Denerwowalo ja, ze czlowiek na jego stanowisku czepia sie rzeczy tak nieistotnej.
– Lotnisko w Denver jest dosyc daleko od centrum.
– Trzeba bylo zadzwonic po samochod hotelowy.
Z trudem opanowala gniew. Nie dosc, ze nie ma pojecia o fizyce, na dodatek jest meskim szowinista; jej koledzy nigdy nie byli poddawani takim przesluchaniom. Tylko ze oni nie zrobili z Jerry'ego idioty.
Gdy miala niewiele ponad dwadziescia lat i ciagle zywila idealistyczne przekonania co do tego swiata, napisala artykul, w ktorym bezlitosnie skrytykowala glupiutka teoryjke Jerry'ego, teoryjke, ktora przyniosla mu pewien rozglos. Od tego czasu nigdy nie odzyskal szacunku grona naukowego; nigdy tez jej nie wybaczyl.
Teraz ze zmarszczonymi brwiami zabieral sie do krytykowania jej osiagniec. Nielatwe to zdanie, zwazywszy, ze niewiele pojmowal z jej wywodow. Mowil i mowil, a zly humor Jane pogarszal sie z kazda chwila. Tak bylo, odkad dwa miesiace wczesniej usilowala zajsc w ciaze i poniosla sromotna kleske. Gdyby spodziewala sie dziecka, byloby jej o wiele latwiej.
Zarliwa milosniczka prawdy, zdawala sobie sprawe, ze to, co zrobila, bylo niewlasciwe z moralnego punktu widzenia. Mimo to jednak zywila glebokie przekonanie, ze dokonala wlasciwego wyboru i ze nigdy nie znajdzie lepszego kandydata na ojca swojego dziecka. Cal Bonner to wojownik, silny i prymitywny, dokladnie taki, jakiego potrzebowala. Bylo jednak cos jeszcze, cos, czego nie umiala wytlumaczyc, cos, co utwierdzalo ja w przekonaniu, ze jest idealnym kandydatem. Wewnetrzny glos, stary jak ludzkosc, podpowiadal to, czego logika nie umiala uzasadnic. Albo Cal Bonner, albo zaden.
Niestety, wewnetrzny glos nie podpowiadal, skad wziac odwage do ponownego zblizenia. Minelo Boze Narodzenie, a ona, choc nadal pragnela dziecka, nie wpadla na zaden pomysl.
Falszywy usmiech Jeny'ego Milesa sciagnal ja na ziemie.
– Robilem co w mojej mocy, by tego uniknac, Jane, ale wobec klopotow, jakie nam sprawialas przez ostatnie lata, nie mam wyboru. Tymczasem zycze sobie, zebys co miesiac skladala pisemny raport ze szczegolowym opisem twojej pracy.
– Raport? Nie rozumiem.
Wyjasnil dokladnie, czego od niej oczekuje. Nie wierzyla wlasnym uszom. Czegos takiego nie wymagano od innych pracownikow. Byla to czysta biurokracja, dokladne przeciwienstwo wszystkiego tego, co symbolizowalo Laboratorium Preeze.
– Nie zgadzam sie. To niesprawiedliwe.
Popatrzyl na nia z litoscia.
– Rada zapewne nie bedzie zachwycona, kiedy to opowiem, zwlaszcza ze twoje czlonkostwo konczy sie w tym roku.
Byla tak wsciekla, ze z trudem wydobywala slowa.
– Moja praca jest bez zarzutu, Jerry.
– Wiec nie bedziesz miala klopotow ze sporzadzaniem miesiecznych raportow.
– Nikt inny nie musi.
– Jestes jeszcze mloda, Jane, twoja pozycja nie jest tak ustabilizowana.
Jest takze kobieta, a on meska szowinistyczna swinia. Tylko lata samodyscypliny powstrzymaly ja od powiedzenia tego na glos. Zdawala sobie sprawe, ze bardziej zaszkodzilaby sobie niz jemu. Wstala i bez slowa wyszla z gabinetu.
Nadal wsciekla, wsiadla do windy i zjechala na dol. Jak dlugo jeszcze bedzie musiala to znosic? Po raz kolejny zalowala, ze jej przyjaciolki Caroline nie ma w kraju. Musi z kims porozmawiac.
Szare styczniowe popoludnie nie wrozylo rychlej zmiany pogody, jak zawsze w Illinois o tej porze roku. Wzdrygnela sie wsiadajac do samochodu. Jechala do szkoly podstawowej w Aurora. Uczyla tam fizyki.
Koledzy zartowali z niej, ze pracuje za darmo, jako wolontariuszka. Ich zdaniem swiatowej slawy fizyk uczacy maluchy w podstawowce, to tak jakby Yehudi Menuhin uczyl podstaw gry na skrzypcach. Jane jednak byla przerazona niskim poziomem nauczania w szkolach i robila co w jej mocy, by to zmienic.
Biegla do klasy, sciskajac pod pacha przedmioty niezbedne do eksperymentow i starala sie nie myslec o Jerrym.
