gwaltownie i smiertelnie mnie przerazilas. Ale przysiegam, ze masz wiecej odwagi niz jakakolwiek spotkana przeze mnie osoba. Autentycznej odwagi. Nie czujesz sie dumna z tego, co zrobilas?
Obraz jej, uczepionej plecow Schneidera jak malpa, sprawial, ze raczej czula wstyd niz dume. Ucieszyla ja jednak pochwala Steve'a. Spojrzala mu w oczy. Nagle zobaczyla siebie jego oczyma.
Kocha ja. To uczucie dostrzegla we wzroku i usmiechu Steve'a. Wiedziala ze mu na niej zalezy, ale milosc? Byla pewna, ze on nie zna prawdziwej Mary Ellen na tyle dobrze, zeby ja pokochac. Chcac zasluzyc na jego szacunek, starannie ukrywala swoje wady i zyciowe sekrety.
Przemilczala upokarzajaca historie z Johnnym. A jednak Steve z uporem szukal w jej charakterze odwagi.
Upor Steve'a przekonal ja ze odwaga rzeczywiscie odegrala w jej zachowaniu pewna role. Cecha, ktorej nigdy w dziecinstwie nie miala. Po raz pierwszy zdala sobie sprawe, ze Steve nie patrzy na nia przez rozowe okulary. Naprawde byla juz inna kobieta. A jego spojrzenie nagle sprawilo, ze nadzieja na dobre zagoscila w jej sercu. – Zimno mi – przyznala niespodziewanie.
– Mam ci przyniesc jeszcze jeden koc? Potrzasnela glowa.
– Nie chce koca. I na pewno nie chce juz wiecej whisky.
– No to… – zauwazyl jej powoli rozlewajacy sie usmiech – moze powinnas spedzic noc tutaj…
– Moze powinnam.
– Moze powinnas spedzic noc w moim lozku.
– Chyba tak.
– Ze mna.
– Nie sadze, abym mogla sie rozgrzac w jakikolwiek inny sposob – rzekla z taka powaga ze Steve sie rozesmial. Po czym podniosl ja z kanapy.
– Czy zawsze bedziesz mi sie tak odgryzac? Skakac w przepasc, przerazac mnie na smierc, a potem mnie rozsmieszac?
– Zawsze – potwierdzila. Pocalowala go. Dzwiek slowa „zawsze” brzmial jej w uszach niczym zapowiedz burzy przynoszacej wiosenny deszcz. Pomyslala: moze.
Moze potrafi sprawic, ze slowo „zawsze” stanie sie rzeczywistoscia i jest na tyle silna, by utrzymac tego mezczyzne, swego kochanka, samotnego wilka pana swego serca.
Jak dotad po raz pierwszy w zyciu nie popelnila zadnego bledu. Jedyny raz w zyciu – ten jedyny raz – blagala los o troche szczescia. Jej serce sciskalo sie z zalu. Nie zapomniala, jak niewiele jej zostalo czasu…
ROZDZIAL JEDENASTY
Kiedy Mary Ellen uslyszala stukanie do drzwi, sprawdzala wlasnie silnik opornej frezarki. To nie mogl byc Steve – podrzucil ja do domu przed niecala godzina bo oboje mieli w ten poniedzialkowy ranek mnostwo spraw do zalatwienia. Spodziewajac sie klienta wytarla szmata rece i podbiegla do drzwi.
Kiedy tylko obrocila galke, zobaczyla roze. Dwadziescia cztery roze. To dziwne, jak na widok tych powszechnie lubianych przez kobiety kwiatow bolesnie zabilo jej serce.
Powedrowala spojrzeniem w gore i utkwila wzrok w znajomej twarzy: chlopiecy usmiech, burza wlosow blond, subtelne rysy, zmarszczki wokol oczu. Przez ostatnie kilka miesiecy Johnny nie zmienil sie ani troche. Gardlo miala tak scisniete, ze jej glos zabrzmial, jakby dochodzil z odleglosci miliona kilometrow. – Johnny! Co ty tu robisz? Odpowiedzial jej promiennym usmiechem.
– Dziwisz sie, co? Odszukanie cie w tej pipidowce nie bylo latwe.
– Po co przyjechales?
– Nie domyslasz sie? Zeby cie znalezc. Bedziesz mnie trzymala za progiem? Wpuscila go szybko do srodka i jeszcze szybciej zamknela drzwi. Nawet jesli nie spodziewala sie Steve'a, to miala przytlaczajaca swiadomosc, ze nie powiedziala mu nic o Johnnym. Wystarczylo jedno spojrzenie na bylego narzeczonego, a zalala ja fala wspomnien. Przywolala w pamieci te lata, kiedy myslala o sobie jak o problemie, ktory trzeba jakos rozwiazac. Przypomniala tez sobie upokarzajace oczekiwanie przed oltarzem w bolesnej swiadomosci, ze wlasciwie czegos takiego sie spodziewala bo wszystko, co kiedykolwiek robila konczylo sie katastrofa. Zeszlej nocy kochala sie ze Steve'em i czula, ze jest w stanie odzyskac wiare w siebie. Teraz nadzieje na to zaczely gwaltownie malec.
