura chroni swoje dzieci, przyspieszajac caly proces. Wilki takze moglyby robic to w taki sposob, ale nie robia. Kochaja sie bardzo powoli. Moze samica wie, ze wiele ryzykuje, tanczac z wilkiem. Mozliwe, ze on wyczuwa jej lek. Niewazne jednak, z jakich powodow, samiec zawsze stara sie, by jak najdluzej czula przyjemnosc.
Mary Ellen zmarszczyla brwi.
– I domysliles sie tego tylko dzieki obserwacji dwoch wilkow?
Do diabla, nie, pomyslal. Wiekszosc szczegolow poznalem, przygladajac sie tobie. Opowiesc o wilkach i ich tancu byla niewatpliwie prawdziwa, tyle ze w tej chwili zwierzeta byly ostatnia rzecza, o jakiej myslal. Mary lezala tuz obok niego, poczestowala go obiadem i winem, nie zaprotestowala kiedy zgasil wszystkie lampy… Lecz instynkt podpowiadal Steve'owi, ze ta dziewczyna nie ma pojecia iz pragnie ja pocalowac. Cieszylo go, ze czula sie przy nim bezpiecznie i wreszcie zaczela mu ufac, ale nie mogl pojac, jakim cudem nie dostrzegala zadnych wysylanych przez niego sygnalow. Byl przeciez nia zainteresowany. Uczuciowo, cielesnie i w kazdy inny sposob.
Kiedy odsunal jej z policzka zablakany kosmyk wlosow, usmiechnela sie.
Gdy nachylil ku niej glowe, wciaz sie usmiechala. Kiedy jednak jego usta zblizyly sie do miekkich, wilgotnych warg Mary Ellen, oczy dziewczyny rozszerzyly sie ze zdumienia. Wreszcie uswiadomila sobie, ze jest w niebezpieczenstwie. I to wielkim.
Palce Steve'a przesliznely sie w gore po jej policzku i zmierzwily wlosy. Powoli dotknal ustami cieplych aksamitnych warg. Wybral ja sposrod stada. To wlasnie powiedzial jej pierwszy pocalunek. Drugi stal sie powolna, delikatna pieszczota. Obietnica iz nie bedzie sie spieszyl, ze sama moze ustalic tempo, kusic go, jezeli tego zapragnie, a on nie bedzie nalegal.
Jednoczesnie ten pocalunek zapraszal… aby z nim zatanczyla. – Steve – szepnela resztka tchu.
Powinien byl wiedziec, ze jesli tylko zwabi ja w poblize urwiska sama skoczy w przepasc. Kiedy Mary Ellen zapominala o swym braku wiary w sama siebie, przestawala bac sie czegokolwiek. Przebudzenie w mezczyznie dzikiego zwierzecia bylo dla niej czyms zupelnie naturalnym.
Musnela palcami zarosniety policzek Steve'a po czym wsunela dlon w jego wlosy, przyciagajac go blizej. Domagala sie glebszego, mroczniejszego pocalunku, a on, jako stuprocentowy dzentelmen, z checia spelnil jej zyczenie. Gdyby w tej chwili poprosila go o ksiezyc z nieba takze znalazlby jakis sposob, aby jej go podarowac. Zaczal sie juz obawiac, ze ich pierwszy uscisk byl jedynie snem, wymyslem, ze to samotnosc i oszalale hormony wplynely na jego zachowanie. Mylil sie. To nie byl sen. Mary Ellen byla prawdziwa.
Przebyl tysiace mil, lecz nigdy wczesniej nie spotkal takiej kobiety. Z czasem zaakceptowal swoja samotnosc, poniewaz uznal, ze tak wlasnie bedzie wygladalo jego zycie. Przestal wierzyc, ze gdzies istnieje istota, ktora do niego pasuje i bedzie odpowiadala mu temperamentem oraz szczeroscia uczuc. Kobieta, przed ktora moglby calkowicie sie obnazyc.
Kiedy sciagnal jej przez glowe czerwony sweter, otworzyla nagle oczy. Wlosy Mary Ellen, naelektryzowane przy zetknieciu z puszysta angora, uniosly sie lekko. W zrenicach plonal niesmialy, lecz szalony ogien. Najwyrazniej lubila zabawy z dynamitem. Szlo im znakomicie, do chwili gdy nagle spuscila wzrok i odkryla ze jest polnaga.
Wybranka Steve'a miala skore jasna niczym platki magnolii, a jej pelne piersi kryly sie w staniku. Nie mogla chyba watpic, ze w jego oczach jest piekna, a jednak w jej glosie zabrzmial nagle lekliwy, watpiacy ton.
– Steve… tak naprawde, wcale tego nie chcesz. – Patrzyla mu prosto w oczy. – To przeciez tylko… ja – dodala jakby to stwierdzenie mialo nim wstrzasnac.
Juz wczesniej slyszal w jej glosie te nute. Jakby chciala powiedziec: „Nie jestem nikim szczegolnym, przeciez nie mozesz sie mna interesowac”. Nietrudno bylo zgadnac, ze facet, z ktorym byla zareczona, okazal sie prawdziwym sukinsynem. Musial ja gleboko zranic, bo wirus braku pewnosci siebie zagniezdzil sie w niej na dobre. Cholera, nadal nie potrafil pojac, jak mogla byc tak slepa. Byla kims wyjatkowym – czyz o tym nie wiedziala? Tak piekna, pelna zycia ciepla i czula. Dlaczego nie zdawala sobie z tego sprawy?
