powinno pachniec, a jednak… po prostu zapach niebezpieczenstwa.
Mowil ochryplym szeptem:
– Rozyczko, za pierwszym razem rozbiore cie do naga w jasny dzien, bo nie chce przegapic zadnego szczegolu.
Zwilgotnialy jej dlonie. Jednoczesnie narastala w niej nieznana dzikosc. Odczuwala samobojcze pragnienie, by sciagnac jedwabna bluzke, wyzwolic sie ze spodni, rozebrac dla niego tutaj, w tym domu zatwardzialego grzesznika. Miala ochote odpowiedziec na wyzwanie wojownika, odpowiedziec wyzwaniem rownie starym i silnym jak ludzkosc.
Poruszyl sie. Byl to niemal niezauwazalny ruch, ale wystarczyl, by ponownie zaprowadzic porzadek w chaosie jej mysli. Przypomniala sobie, ze jest profesorem fizyki w srednim wieku, a jej jedyny kochanek chodzil do lozka w skarpetkach. Coz z niej za przeciwniczka dla zahartowanego w bojach wojownika, dla ktorego seks byl bronia w walce z nia?
Nie pozwoli, by wykorzystal jej slabosc. Podniosla ku niemu wzrok.
– Zrobisz, co bedziesz musial, Cal. Podobnie jak ja.
Czyjej sie tylko zdawalo, czy rzeczywiscie dostrzegla blysk zdumienia w jego oczach? Nie byla pewna nawet wtedy, gdy zamykala za soba drzwi.
Nastepnego ranka obudzily ja promienie slonca. Uniosla sie lekko i podziwiala pokoj wdowy Snopes. Byl utrzymany w pastelowych blekitach z irysowymi akcentami. Skromne, bezpretensjonalne meble z drzewa wisniowego i plecione chodniczki sprawialy, ze byl rownie przytulny jak pokoik dziecinny.
Niepewnie zerknela na drzwi do lazienki, ktora laczyla jej pokoj z sypialnia Cala. Jak przez mgle przypominala sobie, ze wczesniej slyszala szum prysznica. Miala nadzieje, ze jej meza nie ma w domu. Poprzedniego wieczoru umiescila swoje kosmetyki w malej lazience na drugim koncu korytarza.
Kiedy sie umyla i rozpakowala, zeszla na dol. Dzipa nie bylo. W kuchni czekala na nia kartka. Zawierala numer telefonu sklepu spozywczego, ktory dostarczy jej wszystkiego, czego zapragnie. Zjadla tosta, zadzwonila i zamowila produkty zdrowsze niz ciastka z kremem.
Ledwie rozpakowala produkty zywnosciowe, zjawil sie nastepny dostawca – przywiozl jej komputer. Kazala zaniesc go do swojej sypialni, gdzie przez nastepnych kilka godzin urzadzala sobie stanowisko pracy – przy oknie, zeby patrzec na gory, ilekroc oderwie wzrok od monitora. Do wieczora pracowala, przerywajac tylko na krotkie przechadzki.
Tereny otaczajace dom stanowily przyjemna odmiane. Byly nieco zaniedbane, za wczesnie tez, by cokolwiek zakwitlo, ale urzekla ja wlasnie aura opuszczenia i samotnosci. Dostrzegla waska sciezke pnaca sie pod gore. Ruszyla w strone szczytu, ale po dziesieciu minutach zrezygnowala, zadyszana. Obiecala sobie, ze codziennie bedzie szla troszke dalej, az stanie na szczycie.
Tego dnia ani razu nie widziala Cala. Nastepnego ranka nie bylo go juz, kiedy wstala. Pojawil sie poznym popoludniem. Wszedl do holu akurat gdy schodzila ze schodow.
Popatrzyl na nia ze znajoma juz pogarda jakby wypelzla spod glazu.
– Agent zatrudnial kilka kobiet do sprzatania. Powiedzial, ze dobrze sie spisywaly, wiec kazalem im dalej pracowac. Od jutra beda przychodzily kilka razy w tygodniu.
– W porzadku.
– Niezbyt dobrze mowia po angielsku, ale znaja sie na robocie. Schodz im z drogi.
Skinela glowa. Juz, juz miala go zapytac, gdzie sie podziewal do drugiej w nocy, o ktorej to godzinie uslyszala szum wody w lazience, ale obrocil sie na piecie. Drzwi zamknely sie za nim, a ona glowila sie, czy poszedl do lozka z inna.
Ta mysl popsula jej humor. Choc ich malzenstwo to tylko pozory i nie oczekuje od niego wiernosci, chcialaby, zeby przez te trzy miesiace zrezygnowal z innych kobiet. Nagle ogarnelo ja zle przeczucie, jakby wyczuwala nadchodzaca katastrofe. Pobiegla na gore i zajela sie praca.
