przeszedl mu morderczy gniew, ktory odczuwal na poczatku. Chyba stalo sie to wtedy, gdy oparla glowe o drzewo i oznajmila, ze zabiera dzieciaka do Afryki.
Powoli dochodzil do wniosku, ze poza tym, co mu zrobila, porzadny z niej czlowiek. Zbyt powazny i cholernie nudny, ale w porzadku. Co wiecej, ciezko pracuje; widzial to po rownaniach rozsypanych po calym domu jak mysie odchody. No i wywalczyla swoje miejsce w swiecie zdominowanym przez mezczyzn. Fakt, ze chciala pomoc Annie, przemawial na jej korzysc, choc zarazem komplikowal mu zycie. Moze rzeczywiscie troche zmiekl. Byla tak przejeta, gdy sie okazalo, ze nie jest glupkiem, za ktorego go miala, ze az zrobilo mu sie jej zal. Ojciec wycial jej niezly numer.
Zerknal na nia po raz kolejny i dostrzegl, ze jeden srebrzysty kosmyk ulozyl sie w osemke na jego rozporku. Malo brakowalo, a jeknalby glosno. Cholera! Byl podniecony, odkad pchnal ja na dol. Nie, nawet dluzej; zaczelo sie, kiedy rzucil ja na ziemie za domkiem Annie. Zamiast ustepowac, napiecie narastalo. Wystarczy, by odrobine ruszyla glowa i zobaczy, ze jego rozporek bynajmniej nie jest plaski, co do tego nie ma zadnych watpliwosci. Walka z pania profesor podniecila go i chyba czas cos z tym zrobic. Do tej pory malzenstwo nioslo same przykrosci; pora poszukac w nim przyjemnosci.
– Au! Cholera! – Puscil ja i rozmasowal bolace udo. – Ugryzlas mnie juz drugi raz! Wiesz, ze ludzka slina jest sto razy niebezpieczniejsza od zwierzecej?
– Pewnie sie tego dowiedziales, kiedy zakuwales, zeby skonczyc studia
– Musze sprawdzic, czy w domu jest strych, na ktorym mozna by cie zamknac. W dawnych czasach tak traktowano szalone zony!
– Ide o zaklad, ze gdybym miala osiemnascie lat, a nie trzydziesci cztery, nawet by ci to do glowy nie przyszlo. O nie, karmilbys mnie guma do zucia i pokazywal wszem wobec. Teraz, kiedy wiem, ze nie jestes idiota, tym dziwniejszy wydaje mi sie twoj pociag do dzieci.
– Nie pociagaja mnie dzieci. – Skrecil w droge do domu.
– W kazdym razie nie jestes w stanie zadowolic doroslej kobiety.
– Jane, daje slowo… Cholera! – Nacisnal na hamulec. Przygotowal sie, by ponownie pchnac ja na dol, ale bylo juz za pozno. Jego ojciec ja zobaczyl.
Cal zaklal i otworzyl okno. Zatrzymal sie za czerwonym blazerem i zawolal:
– Co sie stalo, tato?
– A jak myslisz? Otwieraj te cholerna brame i mnie wpusc!
Bomba, pomyslal z niesmakiem. Po prostu bomba, idealne ukoronowanie fatalnego dnia. Wcisnal guzik, skinal ojcu i przemknal przez brame tak szybko, ze staruszek nie zdazyl dokladnie obejrzec Jane.
Cieplejsze uczucia wobec niej zniknely bez sladu. Nie chcial, zeby poznala jego rodzicow, koniec, kropka. Oby ojcu nie przyszlo do glowy mowic cos o jego dodatkowych zajeciach. Im mniej Jane dowie sie o jego zyciu, tym lepiej.
– Rob to co ja – polecil. -1 w zadnym wypadku nie przyznawaj sie, ze jestes w ciazy.
– Dowie sie predzej czy pozniej.
– Pozniej. Duzo, duzo pozniej. I zdejmij te cholerne dwuogniskowe! -Dojechali do domu. Cal wepchnal ja do srodka i wyszedl na powitanie ojca.
Jane uslyszala trzasniecie drzwiami i domyslila sie, ze jest wsciekly. Dobrze mu tak! Pan
Wyplatywala suche galazki i liscie z wlosow. Powinna troche sie ogarnac, zanim wejdzie tu ojciec Cala, ale sily starczylo jej tylko na to, by wlozyc okulary na nos i martwic sie, jak wychowac malego geniusza.
Uslyszala glos Cala:
– …a poniewaz dzisiaj Jane poczula sie lepiej, pojechalismy do Annie.
– Skoro poczula sie lepiej, trzeba bylo przywiezc ja do nas. Rzucila wiatrowke na stolek i poszla w strone zblizajacych sie glosow.