Usmiechnela sie do radosnych dziecinnych pyszczkow. Jednoczesnie poczula bol w sercu. Tak bardzo pragnie dziecka.
Nie wiadomo skad przyszla fala niecheci do samej siebie. Czy do konca zycia bedzie sie nad soba uzalala, ze nie ma dzieci, nie robiac nic, by to zmienic?
Nic dziwnego, ze nie poczela dziecka wojownika, skoro nie ma za grosz odwagi!
Podczas pierwszego eksperymentu podjela decyzje. Od poczatku wiedziala, ze szanse, iz zajdzie w ciaze za pierwszym razem, sa niewielkie. Nadszedl czas, by sprobowac ponownie. W weekend, kiedy nadejda plodne dni.
Wiedziala, bo z uwaga studiowala dzial sportowy gazety, ze w ten weekend Gwiazdy zagraja w cwiercfinalach w Indianapolis. Jodie twierdzila, ze po sezonie Cal wraca do domu, do Karoliny Polnocnej, wiec nie moze dluzej zwlekac.
Akurat w tej chwili sumienie przypomnialo, ze to, co planuje, jest niewlasciwe, ale uciszyla je stanowczo. W sobote zbierze sie na odwage i poleci do Indianapolis. Moze tym razem legendarny napastnik strzeli gola u niej.
W Indianapolis lalo od rana, wiec druzyna wyleciala z Chicago pozniej niz planowano. Gdy Cal wyszedl z hotelowego baru i wsiadl do windy, minela polnoc; zazwyczaj zawodnicy spali juz od godziny. Po drodze minal Kevina Tuckera, ale obaj zachowali milczenie. Wszystko, co mieli sobie do powiedzenia, padlo na konferencji prasowej kilka godzin wczesniej. Obaj nie znosili podlizywania sie publicznosci, ale takie sa zasady gry.
Na kazdej konferencji prasowej Cal patrzyl dziennikarzom prosto w oczy i wychwalal pod niebiosa talent Kevina, zapewnial, ze cieszy go jego obecnosc w druzynie i ze dla obu najwazniejsze jest dobro Gwiazd. A potem Kevin opowiadal, jak bardzo szanuje Cala i jaki to dla niego zaszczyt nalezec w ogole do takiej druzyny. Wszystko to bzdury. Wiedzieli o tym dziennikarze, wiedzieli fani, wiedzieli Kevin i Cal, ale i tak musieli udawac.
Wszedl do pokoju i wlaczyl kasete wideo z ostatniego meczu Coltow. Zrzucil buty, ulozyl sie wygodnie i staral sie nie myslec o Kevinie, tylko koncentrowac na grze przeciwnikow. Cofnal kasete, zatrzymal, ogladal w przyspieszonym tempie, az znalazl to, czego szukal. Zatrzymal, cofnal, obejrzal jeszcze raz.
Nie odrywajac oczu od ekranu, rozwinal mietusa z papierka i wsadzil do ust. Jesli go wzrok nie myli, ich napastnik ma fatalny nawyk dwukrotnego zerkania w lewo przed atakiem. Cal z usmiechem zapamietal te wazna informacje.
Jane, ubrana w kostium z jedwabiu w kolorze ecru, stala przed drzwiami pokoju Cala Bonnera i starala sie uspokoic oddech. Jesli dzisiaj sie nie uda, do konca zycia bedzie sie uzalala nad soba, bo po raz trzeci nie zdobedzie sie na odwage.
Przypomniala sobie, ze nie zdjela okularow, wiec pospiesznie wepchnela je do torebki. Poprawila zloty pasek na ramieniu. Szkoda, ze nie ma niebieskich tabletek Jodie, wtedy poszloby latwiej, ale dzisiaj jest zdana na siebie. Zmobilizowala sie i zapukala do drzwi.
Otworzyly sie. Zobaczyla naga klatke piersiowa porosnieta jasnymi wlosami. Zielone oczy.
– Och… przepraszam. Pomylilam pokoje.
– Zalezy, czego szukasz, sloneczko.
Byl mlody, mial nie wiecej niz dwadziescia piec, szesc lat, i arogancki.
– Szukam pana Bonnera.
– No to szczesciara z ciebie, bo znalazlas kogos o wiele lepszego. Kevin Tucker – przedstawil sie.
Teraz go poznala. Widziala go w telewizji, podczas transmisji z meczow. Bez kasku wygladal o wiele mlodziej.
– Powiedziano mi, ze pan Bonner mieszka w pokoju piecset czterdziesci dwa. – Po Jodie mozna sie bylo spodziewac, ze wszystko pokreci.
– A wiec zle ci powiedziano. – Naburmuszyl sie, pewnie dlatego, ze go nie poznala od razu.
– Wie pan moze, gdzie go znajde?
– Owszem. Po co ci ten staruszek?
Rzeczywiscie, po co?
– To sprawa osobista.
– Domyslam sie.