– To niesprawiedliwe, co mowisz.
– Czyzby? – Jej smiech byl wymuszony. – Moze masz racje. – Odepchnela go od siebie. – Wyswiadczylbys mi przysluge, gdybys zostawil mnie w spokoju. Nie potrzebuje cie. Nikogo nie potrzebuje.
– To nieprawda! Mylisz sie – szepnal. – Potrzebujesz mnie bardziej niz ja ciebie. – Cofnal sie o krok. – Mysle, ze pomimo tego, co zrobilas, stalas sie czescia mnie.
Pomimo tego, co zrobilas… Slowa te odbily sie echem w ciszy, jaka zapadla miedzy nimi.
– Nie chce zadnego zwiazku. Nie chce wiecej cierpiec. Starczy mi na cale zycie.
– Czy moja milosc przynioslaby ci bol?
– Tak!
Wokol siebie widziala twarze ojca, braci i Harveya. Kpili sobie z niej, w ich oczach malowalo sie lekcewazenie. Byli to ludzie, ktorych kiedys kochala i ktorzy podobno ja kochali… I cos podobnego mialaby jeszcze raz przezywac? Nie! Nigdy!
– Zostaw mnie – powiedziala gwaltownie. – Zostaje tu na pare tygodni, ale jesli zblizysz sie do mnie, odejde i bedziesz sobie musial radzic sam. Nie bede miala po prostu wyboru.
Wyszla z pokoju szybkim krokiem, nie ogladajac sie za siebie.
Przez dlugie minuty stala w malenkim pokoju dla personelu, probujac sie uspokoic. A potem poszla szukac Roda.
– Mozesz jechac – powiedziala.
Gdy spojrzala na jego twarz, zrozumiala, ze cena, jaka zaplacila, zdobywajac sie na rozmowe z Blairem, byla tego warta.
– Kiedy wylatujesz? – zapytala.
– Po poludniu przelatuje tedy samolot z Alice -z ozywieniem. – Mysle, ze wyladuja tu po mnie, a wtedy moglbym odleciec z Perth jeszcze wieczorem.
Usmiechnela sie. Pewnie uda mu sie wszystko pomyslnie zalatwic, pomyslala z zadowoleniem.
– Jestes pewna, ze mozesz zostac? – dopytywal sie.
– Rozmawialam z Blairem – odparla. – Jakos sie porozumiemy. Nic sie nie martw, jedz do domu i mysl tylko o rodzicach. Mam nadzieje, ze ojciec na tyle dobrze sie czuje, ze niepotrzebne bylo to cale zdenerwowanie.
Rod usmiechnal sie smutno.
– Miejmy nadzieje – rzekl bez przekonania. – Jesli tak bedzie, wroce nastepnym samolotem.
– To by nie mialo najmniejszego sensu – stwierdzila stanowczo. – Zostane tu przez miesiac. Powinienes przez ten czas posiedziec z rodzicami.
Nic wiecej nie powiedziala, ale obydwoje zdawali sobie doskonale sprawe, ze nastepny zawal moze nastapic w kazdej chwili, nawet wtedy, kiedy starszy pan poczuje sie dobrze.
– Dziekuje ci – powiedzial, calujac ja serdecznie.
– Naprawde sie ciesze, ze moge ci jakos pomoc. I byla to chyba prawda. Jej takze zrobilo sie lzej, gdy dostrzegla na twarzy Roda uczucie ulgi.
– Moze ci cos zalatwic w Stanach? – zapytal. – Mam w Kalifornii rodzine, moi kuzyni sa w ciaglych rozjazdach, nie sprawi mi to wiec zadnej trudnosci. Moze chcesz cos tam wyslac albo moglbym moze cos ci przywiezc?
– Dziekuje. – Potrzasnela przeczaco glowa.
– Gdzie ty wlasciwie pracowalas? – spytal, robiac porzadki na biurku.
– W Los Angeles.
– W jakim szpitalu?
– U Chandlerow – odparla przez scisniete gardlo. Rod nie zauwazyl tego.
– To jeden z wiekszych prywatnych szpitali. Cos mi sie wydaje, ze pracuje tam jeden z moich kuzynow, chirurg Ed Daniels. Moze go znasz?
Odetchnela z ulga, gdyz nie znala nikogo o tym nazwisku. Potrzasnela wiec glowa.
– Pisala mi o tym matka pare miesiecy temu – dodal. -Pewnie wiec zaczal juz po twoim odejsciu. – Zamilkl na chwile, po czym wyciagnal karty pacjentow. – Czas zabrac sie do pracy, pani doktor – skonstatowal z usmiechem.
ROZDZIAL JEDENASTY
Nigdy jeszcze w zyciu Cari nie pracowala tak ciezko, jak w ciagu nastepnych tygodni. Zajecia w Slatey Creek starczyloby dla czterech lekarzy. Jakos sobie dawali z Blairem rade, ale nie mieli nawet chwili wytchnienia.
Blair mial zbyt duzo pracy, aby stale jej pilnowac i problem zaufania do niej umarl smiercia naturalna. Juz po tygodniu, gdy dawala z siebie naprawde wszystko, zorientowala sie, ze nikt jej nie pilnuje. Nie spodziewala sie, ze odczuje tak kolosalna ulge. A sama praca i poczucie, ze jest potrzebna, niosly z soba radosc i zadowolenie.
Stale musiala sie spotykac z Blairem. Nie dalo sie tego uniknac. Widzieli sie wiele razy w ciagu dnia przy zabiegach, omawiali stan i sposoby leczenia pacjentow, ukladali plan zajec. Rozmawial z nia bardzo oficjalnie, a ona przyjela ten sam ton.
Przestali sobie nawet mowic po imieniu. Nie przychodzilo jej to latwo, bylo ponadto sztuczne, ale uznala, ze to jedyny sposob, by ukryc swe prawdziwe uczucia do czlowieka, z ktorym pracowala przez caly dzien. Nie miala pojecia, czy Blair odczuwal to samo i nie zastanawiala sie nad tym. Niekiedy czula na sobie jego wzrok i odnosila wtedy wrazenie, ze nie jest mu obojetna. Starala sie nie dostrzegac oznak jego zainteresowania. Wiedziala, ze oszalalaby chyba z rozpaczy, gdyby uwierzyla w jego uczucie.
Przygotowano dla niej mieszkanie w szpitalu, zdecydowala jednak pozostac u Bromptonow. Po prostu sie juz przyzwyczailam, tlumaczyla sobie. Byl jednak jeszcze jeden powod, o ktorym wolala nie myslec. Nie chciala zasypiac w poblizu Blaira. Wieczorne powroty do domu byly meczace, kiedy jednak ukladala sie w lozku u Bromptonow, majac przy sobie psiaka, nie zalowala swojej decyzji.
Potrzebny jej byl odpoczynek od Blaira i od szpitala. Zapadala szybko w sen, a gdyby tam pozostala, nie zdolalaby pewnie zmruzyc oka mimo potwornego zmeczenia.
Rod zadzwonil po paru dniach. Slychac go bylo tak doskonale, ze przez chwile miala wrazenie, iz dzwoni z budki telefonicznej na tej samej ulicy. Ucieszyla sie bardzo, gdy powiedzial, ze ojciec ma sie duzo lepiej i ze niebezpieczenstwo na i razie minelo.
– Czy nie masz jednak nic przeciwko temu, ze zostane tu przez caly miesiac? – zapytal niesmialo.
– Oczywiscie – zapewnila. – Juz ci mowilam, ze powinienes zostac. Dajemy sobie swietnie rade.
Westchnela, wymawiajac te slowa, gdyz wlasnie w tej chwili wwieziono na izbe przyjec nowego pacjenta, a pielegniarka wzywala ja rozpaczliwie.
– Musze isc – rzucila pospiesznie. – Zajmuj sie ojcem.
– Sprobuje. Aha, jeszcze jedno…
– Tak?
– Bardzo ci dziekuje.
Usmiechnela sie i odlozyla sluchawke. Dobrze moc komus na cos przydac. Nie bylo jednak czasu na dalsze rozmyslania, bo czekal juz na nia pacjent.
Byl to mlody mezczyzna, ktory znajdowal sie w szoku z powodu utraty duzej ilosci kiwi. Juz pobiezne ogledziny pozwolily znalezc bezposrednia przyczyne. Mial urwany kciuk. Zalozyla mu kroplowke i podala srodek usmierzajacy bol.
– Co mu sie stalo? – spytala mlodego czlowieka towarzyszacego rannemu.
– Chcial okielznac konia, ktory nie byl ujezdzony – opowiadal chlopak drzacym glosem. – Kon sie sploszyl, a reka Lary'ego utknela w munsztuku. Wiem tylko, ze nie mogl jej uwolnic. Krzyczal strasznie, a ja nie moglem w zaden sposob zatrzymac konia. Trwalo to wieki.
Popatrzyla ze wspolczuciem na jego przerazona twarz.
– Dobrze, ze go pan od razu tu przywiozl. Zaraz sie nim zajmiemy. – Skinela reka na jedna z mlodszych pielegniarek. – Siostro, prosze zaprowadzic pana do poczekalni i poczestowac filizanka herbaty.
– A… co bedzie z jego palcem? Spojrzala na polprzytomnego chlopaka.
– Zrobimy, co bedziemy mogli – odparla. – Jeszcze za wczesnie, zeby cos powiedziec.
Wystarczylo jednak dokladne badanie, gdy morfina zaczela dzialac, aby dojsc do przekonania, ze kciuka nie