zabawic? Nie ma nic zlego w spotkaniu dwojga ludzi w ponura, zimowa noc…
– Nie znalazlam usterki w twoim magnetowidzie – powiedziala ze znuzeniem w glosie.
– Moze i nie, ale sam mam klopot, ktoremu moglabys zaradzic naprawde latwo…
– Spojrz na moje usta Giles. Nie. To nie jest trudne slowo. Nie powinienes miec az tyle klopotu z jego zrozumieniem. – Szybko wylaczyla magnetowid, ale kiedy stala pochylona, poczula wzdluz kregoslupa ruch jego miesistej dloni. – Zjezdzaj! – powiedziala z rozdraznieniem i odwrocila sie ze srubokretem w reku.
– Alez, kochanie… – Giles zobaczyl srubokret.
– Dlaczego uprzejmosc nie skutkuje? W stosunku do innych ludzi skutkuje zawsze. Czy mozesz mi powiedziec, dlaczego musze byc nieprzyjemna, jesli po prostu tego nie znosze? Czy mam na czole jakis znak mowiacy, ze Mary Ellen jest frajerka?
– Znak? O czym mowisz, kotku? Jaki znak?
– Daruj sobie ten znak, Giles. Skup sie na drzwiach. Wychodzisz. – Stuknela go w piers srubokretem. – Zabierz swoj magnetowid. I piwo. – Stuknela go jeszcze raz. – Juz.
Wyrzucenie go sprowadzilo koszmary dawnych wspomnien i poczucie winy, ze nigdy dobrze sobie nie radzila w takich sytuacjach. Ale teraz nie miala czasu sie nad tym zastanawiac. Rzucila okiem na zegar. Zeby zdazyc ze wszystkim przed przybyciem Steve'a bedzie musiala sporo sie nabiegac.
Miotajac sie po kuchni, obtoczyla kurcze w tartej bulce oraz parmezanie i zaczela je smazyc. Potem popedzila do sypialni, zeby wlozyc zielony, dlugi sweter i waskie spodnie. Nakryla do stolu, przewrocila kurcze i znow popedzila do sypialni, zeby sie umalowac i uczesac. Dopiero pozniej, kiedy robila salatke i wkladala szwajcarski chleb z makiem do piekarnika przypomniala sobie wyraz twarzy Gilesa, gdy potykal sie o wlasne nogi. Wygladal tak glupio.
Poczula wzbierajacy w gardle smiech, ktory po chwili wybuchnal z pelna sila.
Ucichl powoli, ale w glebi ducha Mary Ellen czula cos dziwnego. Jeszcze miesiac temu nie smialaby sie z siebie, nie dostrzeglaby w tej sytuacji ani krzty komizmu. Przed kilkoma tygodniami przy kims takim jak Labeck zaniemowilaby ze zdenerwowania. Teraz byla bardziej rozzloszczona niz wstrzasnieta. Byc moze powinna zareagowac bardziej gwaltownie, ale przeciez jakos sobie poradzila z intruzem. Jestes dzielna, powiedzial jej Steve.
Nie uwierzyla mu wtedy. Myslenie o sobie jako o nieudacznicy tak bardzo weszlo jej w krew, ze wcale nie przyszlo jej do glowy, iz nie jest juz ta sama kobieta, ktora wyjechala z Georgii. Pozwolila Steve'owi snuc nie majace nic wspolnego z rzeczywistoscia domysly na temat jej odwagi i pewnosci siebie. Jednak probujac nie zawiesc oczekiwan Steve'a powoli odkrywala ze potrafi robic rzeczy, ktore przedtem jej nie wychodzily, ze moze byc zupelnie inna kobieta. Z jego powodu.
Jeszcze raz rzucila okiem na zegar: dochodzila siodma. Steve przyjdzie lada moment. Ziemniaki sa gotowe, usmazone wedlug przepisu z Poludnia kurcze idealnie chrupiace, a stol nakryty do kolacji. Nie musiala to byc kolacja w romantycznym stylu. Ze Steve'em nic nie „musialo byc”. Spedzajac z nim tyle czasu wiedziala jak starannie unika posunietej za daleko intymnosci, podobnie jak wyczuwala wzrastajace miedzy nimi napiecie. Mimo swej samotnosci nie byl mezczyzna narzucajacym sie kobiecie. Absolutnie sie nie bala ze tego wieczoru cos sie stanie, chyba ze sama by tego zechciala.
Opierajac sie o parapet, poszukala wzrokiem swiatel jego polciezarowki. Myslala o kochaniu sie z nim i o tym, ze jej uczucia dla niego sa jak nie spelniona obietnica.
Wdepnela glupio w tyle niezrecznych sytuacji! Johnny byl jej najgorsza ale nie jedyna pomylka. Jesli ma kiedykolwiek nabrac do siebie szacunku, to z pewnoscia musi stac sie twardsza i myslec bardziej realistycznie. Ale Steve to nie Johnny. Nigdy nawet nie probowal jej wykorzystac. I chociaz nie miala pewnosci co do jego uczuc, wiedziala dokladnie, co sama czuje. Pozadanie, tesknote, szacunek, zaufanie, milosc. Juz za pozno, by zaprzeczyc, iz jest w tym mezczyznie niebezpiecznie, gleboko zakochana.
