Znieruchomial.
– Co powiedzialas?
Przelknela sline.
– Slyszales. Myslalam, ze jestes doskonalym kochankiem. Dlaczego to tak dlugo trwa?
– Dlugo? – Odsunal sie na tyle, by na nia gniewnie spojrzec. – Wiesz co? Jestes szurnieta! – A potem pchnal.
Zagryzla usta, zeby nie plakac, gdy wnikal w nia coraz glebiej i mocniej.
Otoczyla go udami i ramionami. Przyjmowala brutalne pchniecia z rozpaczliwa determinacja. Wytrwa do konca i nie pozwoli sobie na rozkosz.
Tylko ze jej cialo odmawialo posluszenstwa. Cholerne fale rozkoszy narastaly. Jeknela.
I wtedy zesztywnial. Znieruchomial, a po chwili poczula, ze szczytuje.
Zacisnela piesci i w jednej chwili zapomniala o wlasnej rozkoszy. Plyncie! Plyncie, malenstwa! Z wdziecznosci za bezcenny dar przywarla ustami do jego ramienia.
Ciezko na nia opadl.
Nadal otaczala go ramionami, choc czula, ze chce sie odsunac. Jeszcze chwileczke. Jeszcze nie teraz.
Nie mogla go jednak powstrzymac. Odsunal sie od niej i usiadl na skraju lozka. Oparl lokcie na kolanach i przez dluga chwile wpatrywal sie w przestrzen. Kokarda sie rozwiazala; gdy wstala, zostawila ja na poslaniu.
Ksiezyc wydobywal z mroku plecy Cala. Nagle przyszlo jej do glowy, ze nigdy nie widziala rownie samotnego czlowieka. Chciala go dotknac, pocieszyc, ale nie mogla zaklocac jego spokoju. Dotarlo do niej, co mu zrobila. Jest klamczucha i zlodziejka.
Wstal i skierowal sie do lazienki.
– Kiedy wyjde, ma cie tu nie byc.
Rozdzial czwarty
Cal stal pod prysznicem w szatni klubu. Przylapal sie, na tym, ze zamiast o koszmarnym treningu, ktory wlasnie skonczyl, rozmysla o Rozyczce. Zignorowal fakt, ze boli go ramie, kostka napuchla, ze w ogole nie dochodzi do siebie tak szybko jak dawniej. Nie po raz pierwszy myslal o niej od tamtych urodzin przed dwoma tygodniami, ale nadal nie pojmowal, dlaczego tak czesto wraca myslami do tamtego spotkania ani dlaczego blyskawicznie poczul pociag do tej dziewczyny. Wiedzial tylko, ze pragnal jej od pierwszej chwili, gdy weszla do jego salonu z rozowa kokarda na szyi.
Dziwilo go to tym bardziej, ze nie byla w jego typie. Choc atrakcyjna, z jasnymi wlosami i zielonymi oczami, nie grala w tej samej lidze co jego dotychczasowe przyjaciolki. Miala fantastyczna skore, musial jej to przyznac; jak lody waniliowe, ale poza tym byla za wysoka, za plaska i przede wszystkim za stara.
Schylil glowe, pozwolil, by woda zmoczyla mu wlosy. Moze pociagaly go przeciwienstwa: inteligencja w jej oczach przeczyla glupiej historyjce, ktora usilowala mu sprzedac, podobnie jak dziwny dystans niweczyl niezdarne proby uwiedzenia go.
Szybko wywnioskowal, ze to kobieta z towarzystwa. Szukala pewnie taniej podniety udajac prostytutke. A jemu nie spodobalo sie, ze go podnieca, wiec kazal jej sie wynosic. Nie staral sie jednak tak jak powinien. Zamiast irytacji, jej klamstwa budzily w nim rozbawienie, gdy rozpaczliwie fabrykowala jedna bajeczke po drugiej.
Przede wszystkim jednak nie mogl zapomniec tego, co sie dzialo w jego sypialni. Cos bylo nie tak. Dlaczego nie chciala sie rozebrac? Nawet kiedy zabrali sie do akcji, nie pozwolila mu zobaczyc sie nago. Bylo to dziwne i tak cholernie podniecajace, ze wolal o tym nie myslec.
Zmarszczyl czolo przypominajac sobie, ze nie chciala, by doprowadzil ja do orgazmu. To rowniez go meczylo. Uwazal, ze zna sie na ludziach. Wiedzial, ze klamala, ale wydawala mu sie nieszkodliwa. Teraz jednak nie byl juz taki pewien. Mial wrazenie, ze postepowala wedlug jakiegos planu, tyle ze nie wyobrazal sobie, co chcialaby osiagnac, oprocz, ma sie rozumiec, znaczka przy jego nazwisku przed polowaniem na nastepnego pilkarza.
Wlasnie splukiwal szampon z wlosow, gdy do szatni wpadl Junior.
– Hej, Bomber, dzwoni Bobby Tom. Chcialby z toba porozmawiac.
