Gdy wyszedl z lazienki, juz przygotowywala sniadanie. Ubrala sie w gruby, rozowy szlafrok, miala swiezo umyta twarz i wlosy zaczesane za uszy. Na jej policzku odcisnal sie slad poduszki. Wygladala tak, ze mozna by ja zjesc.
Zjesc, objac, przytulic i kochac… ale nie zblizyla sie do niego na tyle, zeby mogl zrobic ktoras z tych rzeczy.
Tego ranka w jej oczach widac bylo rezerwe, przepasc gleboka jak Wielki Kanion Kolorado. Poczucie winy klulo jego sumienie niczym kolce jezozwierza.
Niewazne, jak chetna byla zeszlej nocy jego wybranka. Kochanie sie z nia bylo bledem. W nocy mial wrazenie, ze podoba jej sie ten pospiech, ale niech to diabli – on znal Mary Ellen Barnett. Rzuccie ja wilkom, a rozkwitnie. Kobieta, ktora kochal, zdobywala pewnosc siebie tylko w jeden sposob – stawiajac czolo temu, czego sie obawiala, i sprawdzajac rezultaty. A on pozbawil ja tego wyboru. Gdyby zaczekal, az sama przyjdzie do niego, wiedzialby na pewno, co do niego czuje. I ona tez.
Jej dlon z widelcem zawisla w powietrzu.
– Nie smakuja ci moje grzanki?
– Zartujesz? Sa przepysznosciowe, jak mawial moj tata. – Wepchnal do ust kes i zaczal sie modlic, zeby udalo mu sie go przelknac.
– Jak sie wczoraj czul Bialy Wilk?
– Jeszcze kuleje, ale jest z nim coraz lepiej. Szczerze mowiac, kiedy przekonalem sie, ze nie ma zlaman, bardziej sie martwilem o to, jak potraktuja go inne wilki. Zawsze istniala mozliwosc, ze czlonkowie stada zwroca sie przeciwko niemu.
– Nigdy mi o tym nie mowiles. To znaczy, ze zaatakowaliby go? Mimo tego, ze byl ranny?
– Wlasnie dlatego. Nie patrz tak, kruszynko. Taka juz jest przyroda. Wilki pomagaja sobie wzajemnie, ale nie swemu przywodcy. Jesli widza ze wodz jest slaby, zastepuja go innym. To ich sposob na przezycie.
– Niezbyt mi sie on podoba.
– Tak tez myslalem. Masz miekkie serce. Ale poniewaz nic sie nie stalo, nie ma sie czym martwic. Moze stado wyczulo, ze rana sie zagoi. W kazdym razie, nadal jest najwazniejszy. Steve chcial wierzyc, ze ich swobodna rozmowa jest dobrym znakiem. Tylko ze on nie dawal sie latwo oszukac. To byl ranek po „pierwszym razie”. Gdzie sa nerwy? Gdzie niezrecznosc? Mary przyniosla mu kolejna szklanke soku pomaranczowego i przyjaznie scisnela go za ramie.
Zupelnie jakby mu mowila ze nie musi sie o nic martwic. Spalismy razem, nic wielkiego. Tylko ze on mial nadzieje, ze kochanie sie jest czyms wielkim. Liczyl na nerwowosc, skrepowanie i niepewnosc. A tymczasem otrzymywal tylko usmiechy.
– Wiem, ze szczenieta bardzo urosly. Jestes gotowy je przeniesc, prawda? Ustaliles juz dokladna date?
Nareszcie, pomyslal z ulga Ma jakies wejscie, szanse wspomnienia o przyszlosci.
– Tak. Myslalem, ze zrobie to za tydzien. W srode. Zawioze je hydroplanem na ich dawny teren na wyspie i zostane tam przez tydzien, zeby sie upewnic, czy sie zadomowily. A potem… Yellowstone. Bylas kiedys w Yellowstone? Potrzasnela glowa.
– Chyba ci sie spodoba – powiedzial ostroznie. – W parku sa zupelnie dzikie obszary, niektore tak piekne, ze ich widok zapiera dech w piersiach. Przysiegam, ze to kraina umilowana przez Boga.
– To brzmi wspaniale.
Zobaczyl na jej twarzy cien prawdziwego zainteresowania. Ciekawosc. Lecz rezerwy w jej oczach nie stopilaby chyba nawet lampa lutownicza. Jakby tylko sluchanie o tych planach bylo czyms interesujacym, lecz one same zupelnie jej nie dotyczyly.
– W tej czesci kraju jest wiele miasteczek. Mnostwo miejsc, gdzie kobieta zajmujaca sie drobnymi naprawami moglaby znalezc prace. Naprawde uwazam, ze tam by ci sie spodobalo.
– Chcialabym tam pojechac. – Gdy tylko zobaczyla ze jego talerz jest pusty, wstala i przestawila naczynia na blat. – O ktorej masz sie spotkac z Wooleyem Harrisem w sprawie tego klusownika?
– Okolo dziesiatej. Wie, ze przede wszystkim musze zaniesc szczenietom sniadanie. Kwasy w zoladku wirowaly z podwojna predkoscia. Nie mial nic przeciwko swoim wilkom, ale teraz nie chcial wychodzic. Gdyby w ogole mial jakis wybor, to znalezliby sie z powrotem w lozku.
– Wielkie nieba dopiero teraz zorientowalam sie, ktora godzina. Bedziesz musial zaraz wyjechac, prawda?
– Powinienem – przyznal niechetnie. Tez widzial ten cholerny zegar. Rownie szybko, jak sprzatnela talerze, poszla po jego kurtke. Pomyslal ponuro, ze nie moze sie doczekac, zeby sie go pozbyc. Nigdy nie czul tak dojmujacej rozpaczy.
– Steve… uwazaj na siebie, dobrze? Nie podoba mi sie ta sprawa z klusownikiem. On moze miec bron…
– Nie zrobie niczego glupiego. Przeciez mnie znasz, a z takim problemem stykam sie nie pierwszy raz.
– Wiem, ze dasz sobie rade. – Uniosla kurtke, zeby mogl wsunac rece w rekawy. Kiedy sie odwrocil, strzepnela mu z ramienia pylek. – Ale chce, zebys byl szczegolnie ostrozny. Jestes niewyspany i na pewno zmeczony…
– Jest to najwspanialszy rodzaj zmeczenia – powiedzial cicho. – Gdybym tylko mogl, w ogole bym nie spal.
Zarumienila sie lekko i Steve ujrzal w jej oczach blask uczucia, ktore zywila tylko dla niego.
– Steve… – Parsknela nagle smiechem i strzepnela kolejny pylek. – Nie moge przestac myslec o pewnej zenujacej historii. Pamietasz pierwsza osobe, w ktorej sie zakochales?
Jedyna kobieta, w ktorej sie zakochal – taka ktora naprawde sie liczyla – byla ona. Ale odparl: „Jasne”, zeby opowiedziala mu to, o czym mysli.
– Ja tez. Wlasciwie swoja pierwsza milosc pamietam tak, jakby to bylo wczoraj. Mielismy sie pobrac, miec dzieci i zyc dlugo i szczesliwie. Mialam wtedy szesnascie lat, a do tych wszystkich wnioskow doszlam na naszej pierwszej randce. – Mowila z przeciaglym poludniowym akcentem, lekkim i zywym tonem, jakby zachecajac go, by dostrzegl komizm tamtej sytuacji. – Chlopak zalozyl sie o dziesiec dolcow o to, ze uda mu sie posiasc mnie na tylnym siedzeniu buicka jego tatusia. Oczywiscie, nigdy nie przyszlo mi do glowy, ze nie jest tak gleboko i nieodwolalnie zakochany jak ja.
Przerwala. To byla pointa. Teraz powinien, jej zdaniem, rozesmiac sie i potwierdzic, ze byla cholernie glupia i naiwna. Steve wolalby raczej znalezc tego chlopaka z Georgii i rozkwasic mu nos, lecz wstrzymal sie z ujawnieniem prymitywnych instynktow. Dla Mary Ellen byl to najwyrazniej niepewny teren. Opowiedziala mu juz wczesniej o kilku swoich mlodzienczych wyczynach, zawsze zakladajac, ze Steve dostrzeze ich smiesznosc, podczas gdy on jedynie widzial, jak mocno zostalo zranione jej czule i wrazliwe serce. Nie bylo powodu, by dyskutowac o tej historii – nie tuz po tym, jak sie kochali – chyba ze miala ona dla niej jakies znaczenie.
– Uwazasz – zapytal lagodnie – ze tak samo ja wykorzystalbym ciebie?
– Nie. – Spojrzala mu w oczy. – Wielkie nieba, nie! – Machnela reka. – Probowalam ci tylko powiedziec, ze kiedy bylam mlodsza, ciagle niewlasciwie odczytywalam uczucia innych. Mialam niedobry zwyczaj budowania zamkow na lodzie. Na szczescie wyroslam z tego. Nie musisz sie martwic, ze po spedzeniu z toba zeszlej nocy wyciagne wnioski, jakich bys sobie nie zyczyl.
– Mary… ja cie kocham.
Usmiechnela sie.
– Ja ciebie tez. – Wspiela sie na palce i pocalowala go. Takim pocalunkiem moglaby obdarzyc brata czy najlepszego przyjaciela. Jest milosc i milosc. Nie traktowala na serio niczego, co powiedzial w chwilach namietnosci.
Poczul frustracje i strach. Chcial, zeby to wyznanie milosci potraktowala powaznie. Pragnal, zeby zrozumiala, co stalo sie ich udzialem.
Szanowal pragnienie Mary Ellen, ktora chciala miec wiecej czasu na poznanie go, jezeli miala zaufac swoim uczuciom. Czas jednak plynal, i to szybko. Musial wyjechac za niecale dwa tygodnie. Jesli nie znajdzie jakiegos sposobu na przekonanie jej o swojej milosci, to ja straci.
Pomyslala ze zalatwila sprawe doskonale. Tak doskonale, ze nawet po kilku dniach potrafila wrocic pamiecia do calej tej rozmowy i czuc sie swietnie. Na szczescie nie zrobila niczego tak glupiego, jak rzucenie mu sie w ramiona i przyznanie, ze jest dla niej wszystkim. Nie zdarzylo sie jej tez nic zenujacego – jak wybuch placzu – nawet wowczas, kiedy mowil o wyjezdzie do Yellowstone.
Czas jego pracy dla Towarzystwa Ochrony Zwierzat byl ograniczony. Zawsze o tym wiedziala. Tak jak istnial