– Nie zajme ci duzo czasu. Siadaj.

– Moze innym razem. Mam tyle do zrobienia…

– Siadaj!

W innej sytuacji Jane docenilaby humorystyczny aspekt tej sceny. Najwyrazniej Cal odziedziczyl apodyktycznosc nie tylko po ojcu. Z drugiej strony, kazda kobieta, ktorej przyszlo wychowac trzech upartych mezczyzn, musialaby sie nauczyc stanowczosci.

– No dobrze, ale naprawde na chwile. – Przysiadla na kanapie. Lynn wybrala fotel na biegunach.

– Musimy porozmawiac o Calu.

– Nie chce o nim rozmawiac za jego plecami.

– Jestem jego matka, a ty zona. Skoro to nas nie upowaznia do rozmowy o nim, to co? Przeciez obie go kochamy?

Uwadze Jane nie uszedl leciutki znak zapytania na koncu ostatniego zdania. Lynn chciala sie upewnic co do jej uczuc wobec Cala. Na wszelki wypadek przybrala obojetna mine. Cal ma racje. Lynn i Jim wycierpieli tyle, ze nie ma sensu skazywac ich na oplakiwanie jego malzenstwa. Raczej niech swietuja jego wolnosc. Przynajmniej beda mieli wspolny powod do radosci.

Lynn wyprostowala sie jeszcze bardziej. Jane pekalo serce, gdy na nia patrzyla, wiedziala jednak, ze na dluzsza mete tak jest lepiej. Najwyrazniej nieszczescia upatrzyly sobie jej tesciow, ona jednak zrobi co w jej mocy, by przynajmniej to trwalo jak najkrocej.

– Cal pod wieloma wzgledami przypomina ojca – powiedziala Lynn. – Obaj udaja twardzieli, ale sa bardziej wrazliwi niz sie wydaje. – Przez jej twarz przemknal cien.

Moze minimalne ustepstwo z jej strony uspokoi Lynn na tyle, ze bedzie mogla sie stad wyrwac.

– Cal jest wyjatkowy, wiedzialam o tym od poczatku.

Natychmiast pozalowala tych slow, widzac iskierke matczynej nadziei w oczach tesciowej. Lynn juz sie ludzila, ze wyniosla, oziebla suka, ktora poslubil jej syn, nie jest taka straszna jak sie wydaje.

Jane zacisnela dlonie. Nie chce sprawiac jej bolu. Bylo w Lynn cos smutnego, jakas kruchosc, kryjaca sie pod wyrafinowana powloka. Jane musi zrobic wszystko, by matka Cala nie zywila bezpodstawnych nadziei. To byloby najokrutniejsze.

Usmiechnela sie sztucznie.

– Gdyby ktos w to watpil, wystarczy zapytac samego Cala. Ma bardzo wygorowane mniemanie o sobie.

Lynn gwaltownie uniosla glowe. Zacisnela rece na poreczy fotela.

– Chyba za nim nie przepadasz.

– Owszem, ale nikt nie jest doskonaly. – Jane myslala, ze sie udusi. Nigdy w zyciu nie sprawiala przykrosci naumyslnie, i teraz robilo jej sie niedobrze, gdy sluchala wlasnych slow.

– Nie pojmuje, czemu za niego wyszlas.

Musi stad uciec, zanim sie rozsypie na kawalki. Zerwala sie na rowne nogi.

– Jest bogaty, inteligentny i nie przeszkadza mi w pracy. Cos jeszcze cie interesuje?

– Tak. – Lynn rowniez wstala. – Dlaczego, do cholery, sie z toba ozenil?

Jane postanowila wbic ostami gwozdz do trumny.

– To proste. Jestem inteligentna, dobra w lozku i tolerancyjna, jesli chodzi o jego prace. Sluchaj, Lynn, nie zawracaj sobie tym glowy. Ani Cal, ani ja nie zaangazowalismy sie w ten zwiazek. Mamy nadzieje, ze nam sie uda, a jesli nie… trudno, swiat sie nie zawali. A teraz wybacz, ale musze wracac do pracy. Powiedz Annie, zeby zadzwonila do Cala, gdyby czegos potrzebowala.

– Chce, zeby skonczyl malowanie.

Odwrocila sie gwaltownie i zobaczyla Annie w drzwiach sypialni. Nie wiedziala, jak dlugo tam stala i ile slyszala. Annie jest nieobliczalna. Nie powiedziala Lynn, ze Jane jest w ciazy, to pewne, ale co zdradzila? Stara kobieta patrzyla na nia ze wspolczuciem.

– Powiem mu – oznajmila Jane.

– Koniecznie – burknela Annie i weszla do kuchni.

Jane pobiegla do samochodu, oslepiona przez lzy. Niech pieklo pochlonie Cala za to, ze przywiozl ja do Salvation! Niech go pieklo pochlonie za to, ze zmusil ja do malzenstwa i wmowil, ze bez trudu uda sie trzymac jego rodzicow na dystans!