Cal owinal biodra recznikiem i pospieszyl do telefonu. Gdyby dzwonil ktokolwiek inny, powiedzialby, ze potem oddzwoni, ale nie Bobby Tom Den-ton. Nie grali dlugo razem, zaledwie kilka ostatnich lat kariery B.T., ale to bez znaczenia. Gdyby B.T. poprosil go o prawa reke, Cal oddalby mu ja bez wahania. Tak wielkim szacunkiem darzyl bylego gracza Gwiazd. Byl, jego zdaniem, najlepszym pilkarzem wszechczasow.
Usmiechnal sie, slyszac w sluchawce znajomy teksanski akcent.
– Hej, Cal, przyjedziesz do Telarosy na golfowy turniej dobroczynny? W maju. Zapraszam. Bedzie niezle przyjecie i wiecej pieknych kobiet niz mozesz to sobie wyobrazic. Oczywiscie, na tobie bedzie spoczywal obowiazek zabawiania ich, bo Gracie nie spuszcza mnie z oczu. Trzyma mnie na krotkiej smyczy, mowie ci.
Kontuzje sprawily, ze Cal nie gral podczas kilku ostatnich meczy B.T. w druzynie, dlatego nie poznal Gracie Denton. Na tyle jednak znal Bobby'ego Toma, by wiedziec, ze zadna kobieta nie zdola utrzymac go na smyczy.
– Zrobie, co w mojej mocy, B.T.
– Gracie bedzie szczesliwa. Mowilem ci juz, ze tuz przed narodzinami Wendy wybrali ja burmistrzem Telarosy?
– Cos slyszalem.
Bobby Tom rozprawial dalej o zonie i malutkiej coreczce. Cala nie interesowala ani jedna, ani druga, ale udawal, ze slucha z ciekawoscia, bo wiedzial, ze B.T. musi udawac, ze rodzina jest dla niego rownie wazna jak kiedys futbol. Bobby Tom nigdy sie nie skarzyl, ze musial odejsc po powaznej kontuzji kolana, ale Cal wiedzial, ze to mu zlamalo serce. Futbol byl calym zyciem B.T., tak samo jak jego, Cala. Bez gier i treningow zycie przyjaciela bylo puste jak stadion we wtorkowy wieczor.
Biedny B.T. Cal byl pelen podziwu, ze nie skarzy sie na niesprawiedliwosc losu, ktora kazala mu odejsc z boiska. Przysiagl sobie, ze nie zejdzie z murawy, poki nie bedzie do tego gotow. Pilka to cale jego zycie i nic nigdy tego nie zmieni. Ani wiek, ani kontuzje, ani w ogole nic.
Skonczyl rozmowe. Podszedl do szafki. Kiedy sie ubieral, wrocil myslami do swoich urodzin. Kim byla, do cholery? I czemu nie moze przestac o niej myslec?
– Kazales mi tu przyjsc tylko po to, zeby zapytac o koszty wyjazdu na konferencje w Denver? – Jane nigdy nie tracila panowania nad soba w sytuacjach zawodowych, ale gdy stanela naprzeciwko przelozonego w Laboratorium Preeze, miala ochote wrzeszczec.
Doktor Jeny Miles oderwal wzrok od dokumentow, ktore z uwaga studiowal.
– Moze uznasz to za malostkowe, Jane, ale jako dyrektor…
Przeczesal dlonia cienkie, przydlugie siwe wlosy, jakby doprowadzala go do ostatecznosci. Gest byl tak samo wystudiowany jak jego wyglad. Tego dnia Jerry mial na sobie zolty golf ze sztucznego wlokna, podniszczona granatowa marynarke upstrzona bialymi plamkami lupiezu i rdzawe sztruksy, teraz na szczescie niewidoczne pod biurkiem.
Jane zazwyczaj nie oceniala ludzi po wygladzie – najczesciej byla zbyt zamyslona, by zwracac na to uwage, ale podejrzewala, ze Jerry robil wszystko, by wygladac jak przyslowiowy roztargniony naukowiec, ktory to stereotyp umarl smiercia naturalna dobra dekade wczesniej. Jerry jednak mial nadzieje, ze przynajmniej zewnetrznie dopasuje sie do wizerunku geniusza, bowiem umyslowo nie byl w stanie dotrzymac kroku kolegom z laboratorium.
Przerazaly go nowe teorie, gubil sie w skomplikowanych wzorach i w przeciwienstwie do Jane, nie radzil sobie z nowa wyzsza matematyka, ktora naukowcy praktycznie tworzyli na co dzien. Mimo wszystkich tych wad, zostal dyrektorem placowki dwa lata temu. Doprowadzilo do tego lobby starych, konserwatywnych naukowcow, ktorzy chcieli, by ich zwierzchnikiem zostal czlowiek podobny do nich. Od tego czasu wspolprace Jane z Laboratorium Preeze cechowal nadmiar biurokracji. Jakby dla przeciwwagi, praca na w college'u Newberry wydawala sie prosta i nieskomplikowana.
– W przyszlosci – oznajmil Jerry – zadam dokladniejszej dokumentacji, tlumaczacej tego rodzaju wydatki. Wezmy rachunek za taksowke z lotniska. Przeciez to skandal.