Rozdzial szosty
Nigdy ci tego nie daruje – syknela Jane zapinajac pas w samolocie. – Badz laskawa sobie przypomniec, kto do kogo przyszedl z rozowa kokarda na szyi. – Cal wsadzil bilety do kieszeni koszuli i usiadl kolo niej. Wyczuwala jego wrogosc kazdym nerwem. Nie przypominala sobie, by kiedykolwiek doswiadczyla takiej nienawisci.
Byl poniedzialek, piec dni po ich slubie, ale wszystko sie zmienilo. Stewardesa obslugujaca pasazerow pierwszej klasy podeszla do nich, wiec chwilowo przestali sie klocic, co robili bezustannie, odkad „Tribune' przed trzema dniami opublikowala o nich artykul. Podala im kieliszki z szampanem.
– Wszystkiego najlepszego! Cala zaloga sie cieszy, ze leca panstwo z nami! Kibicujemy Gwiazdom, wiec bardzo nas ucieszyla wiadomosc, ze pan sie ozenil.
Jane usmiechnela sie z trudem i wziela kieliszek szampana.
– Dziekujemy.
Cal milczal.
Sam widok jego uparcie zacisnietych ust wyprowadzal ja z rownowagi. Jesli ten czlowiek kiedykolwiek splamil sie logicznym mysleniem, starannie ten fakt ukrywal. Przy nim czula sie jak skarbnica wszelkiej wiedzy.
– Wez to. – Podala mu swoj kieliszek szampana, ledwie stewardesa sie oddalila.
– Niby czemu?
Stewardesa obrzucila Jane badawczym wzrokiem: byla ciekawa, co za kobieta usidlila najbardziej pozadanego kawalera w Chicago. Jane powoli przyzwyczajala sie do zaskoczenia na twarzach tych, ktorzy widzieli ja po raz pierwszy. Najwyrazniej spodziewali sie, ze zona Cala Bonnera bedzie wygladala jak modelka z katalogu z bielizna. Zakiet z wielbladziej welny, bezowe spodnie i brazowa jedwabna bluzka Jane zupelnie nie pasowaly do tego wizerunku. Nosila ubrania doskonalej jakosci, ale konserwatywne. Odpowiadal jej styl klasyczny i nie miala zamiaru tego zmieniac.
Zaplotla wlosy w luzny francuski warkocz; lubila te fryzure. Co prawda jej przyjaciolka Caroline powtarzala, ze jest zbyt staroswiecka, ale przyznawala tez, ze podkresla delikatne rysy Jane. Nosila skromna bizuterie: malutkie zlote kolczyki i prosta zlota obraczke, ktora prawnik Cala kupil tuz przed slubem. Wygladala bezsensownie na jej palcu, wiec starala sie jej nie zauwazac.
Poprawila okulary, rozmyslajacych o powszechnie znanej sklonnosci Cala do mlodych dziewczat. Pewnie bylby o wiele bardziej zadowolony, gdyby zjawila sie na lotnisku w spodniczce mini i obcislej bluzeczce. Zastanawiala sie, co by sie stalo, gdyby odkryl, ile naprawde ma lat.
– Bo jestem w ciazy i nie moge pic – odpowiedziala. – A moze chcesz, zeby wszyscy dowiedzieli sie takze i o tym?
Lypnal na nia groznie, wychylil szampana jednym haustem i oddal jej pusty kieliszek.
– Ani sie obejrze, a zrobisz ze mnie alkoholika.
– Pewnie niewiele potrzeba, zwazywszy, ze ilekroc cie widzialam, miales drinka w dloni.
– Gowno wiesz.
– Nie ma co, wspaniale slownictwo. Wyrafinowane.
– Przynajmniej nie gadam, jakbym polknal slownik. Dlugo ci sie beda odbijaly te madre slowa?
– Nie wiem, ale niewykluczone, ze jesli bede mowila bardzo, bardzo powoli, uda ci sie co nieco zrozumiec.
Zdawala sobie sprawe, ze takie potyczki to dziecinada, ale uznala, ze lepsze to niz wrogie milczenie. W takiej sytuacji wpadala w panike i nerwowo szukala drogi ucieczki. Cal zdawal sie za wszelka cene unikac kontaktu fizycznego, jakby sie obawial, ze wystarczy byle dotkniecie i straci panowanie nad soba. Nie lubila sie bac. Zwlaszcza wtedy, gdy popelnila blad. Postanowila odpowiadac agresja na atak. Nie okaze strachu, niech sie dzieje co chce.
Zszargane nerwy okazaly sie tylko poczatkiem serii katastrof, ktore nastapily po ich slubie. W piatek, dwa dni po ceremonii, zjawila sie w Newberry, gdzie czekala na nia armia dziennikarzy. Zasypywali ja pytaniami, podsuwali mikrofony pod nos. Przepychala sie goraczkowo przez tlum i dopadla do swojego gabinetu, gdzie Marie na powitanie poslala jej spojrzenie pelne podziwu i wreczyla plik karteczek z wiadomosciami. Wsrod nich byla takze informacja od Cala z prosba o telefon.