– Tato, przeciez tlumaczylem wam wczoraj…
– Nie szkodzi. – Ojciec Cala zatrzymal sie w pol kroku na jej widok.
Zanim go zobaczyla, wyobrazala sobie jowialnego starszego pana z brzuszkiem i siwa czupryna. Teraz miala wrazenie, ze patrzy na starsza wersje Cala.
Byl rownie dominujacy: potezny, przystojny i twardy. Pasowalo do niego ubranie, ktore nosil: czerwona flanelowa koszula, pogniecione spodnie i skorzane buty. Geste ciemne wlosy, dluzsze niz u syna, gdzieniegdzie srebrzyly sie siwizna. Nie wygladal na wiecej niz piecdziesiat kilka lat, czyli za malo, by miec trzydziestoszescioletniego syna.
Przygladal sie jej uwaznie i bez pospiechu; patrzyl na nia takim samym bezczelnym wzrokiem jak syn. Odwzajemnila jego spojrzenie i wiedziala juz, ze musi udowodnic swoja wartosc. Jednak gosc po wital ja cieplym usmiechem i wyciagnal reke.
– Jim Bonner. Ciesze sie, ze w koncu sie poznalismy.
– Jane Darlington.
Jego usmiech zniknal, brwi sciagnely sie w pozioma kreske. Puscil jej dlon.
– W tych okolicach kobiety po slubie przyjmuja nazwisko meza.
– Nie jestem z tych okolic i nazywam sie Darlington. I mam trzydziesci cztery lata.
Za plecami uslyszala dziwne kaszlniecie. Jim Bonner parsknal smiechem.
– Cos takiego.
– Owszem. Mam trzydziesci cztery lata i starzeje sie z kazda chwila.
– Dosyc tego, Jane. – Ostrzegawcza nutka w glosie Cala powinna powstrzymac ja przed zdradzaniem dalszych sekretow, ale rownie dobrze mogl sobie nie strzepic jezyka.
– Nie wygladasz na chora.
– Nie jestem. – Poczula dotyk na plecach i zdala sobie sprawe, ze to Cal sciagnal jej z wlosow gumke.
– Poczula sie lepiej dzisiaj rano – wpadl jej w slowo Cal. – Pewnie to jednak nie byla grypa.
Jane odwrocila sie lekko i poslala mu spojrzenie pelne litosci. Nie bedzie uczestniczyla w jego klamstwach. Udal, ze tego nie widzi. Jim wzial komiks ze stolu i przegladal go podejrzliwie.
– Pasjonujaca lektura.
– Jane czytuje je dla rozrywki. Masz ochote na piwo, tato?
– Nie, jade do szpitala.
Troska sprawila, ze Jane zapomniala o zlosliwej uwadze, ktora miala wyglosic na temat komiksu.
– Cos sie stalo?
– Moze kanapke? Jane, zrob nam cos do jedzenia.
– Z przyjemnoscia zrobie kanapke twojemu tacie, ale ty mozesz sie sam obsluzyc.
Jim uniosl brew, jakby chcial powiedziec: „Synu, po tylu latach wziales sobie taka zone?'
Nie da sie zapedzic w kozi rog.
– Jedziesz na badania? Mam nadzieje, ze to nic powaznego? – ciagnela.
Cal nie dopuscil ojca do slowa.
– Kochanie, ubrudzilas sie na spacerze. Idz na gore i doprowadz sie do porzadku.
– To zadna tajemnica – odezwal sie Jim. – Jestem lekarzem i musze zajrzec do moich pacjentow.
Jego slowa powoli docieraly do mozgu Jane; nie byla w stanie ruszyc sie z miejsca. Rzucila sie na Cala.
– Twoj ojciec jest lekarzem? Jakie jeszcze tajemnice przede mna ukrywasz?
Jej serce peka, a on najwyrazniej doskonale sie bawi.
– Skarbie, wiem, ze spodziewalas sie klusownika albo przemytnika, ale masz pecha. Chociaz, jak o tym pomysle… tato, czy twoj dziadek nie pedzil przypadkiem whisky gdzies w gorach?
– Podobno. – Jim uwaznie przygladal sie Jane. – Dlaczego cie to interesuje?
Cal nie pozwolil jej dojsc do glosu, i dobrze, bo przez scisniete gardlo nie wykrztusilaby ani slowa.
– Jane ma fiola na punkcie Poludnia. Pochodzi z duzego miasta i przepada za wiejskimi klimatami. Byla zawiedziona, kiedy sie okazalo, ze nosimy buty.
Jim sie usmiechnal.
– Ja tam nie mialbym nic przeciwko bieganiu na bosaka.