– Janie Bonner, masz mi cos obiecac.
Uczucie blogosci zniknelo, gdy po raz pierwszy ktos zwrocil sie do niej uzywajac nazwiska meza. Nie zdazyla nawet zwrocic Annie uwagi, ze pozostala przy panienskim nazwisku.
– Janie Bonner, masz mi w tej chwili przysiac, ze bedziesz dbala o Calvina jak trzeba i ze zawsze jego dobro bedzie dla ciebie wazniejsze niz twoje.
Nie chciala skladac takich obietnic, probowala sie wykrecic.
– Zycie nie jest proste. Trudno obiecywac cos takiego.
– Pewnie, ze nie jest! – burknela staruszka. – Ale chyba nie myslalas, ze malzenstwo z nim bedzie latwe, he?
– Nie, ale…
– Rob, co mowie. Przysiegaj, i to juz, dziewczyno.
Jane przekonala sie, ze nie jest w stanie sprzeciwic sie blekitnym oczom. Czula, jak jej upor znika bez sladu.
– Przysiegam, ze zrobie co w mojej mocy.
– Moze byc. – Annie zamknela oczy. Skrzypiacy fotel bujany i chrapliwy oddech stanowily dysonans wobec slodkiego glosu z plyty. – Calvinie, przysiegnij, ze bedziesz dbal o Janie Bonner jak trzeba i ze zawsze jej dobro bedzie dla ciebie wazniejsze niz twoje.
– O Jezu, Annie, myslisz, ze po tylu latach szukania wlasciwej kobiety nie dbalbym o nia, kiedy w koncu ja znalazlem?
Annie otworzyla oczy i skinela glowa. Nie zauwazyla ani morderczego spojrzenia, jakie poslal Jane, ani faktu, ze w koncu niczego nie obiecal.
– Gdybym kazala twoim rodzicom zrobic to samo, moze byloby im latwiej, ale wtedy bylam jeszcze glupia.
– Nie o to chodzi, stara hipokrytko. Bylas taka zadowolona; twoja corka zlapala chlopaka Bonnerow. Wszystko inne mialas w nosie.
Naburmuszyla sie i Jane dostrzegla zmarszczki wokol szkarlatnych ust.
– Bonnerom zawsze sie wydawalo, ze sa za dobrzy dla Glide'ow, alesmy im pokazali. Krew Glide'ow plynie w moich wnukach, dobra, silna krew. W kazdym razie w tobie i w Gabrielu. Z Ethana zawsze byl mieczak, bardziej Bonner niz Glide.
– Fakt, ze Ethan jest ksiedzem, nie czyni z niego mieczaka. – Wstal. -Musimy juz isc, ale nie mysl sobie, ze zapomnialem o schodkach. Powiedz, gdzie schowalas papierosy?
– Tam, gdzie ich nigdy nie znajdziesz.
– Nie znajde? Tak ci sie wydaje. – Podszedl do sekretarzyka przy drzwiach do kuchni i po chwili triumfalnie wyciagnal karton cameli. – Zabieram je.
– Pewnie sam chcesz je wypalic! – Z trudem dzwignela sie z fotela. -Janie Bonner, odwiedzisz mnie z Calvinem. Musisz sie wiele nauczyc, bo nie wiesz, jak to jest byc zona chlopaka ze wsi.
– Pracuje nad waznym projektem naukowym – wtracil sie Cal – nie bedzie miala czasu na wizyty.
– Naprawde? – Jane wydalo sie, ze dostrzegla bol w blekitnych oczach.
– Przyjde, kiedy tylko zechcesz.
– Dobrze.
Cal zacisnal zeby. Rozzloscila go.
– A teraz juz idzcie. – Annie popchnela ich do drzwi. – Poslucham mojego Harry'ego w spokoju.
Cal przytrzymal Jane drzwi. Dochodzili juz do samochodu, gdy uslyszeli wolanie:
– Janie Bonner!
Odwrocila sie. Staruszka wygladala przez okno.
– Nigdy, nawet zimowa pora, nie idz ubrana do lozka, slyszysz, dziewczyno? Masz isc do meza nagusienka jak cie Pan Bog stworzyl. Wtedy nie bedzie sie wloczyl za babami.
