jest ten malec.
Srodki znieczulajace powoli przestawaly dzialac i matka sie poruszyla. Blair momentalnie podszedl do Cari i wyprowadzil ja na korytarz. Czekaly tam dwie starsze kobiety, aborygenki. Po krotkiej rozmowie z Blairem weszly do pokoju, w ktorym lezala mloda matka z niemowleciem.
– Niech sobie posiedza teraz razem – powiedzial. -Dziewczyna ogromnie sie nacierpiala i jesli oprzytomnieje w zupelnie obcym dla siebie otoczeniu, moze doznac wstrzasu. Nalezy do jednego z wedrownych plemion, ktore rzadko sie zblizaja do osad ludzkich.
– To jak tam wyglada opieka nad kobietami w ciazy?
– Nikt sie tym nie zajmuje.
– Nikt sie tym nie zajmuje?
– Nie. – Blair potrzasnal glowa. – Gdybym wiedzial, zal jest taka potrzeba, nawiazalbym kontakt z jej plemieniem. Nie mialem jednak o tym pojecia, a ona miala niesamowite szczescie, ze znajdowali sie akurat niedaleko ludzkich osiedli i kobiety mogly wezwac pomoc.
– Kobiety? Przytaknal.
– Kobiety. Kobiety zajmuja sie porodami. Bedziemy sieli zatrzymac ja w szpitalu, ale od tej pory bedzie pacjentka i pani bedzie musiala sie nia zaopiekowac. Biedaczke czeka jeszcze tyle ciezkich przejsc, ze trzeba jej chociaz oszczedzic lekarza mezczyzny.
– Jakich przejsc?
– Bedzie na przyklad musiala przyzwyczaic sie do inne jedzenia. Zaloze sie, ze nigdy nie miala w ustach baraniny i kurczakow, pewnie nawet nie jadla wolowiny. Ludzie z plemienia nie maja mozliwosci uprawiania warzyw. My ze rozchorowalaby sie, gdyby jej podac kotlety z jarzyna a potem szarlotke i lody. Ale bedzie sie musiala przyzwyczaic do naszej diety.
– Chce pan powiedziec, ze prowadzicie tu specjalna kuchnie dla aborygenow? – spytala zdziwiona.
– Musimy. Jedna czwarta naszych pacjentow to aborygeni. Sprowadzamy na przyklad mieso z emu.
– Obrzydliwosc! – wstrzasnela sie Cari. Rozesmial sie.
– Podobnie zareagowalaby aborygenka, gdyby ktos ofiarowal jej kotlety z baraniny.
Korytarzem nadchodzila wlasnie Liz.
– Blair! Pani Findlay w pokoju trzecim narzeka na bol!
– Juz ide. Dobranoc pani – zakonczyl oficjalnie i szybko odszedl.
Cari takze zrobila ruch, aby odejsc, w tej samej jednak chwili Liz polozyla jej reke na ramieniu, jakby chciala ja zatrzymac.
– Slyszalam, ze wybiera sie pani na bal z doktorem Kinnane'em? – spytala z milym usmiechem.
Cari spojrzala na nia zdziwiona i przytaknela. Zadne slowa nie przychodzily jej do glowy. Liz odrzucila wlosy do tylu.
– Zycze pani szczescia – ciagnela, starajac sie nadac swemu glosowi jak najmilsze brzmienie. – Szczerze mowiac, doktor Kinnane niewart jest zachodu – dodala. – Znajomosc z nim to strata czasu, postanowilam wiec zerwac z nim zupelnie. Na bal wybierani sie z Rayem Blaineyem. To syn najwiekszego obszarnika w naszej okolicy.
Rzucila Cari spojrzenie pelne politowania i z twarza rozjasniona triumfem odeszla. Cari patrzyla na nia z nie ukrywana pogarda.
Jechala do domu powoli, aby miec czas na pozbieranie mysli. Okazuje sie wiec, ze Blair mowil prawde! Od chwili rozwodu z zona nie byl zwiazany z zadna kobieta. A potem spotkal mnie i mi zaufal, a ja go odrzucam. Przeciez to go stawia w sytuacji podobnej do mojej. Zostal odrzucony i wystawiony na cierpienie. Ale w tej samej chwili ogarnal ja gniew. Niech juz Blair sam sie troszczy o siebie. Mam dosyc wlasnych zmartwien. Jesli zaczne martwic sie i o niego, zwariuje chyba! Nie daje sobie przeciez rady z wlasnymi problemami!
Okazalo sie, ze Blair mial racje, gdy zapowiadal, jak bardzo beda zajeci podczas zawodow hippicznych. Juz na tydzien przed zawodami mieli rece pelne roboty, gdyz okoliczna mlodziez zaczela trenowac. Slatey Creek zapelnilo sie tlumami ludzi, zanim jeszcze rozpoczely sie uroczystosci. Nie bylo domu, w ktorym nie zamieszkiwaliby przyjezdni; do miejscowego pubu trudno bylo nawet wejsc, a nad rzeka pojawilo sie pole namiotowe.
W czasie porannych przyjec przyjmowano trzykrotnie wiecej pacjentow niz zwykle. Niemal kazdy chcial zasiegnac porady, korzystajac z pobytu w miescie. A leczyc trzeba przeciez bylo takze zwykle skaleczenia, zwichniecia i zlamania stalych mieszkancow.
Przyjezdni pacjenci zwracali sie czesto ze skomplikowanymi dolegliwosciami. Rzadko mozna bylo zakonczyc rozmowe z nimi juz po dziesieciu minutach. Przychodzili wtedy gdy doszli do przekonania, ze nie da sie sprawy zalatwil rozmowa przez radio.
Zdarzaly sie takze wizyty, podczas ktorych zdenerwowane kobiety pragnely zasiegnac rady w sprawie meza, ktory duzo pil. Wszystko to zabieralo sporo czasu i Cari marzyla juz o powrocie Roda. Nie bylo sie go jednak co spodziewa przed koncem zawodow. Zapowiedzial swoj powrot dopiero w dwa dni po ich zakonczeniu.
Zeby chociaz ustalo to napiecie, jakie istnialo miedzy a Blairem. Gdyby nie doszlo wtedy miedzy nimi do zblizenia… Czula sie tak bardzo zmeczona. Przepracowanie dalo o sobie znac w duzo wiekszym stopniu, niz sie tego spodziewala. Najgorsze jednak bylo zmeczenie psychiczne, jakie czuwala po kazdym spotkaniu z Blairem.
Gdy spotykali sie przy chorych, bylo nieco lepiej, uwage starala sie wtedy poswiecic pacjentowi. Gorzej jednak bylo, gdy praca sie konczyla, bo wtedy czula jego obecnosc cala soba. On najwyrazniej przezywal to samo i nie pomagalo mu wcale oficjalny ton ani rozpaczliwe proby zachowania dystansu. Dostrzegala to niekiedy w jego ukradkowych spojrzeniach, czytala w oczach, kiedy na nia patrzyl.
– Zostal mi jeszcze tylko tydzien – powiedziala glosno do siebie. – Wyjade natychmiast po powrocie Roda.
Cale miasteczko zylo tylko zawodami. Spolecznosc Slatey Creek byla tak niewielka, ze nie sposob bylo trzymac sie na uboczu. A w dodatku podczas kazdego z konkursow hippicznych musial byc obecny lekarz. Cari zrozumiala slusznosc tego zarzadzenia, gdy obejrzala ofiary po pierwszym dniu zawodow. Zwykle na zawody jezdzil Blair, czasem jednak zastepowala go Cari. Juz pierwszego dnia byla przerazona.
– Niech mi pani szybko zrobi opatrunek! Zaraz startuje. Patrzyla na mlodego chlopaka, ktory wyciagal do niej reke. Ogladala jego zlamany palec i nie posiadala sie ze zdumienia.
– Chcesz tam wracac? – spytala, wskazujac na klebowisko krzyczacych ludzi i rzacych koni, nad ktorym unosily sie tumany kurzu.
– Szybko, pani doktor! – Chlopak przestepowal z nogi na noge. – Za dziesiec minut musze byc w siodle.
– Zupelnie powariowali – opowiadala Blairowi po powrocie do szpitala.
– Wcale nie – stanal w ich obronie. – To tutaj najwazniejsze wydarzenie w ciagu calego roku. Wiekszosc tych chlopakow prowadzi przez piecdziesiat jeden tygodni w roku bardzo spokojne zycie. Teraz moga sie nareszcie wyszumiec.
– Alez oni sie pozabijaja. To zwykli samobojcy.
– Robia dokladnie to samo, co ich rowiesnicy w miastach, ktorzy codziennie przekraczaja dozwolona predkosc na autostradzie – zauwazyl spokojnie. Spojrzal na nia uwaznie, a ona znowu poczula jego bliskosc. – Zreszta – dodal z usmiechem – pani jest chyba ostatnia osoba, ktora moze krytykowac lekkomyslnosc i niepotrzebne ryzyko.
– Nigdy nie bylam lekkomyslna – zaperzyla sie.
– Ejze?
Zaczerwienila sie, a potem spojrzala na zegarek.
– Juz dziewiata! Prosze mi wybaczyc – usmiechnela sie – ale na mnie juz pora. Jesli zaraz wyjade, moze uda mi sie przespac osiem godzin.
Zblizali sie wlasnie do drzwi wyjsciowych.
– Gdyby nocowala pani tutaj, moglaby pani sie przespac nawet dziewiec godzin – zauwazyl. Spojrzala na niego smialo.
– Albo znacznie mniej, gdyby pan znalazl sie w poblizu.
– Racja – przyznal, polozyl reke na jej ramieniu i odwrocil ja do siebie. – Cari, ja naprawde nie rozumiem, o co chodzi… Drgnela, czujac jego dotyk.
– Nie wiem, co masz na mysli.