– Czego chcesz? – spytala.
– Nie traktujesz mnie zbyt przyjaznie, ale zasluzylem sobie na to. Jestem ci winien przeprosiny za ten slub i w ogole. Przyznaje, Mary Ellen, ze stchorzylem. Ale mialem mnostwo czasu na dokladne przemyslenie sprawy. Cala rodzina wbijala mi do glowy, ze musze byc rozsadny.
– Wyobrazam to sobie – rzekla sucho. Rodzina Johnny'ego nie przyjela jej z otwartymi ramionami. Jednak rod nalezal do starej arystokracji z Poludnia. Jego czlonkowie nie chcieliby, aby ktos sposrod nich stal sie tematem plotek, porzucajac panne mloda przed oltarzem.
Obdarzyl ja swoim najbardziej czarujacym usmiechem.
– Chce, zebys wrocila kochanie. Wiem, ze popelnilem blad. Zdaje sobie sprawe, ze prawdopodobnie potrzebujesz troche czasu, aby mi wybaczyc. Ale teraz widze, ze dobrze nam bylo ze soba i zrobie wszystko, zeby cie odzyskac.
Zawahala sie. O Boze, chociaz raz chciala sobie poradzic w niezrecznej sytuacji. Czyz nie jest dorosla? Czy sie nie zmienila? Przeciez uwierzyla ze przestala juz byc niezdarna kretynka.
– Johnny, przykro mi, ze niepotrzebnie sie trudziles, jesli przyjechales tylko po to. Szkoda, ze nie zadzwoniles. Powiedzialabym, co czuje…
Przerwal jej, wreczajac roze.
– Prosze, kochanie. Caly Johnny.
– Roze sa piekne, dziekuje. – Odetchnela gleboko. – Aleja ich nie chce, Johnny. Przykro mi, ale wszelkie uczucia, jakie do ciebie zywilam, dawno juz umarly.
– Nadal jestes na mnie zla.
– Nie.
– Zranilem cie. Rozumiem to i przepraszam. Jest mi naprawde przykro.
– Nie czuje sie zraniona – odparla cicho. – Juz nie. Szczerze mowiac, jestem ci wdzieczna za to tchorzostwo, bo dzieki niemu zrozumialam, ze z naszego zwiazku nic by nie wyszlo.
– Chyba nie zapomnialas, jak dobrze nam bylo ze soba.
Przezywali cudowne chwile. Johnny byl niezrownanym kompanem. Byl balsamem na jej cierpiaca z powodu kompleksow dusze, wiec bardzo chciala wierzyc, ze te cudowne chwile naprawde cos znaczyly.
– Dobrze sie razem bawilismy, ale nigdy nie moglibysmy zyc ze soba. Nie jestesmy do siebie podobni pod zadnym istotnym wzgledem. Nie cenimy tych samych wartosci…
– To nieprawda – rzekl z pewnoscia siebie – i z checia ci to udowodnie.
Kiedy zaczal zdejmowac plaszcz, serce zabilo jej mocniej z niepokoju.
– Wloz go z powrotem. Nie zostaniesz tu.
– Owszem, zostane. Przyjrzalem sie po drodze tej miescinie. To nie miejsce dla ciebie. Twoje miejsce jest przy mnie. I zostane, dopoki cie nie przekonam, zebys do mnie wrocila.
Samson patrzyl, jak zdejmuje kurtke i siega po fartuszek.
– Slyszalem, ze przyjechala twoja sympatia. Odwrocila sie blyskawicznie.
– O Boze. Chyba go tu nie ma?
– Juz nie. Przyszedl wczesniej, szukajac cie, i troche sobie pogadalismy.
– Steve'a tu nie bylo, prawda?
– Nie. Nie widzialem go dzisiaj.
Mary Ellen tez go nie widziala, ale wkrotce na pewno sie spotkaja. Wyjela z torebki opakowanie tabletek przeciw nadkwasocie i zazyla dwie pastylki. Nie skutkowaly. Nieprzyjemne uczucie w zoladku nie ustepowalo przez caly dzien. Probowala byc wobec Johnny'ego taktowna i uprzejma. Usilowala nawet byc z nim zupelnie szczera. Doprowadzilo to tylko do niezrecznej proby zalotow oraz powtorzenia przez Johnny'ego obietnicy, ze stad nie wyjedzie.
O Boze, jesli udalo jej sie zebrac jakies punkty tam na gorze, to teraz chcialaby je wykorzystac. Przed