opadla bez tchu na krzeslo, zmeczona, ale zarazem szczesliwa.
Wyraznie odzyla. Teraz dopiero pojela, jak zmeczyl ja pobyt w sterylnym wnetrzu szpitala. Zanim nadeszla pora kolacji, chlopcy oprowadzili ja po gospodarstwie, pokazujac wszystko, co tylko w ich oczach na to zaslugiwalo.
Byli najwyrazniej spragnieni towarzystwa, bo wytlumaczyli jej nawet dzialanie pomp wodnych i zaprowadzili do psow, a potem obejrzec musiala szopy i ciezarowki. Rozczarowali sie tylko bardzo, gdy uslyszeli, ze nie moze jezdzic konno.
– Boje sie, ze nie bede mogla dosiasc konia jeszcze przez dlugie miesiace – westchnela.
– Nie szkodzi. – Jamie najwyrazniej staral sie ja pocieszyc. – Jak juz troche wyzdrowiejesz, to cie obwioze dokola jeepem.
– Jeepem? – spytala zdumiona. Maggie usmiechnela sie.
– Dzieci siadaja tu za kierownice bardzo wczesnie – tlumaczyla. – Zdarza sie, ze Jock naprawia na przyklad ogrodzenie cztery kilometry stad, wiec chlopcy nie mieliby jak sie do niego dostac.
– Ale na droge chyba im nie wolno wyjezdzac?
– Wlasciwie nie ma takich zakazow w najblizszej okolicy
– mowila Maggie. – Mozesz isc kilometrami w dowolnym kierunku i nie napotkasz nawet na slad pojazdu.
Wielkosc tego kraju napawala ja stale zdumieniem.
Zadomowila sie w tym domu bardzo szybko. Z prawdziwa przyjemnoscia wsliznela sie wieczorem do ogromnego lozka. Pokoj jej mial duze okna bez zaslon, zaopatrzone jedynie w siatki chroniace przed owadami. Zaslony nie byly potrzebne, bo psy reagowaly na kazdego obcego, ktory by sie tylko zechcial zblizyc do domu.
Wszedzie panowala niezmacona cisza. Przerwal ja na chwile dzwiek lancucha – pewnie pies poruszyl sie w budzie
– lecz juz po chwili nic nie zaklocalo spokoju i Cari zapadla w blogi sen.
Wkrotce przyzwyczaila sie do nowego zycia. Rodzina Bromptonow wczesnie byla na nogach. Cari nauczyla sie szybko, ze nalezy isc spac, gdy robi sie ciemno, a wstawac, jak wszyscy, o swicie.
– Rano najwiecej mozna zrobic – tlumaczyla jej Maggie. – Jesli nie zrobie czegos do dziewiatej, to przepadlo. Trzeba to odlozyc na nastepny dzien.
I zanim minela dziewiata, Maggie konczyla zazwyczaj oporzadzanie zwierzat i inne prace domowe, a chlopcy siedzieli przy radiu, czekajac na program „Szkola na falach eteru'.
Wtedy tez Cari wyruszala w droge do Slatey Creek. Zajmowalo jej to niespelna pol godziny.
Szybko poznawala swoich pacjentow. Gdy zglaszali sie przez radio, Rex udzielal jej najpierw wszelkich informacji o warunkach, w jakich zyli, A ona lubila sobie ich wyobrazac. Wielu cierpialo na rozne chroniczne dolegliwosci, takie jak zlosliwa anemia lub cukrzyca, musieli sie wiec zglaszac regularnie po porade. Ludzie samotni i w podeszlym wieku rowniez musieli sie meldowac, aby upewnic lekarzy w bazie, ze nic im nie dolega.
– Mam nadzieje, ze w tych najdalszych rejonach nie mieszka wielu samotnych ludzi? – spytala kiedys Blaira.
– Niestety, jest ich calkiem sporo – odparl z westchnieniem. – Mlodzi uciekaja do miasta, a starzy za nic nie chi porzucic ziemi i w rezultacie zostaja sami.
Rzadko miala okazje porozmawiac z Blairem. Rano, gdy przyjezdzala, przyjmowal pacjentow, a gdy konczyla, nadal wypelnial swe rozliczne obowiazki. Nauczyla sie wiec zwracac ze wszelkimi watpliwosciami do Roda. Niekiedy zastanawiala sie, czy Blair jej przypadkiem nie unika.
Pod koniec drugiego tygodnia, gdy dojezdzala do szpitala wydarzylo sie cos, co zaklocilo normalny rytm pracy. Rod byl tego dnia w jednej z odleglych miejscowosci. Cari udzielala wlasnie porad pani Bickerton, ktora cierpiala na zylaki, Gdy z korytarza dobiegl ja halas. Rex podszedl do drzwi, wyjrzal i to wystarczylo mu, aby wyjsc na korytarz i zamknac za soba drzwi. Po chwili byl z powrotem.
– Doktor Kinnane pyta, czy moze pani do niego przyjsc. – Byl wyraznie zdenerwowany. – Ja tu sie juz wszystkim zajme.
– Ale przeciez zaraz sie zglosza nastepni pacjenci…
– Beda musieli zaczekac – odparl stanowczym glosem. -A pani jest tam pilnie potrzebna – dodal, pokazujac drzwi.
Wstala i skierowala sie w strone korytarza, nie biorac laski. Poslugiwala sie nia teraz jedynie przy dluzszych spacerach lub tez wtedy, gdy na drodze znajdowaly sie wyboje. Pielegniarka skierowala ja na izbe przyjec.
Blair nie podniosl nawet oczu, gdy weszla. Pochylony byl nad kozetka, na ktorej lezal drobny mezczyzna kolo czterdziestki. Jeden rzut oka wystarczyl, by stwierdzic, ze czlowiek ten jest w ciezkim stanie. W glebi pokoju stala wystraszona kobieta w srednim wieku, szlochajac rozpaczliwie. W tej wlasnie chwili podeszla do niej pielegniarka i objawszy ja ramieniem, wyprowadzila na korytarz. Cari z przerazeniem zauwazyla, ze w butelce zawieszonej nad chorym znajduje sie srodek osoczozastepczy. A przeciez nie widac zadnych sladow obrazen zewnetrznych…
– Pekniecie tetniaka aorty – rzucil Blair. – Czy potrafi pani podac srodek znieczulajacy?
– Srodek znieczulajacy? – spytala, nie tyle pragnac uslyszec potwierdzenie, co chcac dojsc do siebie.
– Srodek znieczulajacy! – To byl prawie krzyk. – Czy potrafi pani podac srodek znieczulajacy? Zaczne zabieg, jesli potrafi mi pani pomoc.
Cari stala jak oslupiala. Pekniecie tetniaka aorty… Zerwanie glownego naczynia krwionosnego… Nawet w duzych szpitalach akademii medycznych udawalo sie mniej niz piecdziesiat procent podobnych operacji.
– Czy brala pani kiedys udzial w podobnym zabiegu? -zapytal.
– Nie.
– Ale widziala pani taki zabieg?
Przytaknela, choc przyszlo jej to z trudem. Dwa lata uczyla sie przeciez anestezjologii. Dwa lata ciezko pracowala, aby uzyskac kwalifikacje, ktore nie byly jej juz potrzebne. A teraz nagieto…
– Tak.
Dwukrotnie widziala proby leczenia peknietego tetniaka aorty w szpitalu akademickim, gdzie odbywala praktyke, i w obydwu przypadkach pacjenci zmarli. Czasami, tylko czasami, jesli pacjent zostal przywieziony w pore, a pekniecie nie bylo zbyt duze i chirurg mial duza wprawe, operacja sie udawala. Trudno bylo uwierzyc, by czlowiek, ktorego przywieziono do tego szpitalika gdzies na koncu swiata, mogl miec jakiekolwiek szanse.
– Jaka on ma grupe krwi? Czy mozna tu zrobic probe krzyzowa? – dopytywala sie goraczkowo. – A ile ma pan w ogole krwi? Przeciez trzeba co najmniej dziesiec woreczkow!
Jeden zawieszony wlasnie zostal w formie kroplowki.
– Prosze sie przygotowac do zabiegu – powiedzial ostry tonem. – Tylko niech pani sie pospieszy!
– Ale ja nie moge…
– Czego pani nie moze? – zapytal. Dal znak sanitariuszowi, ktory skierowal wozek w stroni sali operacyjnej.
– Na szczescie Joe jest naszym stalym dawca, znamy wiec nie tylko grupe jego krwi, ale moglismy nawet podac mu jego wlasna krew i nie musimy robic proby krzyzowej. Poza tym wzywamy wlasnie przez telefon wszystkich mozliwych dawcow. – Urwal i znowu podniosl glos: – Nie ma czasu na dawanie pytan! Prosze juz isc!
– Ale…
– Ale co? Bedzie pani stala i patrzyla, az ten czlowiek umrze?
Gdy juz weszla do sali operacyjnej, mysli klebily jej sie w glowie.
– Kto bedzie operowal? – spytala. W zabiegach tego typu bralo zwykle udzial przynajmniej dwoch chirurgow.
– Zaraz przyjdzie Maggie – odparl krotko, zajety przygotowaniami do operacji. – Wiele lat pracowala na bloku operacyjnym w Melbourne i Perth. Trudno o bardziej doswiadczona osobe – dodal, patrzac niecierpliwie na zegar. -Powinna juz byc.
– Ale przeciez potrzebny jest jeszcze jeden lekarz – dodala Cari lamiacym sie glosem.
– Byc moze, ale nie ma tu drugiego lekarza.
W tej chwili weszla Maggie. Musiala biec, bo z trudem lapala powietrze. Cari podala od razu srodek znieczulajacy. Poruszala sie pewnie, wszystkie czynnosci wykonywala niemal automatycznie. Na dany przez nia znak Blair zrobil szybkie ciecie.