Zastala go w domu, ale ucial jej pytania groznym warknieciem i przeczytal oswiadczenie prasowe, dzielo jego prawnika. Wedlug niego Cal i Jane poznali sie przed kilkoma miesiacami przez wspolnego znajomego, a decyzje o malzenstwie podjeli pod wplywem impulsu. Dalej wymieniono szczegolowo jej osiagniecia naukowe i podkreslono, jak Cal szczyci sie naukowym dorobkiem zony. Jane zbyla to ironicznym usmiechem. Oswiadczenie konczyla informacja, ze mloda para uda sie na dlugi miesiac miodowy do rodzinnego miasteczka Cala, Salvation w Karolinie Polnocnej.
– To niemozliwe! Mam zajecia, nigdzie nie jade! – wybuchla Jane. Jego pogarda dosiegla ja nawet poprzez kabel telefoniczny.
– Dzisiaj wezmiesz ten, no, jak to sie nazywa… urlop bezplatny.
– O, nie.
– W college'u mowia co innego.
– O co ci chodzi?
– Zapytaj szefa. – Z lomotem odlozyl sluchawke.
Natychmiast udala sie do gabinetu dyrektora, doktora Williama Davenporta, dziekana wydzialu fizyki college'u Newberry. Tam dowiedziala sie, ze Cal przekazal znaczna darowizne na rzecz college'u jako wyraz wdziecznosci, ze zgadzaja sie dac jego zonie bezplatny urlop w trakcie roku szkolnego. Poczula sie bezradna i upokorzona. Wystarczyl jeden czek i przejal kontrole nad jej zyciem.
Stewardesa zbierala kieliszki. Ledwie odeszla, Jane wyladowala zlosc na Calu.
– Nie miales prawa wsadzac nosa w moja kariere.
– Daruj sobie, pani profesor. Kupilem ci kilka miesiecy wakacji. Powinnas byc mi wdzieczna. Gdyby nie ja, nie mialabys tyle czasu na badania.
Zdecydowanie za duzo o niej wie. Bardzo jej sie to nie podobalo. Rzeczywiscie, dzieki takiej ilosci wolnego czasu bedzie mogla skuteczniej zajac sie badaniami dla Laboratorium Preeze, ale nie przyzna sie do tego za zadne skarby. Jej komputer juz jechal do Karoliny Polnocnej. Nawet nie zauwazy, ze pracuje gdzie indziej, nie w domu. W innych okolicznosciach nie posiadalaby sie z radosci, majac tyle wolnego czasu. Niestety, w innych okolicznosciach nie musialaby go spedzac w towarzystwie Cala Bonnera.
– W laboratorium pracowaloby mi sie o wiele lepiej niz w domu.
– Nie, gdyby czatowala na ciebie zgraja reporterow, ciekawych, dlaczego najslynniejsi nowozency miasta mieszkaja w dwoch roznych stanach. -Spojrzal na nia pogardliwie. – Co roku o tej porze jade do Salvation i siedze tam az do obozu szkoleniowego w lipcu. Moze twoj wielki mozg wyprodukuje jakis sensowny powod, dla ktorego mialbym tam nie przywozic swiezo poslubionej zony.
– Nie rozumiem, czemu chcesz przedstawic taka oszustke jak ja swojej rodzinie. Powiedz im prawde.
– Widzisz, oni w przeciwienstwie do ciebie nie umieja klamac, i prawda w krotkim czasie rozeszlaby sie po miasteczku, a potem po calym kraju. Naprawde chcesz, zeby dzieciak wiedzial, jak sie poznalismy?
Westchnela.
– Nie. I nie mow o nim „dzieciak'. – Po raz kolejny zastanawiala sie, czy urodzi chlopca, czy dziewczynke. Nie zdecydowala jeszcze, czy bedzie chciala poznac wyniki USG.
– Zreszta moja rodzina wiele przeszla podczas ostatnich miesiecy i nie mam zamiaru narazac ich na dalsze przykrosci.
Przypominala sobie, co mowila Jodie: bratowa Cala i jej synek zgineli w wypadku samochodowym.
– Bardzo mi przykro. Ale ilekroc zobacza nas razem, domysla sie, ze cos jest nie tak.
– Tu akurat nie ma problemu, bo bedziesz spedzala z nimi jak najmniej czasu. Przedstawie cie, powiem kim jestes, i tyle. Nie licz na rodzinna zazylosc. I jeszcze jedno. Gdyby cie pytali, ile masz lat, nie mow, ze dwadziescia osiem. W najgorszym wypadku przyznaj sie do dwudziestu pieciu.
Boze, co sie bedzie dzialo, gdy sie dowie, ze ma tych lat trzydziesci cztery?
– Nie mam zamiaru klamac.