Moze nigdy tych uczuc nie ujawnic. Bala sie zrobic z siebie idiotke w jego oczach. Byc moze to szalenstwo rozwazac mozliwosc tanczenia z wilkiem. Lecz jej serce wiedzialo, ze nigdy nie znajdzie nikogo takiego jak on. Bo Steve byl jedynym mezczyzna, jakiego znala, ktory nigdy nie zawiodlby kobiety.
ROZDZIAL DZIEWIATY
Pomysli, ze ja wystawil do wiatru. Steve rzucil okiem na zegar na desce rozdzielczej polciezarowki: minela dziesiata. Znal Mary Ellen i doskonale wiedzial, jak potraktuje to spoznienie. Spodziewala sie zawodow ze strony mezczyzn. Jego nieobecnosc nie bedzie dla niej zadna niespodzianka. Powoli zaakceptowala go jako przyjaciela, ale w zaden sposob nie potrafil jej przekonac, ze moze mu zaufac pod kazdym innym wzgledem.
Jeszcze mocniej wdusil pedal gazu. Noc byla wietrzna, lecz asfalt na szczescie suchy. Na prostych odcinkach mogl jechac z predkoscia stu dwudziestu kilometrow na godzine, ale ta cholerna droga skladala sie z samych zakretow.
Wyobrazil sobie piasek przesypujacy sie w klepsydrze, szybciej niz przez sito. Stawka bylo cos wiecej niz ten dzisiejszy wieczor. Na przeniesienie wilczego stada, i szczeniat, zakonczenie zadania i ruszenie w dalsza droge mial niecale dwa tygodnie. Tymczasem dla Mary Ellen potrzebowal kilku tygodni, nie dni. Pasowala do niego niczym klucz do zamka, oszalal na jej punkcie, lecz przekonanie jej o tym bylo trudniejsze od jazdy na sankach pod gore.
Wpadl na podjazd z trzecia predkoscia kosmiczna, gwaltownie zahamowal i zgasil silnik, prawie jednoczesnie wyskakujac z polciezarowki. Swiatlo na ganku palilo sie – dzieki Bogu. To oznaczalo, ze nie spisala go jeszcze calkowicie na straty. Serce walilo mu jak mlotem. Spodziewal sie, ze bedzie wsciekla. Miala do tego swiete prawo. Bal sie jednak, ze bedzie jej przykro. Zbyt przykro, zeby go wysluchac.
Podbiegl do drzwi i zapukal, lecz nie mogl czekac i przekrecil galke. Natychmiast ogarnelo go cieplo, przycmione swiatlo, cisza. Przerazajaca cisza. Starannie zamknal drzwi, recytujac w duchu litanie przeklenstw.
Jedno szybkie spojrzenie uswiadomilo mu, jak bardzo zawalil sprawe. W kuchni ujrzal nakryty stolik, na ktorym dopalaly sie swiece. Nie musial podchodzic blizej do wspanialego polmiska z pieczonym kurczeciem, zeby sie przekonac, ze danie jest zimne, a salata zwiedla.
Czul zapach domowego pieczywa. Widzial miske z wyschnietymi ziemniakami. Mary Ellen zadala sobie tyle trudu.
Odszukal ja wzrokiem. Zwinela sie w bujanym fotelu w swojej ulubionej pozycji z podciagnietymi kolanami. Zasypiajac, upuscila czasopismo. Miala na sobie zielony stroj, upodobniajacy ja do lesnego duszka. Niezwykle pociagajacego lesnego duszka. – Mary.
Wyszeptal tylko jej imie, lecz natychmiast otworzyla oczy. Jej usmiech byl pelen ciepla, a w zaspanych oczach nie bylo cienia wyrzutu czy gniewu. Powinna byla solidnie mu przylozyc za to, ze sie spoznil i nie zatelefonowal. Zrobilaby to kazda inna kobieta – ale czy ona kiedykolwiek zachowywala sie jak ktorakolwiek ze znanych mu kobiet?
– Chyba w zyciu nie widzialam bardziej zaniedbanego wloczegi – mruknela z rozbawieniem.
– Wloczegi? – Spojrzal na siebie, zdajac sobie troche zbyt pozno sprawe, ze ma rozdarta kurtke i ublocone buty. Nie zdazyl przyczesac wlosow ani w inny sposob zadbac o wyglad. Cholera, czy wszystko dzisiaj musi robic zle?
– Nie chcialem naniesc ci blota. Przepraszam.
– Nikt nie umrze z powodu zabrudzonej podlogi. Siadaj. Chcialam cie nakarmic od razu, jak przyjdziesz, ale po twoich oczach widze, ze najpierw powinnam ci czegos nalac. Wielkie nieba. Po drodze do kuchni rzucila okiem na zegar.
On tez. W ustach poczul gorycz.
– Mary, nie spoznilem sie celowo.
– Oczywiscie, ze nie.
– Zepsulem ci kolacje. Kurczak wyglada tak apetycznie. Zadalas sobie wiele trudu… – Zanim mogl zebrac mysli, trzymal juz w reku szklaneczke z bursztynowym plynem. Domyslil sie, ze to whisky.
– Wypij – rozkazala. – Co ci sie stalo w czolo? – Dotknela koniuszkami palcow jego skroni. – Wyglada na poteznego siniaka. Masz jeszcze jakies inne obrazenia?