Westchnela gdy jego palce odszukaly zapiecie stanika. Pelne piersi napiely sie pod dotykiem dloni Steve'a choc chcial jedynie obdarzyc je delikatna pieszczota. Sam nie wiedzial, jak ma postepowac z kobieta ktora z uporem nie chce dostrzec prawdy. Najlepiej po prostu pokazac jej, co czuje, ile ona dla niego znaczy.
– Co probujesz ze mna zrobic? – szepnela miekko, z cieniem niepokoju w glosie.
Juz zamierzal odpowiedziec, ale nie pozwolila mu na to. Przytulona do jego piersi, pocalowala go, chlonac jego usta z rowna gwaltownoscia i zapalem, jak on to czynil przed chwila. O rany! Wlasnie wowczas, gdy zaczynal dobrze czuc sie w roli dominujacego samca znow go przechytrzyla. Jego wilczyca bez watpienia miala ostre pazury i sprawny umysl.
Sweter Steve'a uniosl sie – z jej pomoca – i palce Mary Ellen zaczely badac teren pokryty kreconymi wlosami, odkrywajac ksztalt miesni, napiecie skory i to, jak szalenczo bilo jego serce. Jego wewnetrzny silnik pracowal na najwyzszych obrotach. Siedzac tak na jego kolanach i tulac sie do niego, ryzykowala krotkie spiecie. Usta Mary Ellen natrafily na ucho Steve'a – jego wrazliwy punkt, o ktorego istnieniu nie mogla wiedziec – po czym powedrowaly wzdluz szczeki i polaczyly sie z jego wargami w kolejnym oszalamiajacym pocalunku.
Nie pamietal, kiedy wczesniej czul taka frustracje, kiedy byl tak rozpalony – jakby mial zaraz umrzec, jesli jej nie zdobedzie. I choc trawiace go szalenstwo bylo rownie zywiolowe jak ogien, nie wywolala go wylacznie zadza. To bylo jej dzielo. Obserwowal, jak ozywa przy nim, jak w jej oczach zaczyna pojawiac sie zar, a wykonywane przez nia ruchy staja sie zmyslowe i swobodne. Swoboda. Tego wlasnie dla niej pragnal – aby tak sie przy nim czula.
Jedna z klod w palenisku pekla nagle, wysylajac w powietrze snop iskier. Glowa Mary Ellen uniosla sie gwaltownie, ostry trzask na sekunde ja zdezorientowal. Oszolomiona, rozejrzala sie po pokoju, jakby nie wiedzac, gdzie sie znajduje. Zwarci w uscisku, odepchneli od siebie stolik i przeturlali sie w bok po dywanie, z dala od miejsca gdzie lezeli jeszcze przed chwila. Mary Ellen spojrzala na niego z wyrazem twarzy kogos, kto wlasnie ocknal sie ze snu. Z przerazajacego snu. Steve moglby przysiac, ze w jej oczach dostrzegl lek. – Steve… ja…
– Ciii. Wszystko w porzadku. – Stlumil pozadanie, albo przynajmniej sprobowal. Zupelnie jakby ktos chcial zmusic wscieklego grzechotnika, aby w jednej chwili uspokoil sie i zasnal. Delikatnie poglaskal ja po policzku i po wlosach. Nie wiedzial, co sprawilo, ze jej nastroj ulegl gwaltownej zmianie, choc sam fakt, ze tak sie stalo, byl oczywisty.
– Wszystko w porzadku – powtorzyl cicho. – Nie stanie sie nic, czego bys sama nie pragnela Mary Ellen Musisz jedynie odmowic. Nie ma powodu do strachu. Nie przy mnie.
Mary Ellen podwazyla wieczko pieprzniczki. Dochodzila polnoc. Stojacy za barem Samson wycieral kieliszki. Z wyjatkiem kilku stalych bywalcow, prawie wszyscy poszli juz do domu, dzieki czemu mogla w spokoju zajac sie porzadkami. Odkrecila wieczko szklanej pieprzniczki i zaczela ja napelniac.
Nagle spojrzala na niewielki pojemnik i inne, stojace na stolach. Pieknie, nie ma co. Kazda pieprzniczka byla starannie napelniona sola. Co sie z nia dzialo?
Zarumienila sie, zawstydzona. Nie z powodu pieprzniczek. Podobne pomylki zdarzaly sie jej zbyt czesto, by ja poruszyc. Zaklopotanie, ktore odczuwala bez przerwy od czterech dni, mialo zupelnie inne zrodlo. Uniosla oczy ku belkowanemu sufitowi, zalujac, ze nie moze przeniesc sie na Syberie. Tam przynajmniej juz nigdy nie musialaby stawiac czola Steve'owi.
Jak dotad nie zjawil sie w barze, ona zas z powodzeniem unikala jego telefonow dzieki wspanialemu wynalazkowi zwanemu automatyczna sekretarka. Jednakze szczescie to nie moglo trwac wiecznie. Wiedziala, ze ukrywanie sie przed nim to dziecinne tchorzostwo, ale niespecjalnie sie tym przejmowala. Pragnela go, zupelnie jakby byl tabliczka Milki, a ona – czekoladoholiczka. Nie byla jeszcze gotowa, by sobie z tym poradzic. Moze uda jej sie to w roku dwutysiecznym. Moze.
Zebrala wszystkie napelnione sola pieprzniczki i ruszyla do kuchni, gdy nagle koscista meska dlon chwycila jej dzinsowa koszule.
– Hej, malenka. Odprowadzisz mnie dzis wieczor do domu?
Ujrzala twarz Richarda Schneidera. Rozpoznala go z latwoscia. Byl to wlasciciel radia ktory kilka tygodni temu ganial ja po kuchni. W tej chwili jednak Mary Ellen za bardzo pochlanialy inne problemy, by miala przejmowac sie