Jane nie wiedziala, co odpowiedziec, wiec tylko pomachala i wsiadla do samochodu.
– Juz to widze – mruknal Cal, gdy wrocili na szose. – Ide o zaklad, ze nawet prysznic bierzesz w ubraniu.
– Wkurza cie, ze sie nie rozebralam, tak?
– Pani profesor, lista tego, co mnie wkurza, jest tak dluga, ze nawet nie wiem, od czego zaczac. Dlaczego powiedzialas, ze ja odwiedzisz? Przywiozlem cie tutaj bo musialem, i tyle. Nie spotkasz sie z nia nigdy wiecej.
– Obiecalam. Jak niby mam sie wycofac?
– Jestes genialna. Na pewno cos wymyslisz.
Rozdzial siodmy
Gdy zjechali z gory, Jane dostrzegla po prawej stronie stare kino samochodowe. Ekran stal nadal, zniszczony i brudny. Zwirowa droga prowadzila do budki biletera, kiedys zoltej, dzisiaj brudnobrazowej. Nad zarosnietym wejsciem napis wygiety w luk oglaszal swiatu wyblaklymi literami, ze miesci sie tu „Duma Karoliny”.
Jane nie mogla dluzej wytrzymac posepnego milczenia.
– Od lat nie widzialam kina samochodowego. Przyjezdzales tu?
Ku jej zdumieniu, odpowiedzial.
– Tutaj spotykali sie wszyscy podczas wakacji. Parkowalismy na samym koncu, pilismy piwo i obmacywalismy dziewczyny.
– Pewnie bylo fajnie.
Jane nie zorientowala sie nawet, jak tesknie zabrzmialy jej slowa, dopoki nie spojrzal na nia podejrzliwie.
– Nigdy tego nie robilas?
– Kiedy mialam szesnascie lat, chodzilam do college'u. W sobotnie wieczory przesiadywalam w bibliotece.
– Nie mialas chlopaka?
– A kto chcialby sie z mna umowic? Dla kolegow z klasy bylam za mloda, a rowiesnicy uwazali mnie za dziwadlo.
Za pozno zdala sobie sprawe, ze dala mu kolejna bron o reki. O dziwo, nie skorzystal z okazji. Ponownie zajal sie prowadzeniem, jakby zalowal, ze w ogole wdal sie z nia w rozmowe. Uderzylo ja, ze ostry profil upodabnia go do zarysu gor.
Dojezdzali do Salvation, gdy odezwal sie ponownie:
– Ilekroc tu przyjezdzalem, zatrzymywalem sie u rodzicow, ale teraz kupilem dom.
– Tak? – Czekala na wiecej szczegolow, ale milczal.
Salvation bylo malym miasteczkiem, ukrytym w dolinie. W centrum znajdowaly sie sklepy, urocza staroswiecka restauracja i rozowo-niebieska kawiarnia. Mineli sklep spozywczy, przejechali most. Cal skrecil w kreta droge wysypana swiezym zwirem. Po chwili zatrzymal samochod.
Jane gapila sie na brame z kutego zelaza. Oba jej skrzydla zdobily zlocone rece, zlozone jak do modlitwy. Przelknela sline, z trudem powstrzymujac glosny jek.
– Blagam, powiedz, ze tego nie kupiles.
– Witaj w domu. – Wysiadl, wyjal klucz z kieszeni, pomajstrowal przy skrzyneczce w lewej kolumience. Po chwil brama i pobozne dlonie otworzyly sie szeroko.
Wrocil do samochodu.
– Brama otwiera sie elektronicznie.
– Co to jest? – zapytala cicho.
– Moj nowy dom. A zarazem jedyne miejsce w Salvation, ktore zapewni nam dosc spokoju, zebysmy utrzymali w tajemnicy nasz paskudny sekrecik.
Skrecil i Jane zobaczyla dom po raz pierwszy.
– Wyglada jak Tara z
Zwirowany podjazd prowadzil na niewielkie wzgorze, na ktorym krolowal bialy budynek w stylu kolonialnym.