Jej dni byly bardzo do siebie podobne, ale nigdy nie opuszczal jej niepokoj. Nie chcac o nim myslec, duzo pracowala, nie zapominala takze o spacerach. Cala widywala bardzo rzadko. Fakt ten, zamiast ja uspokajac, tylko denerwowal, zwlaszcza ze praktycznie uwiezil ja w posiadlosci. Nie miala samochodu, nie proponowal, ze ja gdzies podwiezie. Nie widywala nikogo poza dostawca i dwiema koreanskimi sprzataczkami. Jak feudalny wladca, Cal odcial sie od miasteczka. Ciekawilo ja co zrobi po powrocie krewnych.
W przeciwienstwie do zony sredniowiecznego moznowladcy, mogla w kazdej chwili uciec z samotni. Wystarczylby jeden telefon po taksowke. Tak naprawde jednak nie chcialo jej sie wychodzic. Nie znala tu nikogo poza Annie Glide. Chetnie zwiedzilaby okolice, ale praca okazywala sie bardziej kuszaca.
Nigdy dotad nie mogla calkowicie poswiecic sie pracy naukowej. Teraz nie musiala wykladac, chodzic na zebrania wydzialowe, pisac raportow, nic nie odciagalo jej od badan. Dzieki komputerowi i modemowi byla w kontakcie ze swiatem zewnetrznym. Praca pozwalala nie myslec.
Powoli tracila poczucie czasu, zaglebiona w skomplikowanych rozwazaniach, w matematycznych rownaniach, w teoriach fizycznych. Po calym domu poniewieraly sie karteluszki z jej notatkami. Pisala na wszystkim, co jej akurat wpadlo w rece: na rachunkach ze sklepu, reklamach pizzy, na gazecie. Pewnego dnia weszla do lazienki i zobaczyla na lustrze szkic, ktory bezwiednie wykonala ulubiona rozowa szminka. Wtedy uznala, ze najwyzszy czas wyrwac sie stad na troche.
Wlozyla biala wiatrowke, oproznila kieszenie z notatek, ktore poczynila na wczesniejszych przechadzkach, i wyszla przez tylne drzwi. Zmierzajac na sciezke, ktora codziennie wedrowala wyzej i wyzej, wrocila myslami do rozwazan naukowych. Czy mozliwe byloby…
Spiew ptakow wyrwal ja z zadumy. Uswiadomila sobie, gdzie jest. Jak moze rozmyslac o fizyce kwantowej wsrod tak cudownej przyrody? Jesli nie bedzie bardziej ostrozna, zdziwaczeje do tego stopnia, ze zadne dziecko nie zechce jej za matke.
Wspinajac sie Coraz wyzej, zmusila sie do podziwiania otaczajacych ja widokow. Wdychala zapach sosen, poddawala sie pierwszym promieniom slonca. Drzewa spowila delikatna zielona mgielka. Wiosna zblizala sie wielkimi krokami. Juz niedlugo gorskie zbocza pokryja sie barwnymi kwiatami.
Piekno przyrody, zamiast podtrzymac ja na duchu, tylko spotegowalo zle przeczucia. Pograzajac sie w pracy, uciekala przed nimi, ale teraz bylo to niemozliwe.
Dyszala ciezko, wiec zatrzymala sie na chwile odpoczynku. Meczylo ja ciagle poczucie winy. Cal nigdy jej nie wybaczy. Moze sie tylko modlic, by nie przeniosl tych uczuc na dziecko.
Przypominala sobie seksualne grozby z pierwszego wieczora. Nie miala pojecia, czy naprawde bylby w stanieja do czegos zmusic. Zadrzala i spojrzala w dol, na potezna bryle domu. Jakis samochod zblizal sie podjazdem. Dzip Cala. Czyzby wpadl po nowy komiks ze swojej kolekcji?
Poniewieraly sie po calym domu:
Ta wdziecznosc nie obejmowala jednak uwiezienia. Niewazne, ze odosobnienie sprzyjalo jej pracy; Cal mial przez to zbyt wielka nad nia wladze. Co by bylo, gdyby nie wrocila? – zaciekawila sie nagle. Wiedzial, ze chodzi na spacery, ale co zrobi, jesli nie wroci? Co, jesli znajdzie budke telefoniczna wezwie taksowke i pojedzie na lotnisko?
Mysl, ze moglaby go zdenerwowac, odrobine poprawila jej nastroj. Oparla sie na lokciach i rozkoszowala pieszczota slonca, dopoki nie zrobilo jej sie zimno od kleczenia na kamieniu. Wstala i jeszcze raz obrzucila wzrokiem doline.
U jej stop stal posepny dom, nad nia wznosily sie gory. Podjela wspinaczke.
Rozdzial osmy
Cal wszedl do salonu wymachujac torebka Jane. Wyjrzal przez drzwi na taras, ale nigdzie nie bylo jej widac, a to oznaczalo tylko jedno -znowu poszla w gory. Wiedzial, ze codziennie spaceruje, mowila jednak, ze nigdy nie idzie daleko. Coz, dzisiaj najwidoczniej poszla, i to tak daleko, ze sie zgubila. Jak na osobe o ilorazie inteligencji