Wiedziala jednak, ze nie on ponosi wine, tylko ona. To ona wszystko zaczela. Nie przypuszczala tylko, ze zlo dotknie tyle osob.

Otarla oczy wierzchem dloni, ale i tak niewiele widziala. Jadac kreta szosa rozmyslala o efekcie motylim. Teoria ta zaprzatala umysly fizykow zajmujacych sie teoria chaosu. Wedlug niej cos tak drobnego i nieistotnego jak motyl trzepocacy skrzydlami w Singapurze wplywal, koniec koncow, na zmiane pogody w Denver. Efekt motyli to takze lekcja moralnosci. Pamietala, jak sama to powiedziala swoim trzecioklasistom: kazdy dobry uczynek, chocby najmniejszy, bedzie sie mnozyl i rozrastal, az caly swiat stanie sie lepszy.

Jej czyn tez pociagnal takie skutki, tyle ze w odwrotna strone. Jej egoizm powodowal cierpienie niewinnych ludzi. A konca nawet nie widac. Szkoda jest coraz wieksza, efekt motyli sie poteguje. Skrzywdzila Cala, jego rodzicow i, co najgorsze, wlasne dziecko.

Byla zbyt wzburzona, by pracowac, wiec pojechala do miasteczka, do drogerii. Po wyjsciu ze sklepu uslyszala znajomy glos:

– Czesc, slicznotko. Modlilas sie za mnie?

Odwrocila sie na piecie i napotkala kpiace spojrzenie zielonych oczu. Z calkowicie niezrozumialych powodow jej humor poprawil sie odrobine. -Witam, panie Tucker. Nie spodziewalam sie pana.

– Mow mi Kevin, dobrze? A jeszcze lepiej mow „skarbie', a staruszka ze zlosci krew zaleje.

Usmiechnela sie. Przywodzil jej na mysl golden retrievera: ladny, nadgorliwy, pelen energii i pewnosci siebie.

– Niech zgadne: przybyles do Salvation, zeby grac Calowi na nerwach.

– Ja? Niby dlaczego? Kocham staruszka.

– Jesli ktos nie utrze ci nosa w najblizszej przyszlosci, nie ma sprawiedliwosci na tym swiecie. Musisz wiedziec, gdzie twoje miejsce.

– Moje miejsce jest na lawce rezerwowej, i wcale mi sie to nie podoba.

– Wyobrazam sobie.

– Sluchaj Jane… moge tak do ciebie mowic, prawda? Dlaczego wlasciwie jezdzisz takim gruchotem? Myslalem, ze takie wraki maja zakaz wjazdu na szose. Czyj to woz?

Otworzyla drzwiczki escorta, wstawila siatke z zakupami.

– Moj. I nie waz sie tak o nim mowic, ranisz jego uczucia.

– To nie twoj samochod. Bomber za skarby swiata nie pozwolilby ci jezdzic takim trupem. Chodz, zapraszam cie na lunch do „Mountaineer'. To najlepsza knajpa w miescie.

Zlapal ja za ramie. Ledwie sie obejrzala, zaprowadzil ja za rog, do niewielkiego, schludnego budynku. Skromny drewniany szyld informowal, iz jest to klub, o ktorym tyle slyszala. Kevinowi usta sie nie zamykaly przez caly czas.

– Wiesz, ze tu panuje prohibicja? Nie ma barow. „Mountaineer' to klub butelkowy, tak zdaje sie go nazywaja. Musialem wykupic karte czlonkowska, zeby moc wejsc do srodka. Nie wydaje ci sie, ze to pic na wode? Zeby pic, musisz miec karte czlonkowska.

Weszli po schodkach, mineli drewniany ganek i zatrzymali sie przy mlodej kobiecie, ktora z powazna mina przegladala karte dan.

– Witaj, skarbie, prosimy stolik na dwie osoby. W jakims przytulnym kaciku. – Kevin machnal karta czlonkowska.

Hostessa usmiechnela sie do niego przyjaznie. Ruszyli za nia. Jane rozgladala sie uwaznie. Weszli do nieduzego pomieszczenia, kiedys zapewne saloniku, dzisiaj sali restauracyjnej. Znajdowalo sie tam szesc stolikow -wszystkie wolne. Po pokonaniu dwoch stopni znalezli sie na dawnej werandzie. Na bocznej scianie krolowal kominek, naprzeciw niego bar. W tle rozbrzmiewaly dzwieki muzyki country. Przy malych stoliczkach i na wysokich barowych stolkach siedzieli miejscowi i z apetytem zajadali obiad. Hostessa posadzila ich niedaleko kominka.

Jane nigdy nie przepadala za barami, musiala jednak przyznac, ze ten jest bardzo przytulny. Na scianach wisialy stare plakaty reklamowe, wzbudzajace nostalgie, pozolkle wycinki z gazet i rozmaite pamiatki zwiazane z futbolem, miedzy innymi zloto-granatowa koszulka Gwiazd z numerem osiemnascie. Obok koszulki zas widniala

Вы читаете Kandydat na ojca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату