– To bardzo dobrze.
– Naprawde?
– To dobrze o tobie swiadczy.
– Coz, chyba tak. – Zadowolony, wzial ja za reke. – Obiecaj mi cos, Jane. Gdybys rozstala sie z Bomberem, zaraz do mnie zadzwon.
– Och, Kevin, nie uwazam…
– No, no, no, coz za romantyczna scena.
Niski, ponury glos wpadl jej w slowo. Gwaltownie podniosla glowe i zobaczyla, ze Calvin James Bonner zmierza ku nim jak tornado. Niemal oczekiwala, ze sasiednie stoliki uniosa sie w powietrze. Chciala wyrwac dlon z rak Kevina, on jednak trzymal mocno. Powinna byla sie domyslic, ze nie przepusci takiej wspanialej okazji, by dokuczyc jej mezowi.
– Witaj, staruszku. Wlasnie sobie ucialem pogawedke z twoja dama. Przystaw sobie krzeslo i dosiadz sie do nas.
Cal puscil jego slowa mimo uszu i poslal Jane spojrzenie mogace zatrzasc polowa Karoliny.
– Idziemy stad.
– Jeszcze nie skonczylam. – Wskazala nie dojedzona salatke.
– Owszem, skonczylas. – Porwal talerz i wysypal jego zawartosc na nakrycie Kevina.
Jane nie wierzyla wlasnym oczom. Czyzby byla swiadkiem autentycznego ataku zazdrosci? Jej humor ulegl znacznej poprawie. Jednoczesnie zastanowila sie, co zrobic. Urzadzic scene w domu czy tutaj?
Kevin podjal decyzje za nia. Zerwal sie na rowne nogi.
– Ty sukinsynu!
Wielka piesc przeciela powietrze i ledwie sie zorientowala, Kevin lezal na podlodze. Poderwala sie z krzesla, podbiegla do niego.
– Nic ci nie jest? – Poslala mezowi mordercze spojrzenie. – Kretyn!
– To mieczak. Ledwie go dotknalem.
Kevin zaklal siarczyscie i wstal, a Jane przypomniala sobie, ze ma do czynienia z dwojka duzych chlopcow, do tego w goracej wodzie kapanych.
– Przestancie natychmiast! – krzyknela. – Koniec!
– Chcesz zalatwic to na zewnatrz? – syknal Cal do Kevina.
– Nie! Skopie ci tylek tutaj!
Kevin uderzyl go w piers; Cal zatoczyl sie, ale nie upadl.
Jane uniosla dlonie do twarzy. Urzadzaja publiczna awanture i, jesli sie nie myli, ona jest jednym z powodow. Zdlawila szybko satysfakcje, przypomniawszy sobie, ze jest przeciwna wszelkiej przemocy. Musi ich powstrzymac.
– Zadnego kopania tylkow! – powiedziala surowo, jak do swoich trzecioklasistow. Tylko ze ci chlopcy nie zwrocili na nia uwagi. Cal pchnal Kevina na wysoki stolek barowy, Kevin cisnal jej mezem o sciane. Zdjecie Cala spadlo z hukiem na ziemie.
Jane zdawala sobie sprawe, ze nie da sobie z nimi rady fizycznie, wiec postanowila sprobowac innej taktyki. Siegnela za bar, zlapala szlauch i skierowala na walczacych strumien wody. Niestety, byli zbyt daleko, by prysznic przyniosl pozadane efekty.
Zwrocila sie do gapiow, ktorzy wstali z miejsc, zeby lepiej widziec:
– Zrobcie cos! Slyszycie? Rozdzielcie ich!
Puscili jej slowa mimo uszu.
Przez chwile zastanawiala sie, czy nie pozwolic, by sie pozabijali, jednak nie miala tyle odwagi. Porwala z baru pelny dzban piwa, podbiegla do walczacych i wylala im na glowy.
Wzdrygneli sie, wstrzasneli i staneli do dalszej walki, jak gdyby nigdy nic.
Kevin walnal Cala w zoladek, Cal wymierzyl mu cios w szczeke. Zaden z gapiow nie przejawial najmniejszej ochoty, by interweniowac, wiedziala wiec, ze jest zdana na wlasne sily. Jedyny pomysl, ktory przychodzil jej do glowy, byl wbrew jej zasadom, jednak uznala, ze nie ma innego wyjscia. Nabrala wielki haust powietrza, przysiadla na stolku barowym i wrzasnela co sil w plucach.
Dzwiek byl denerwujacy, nawet dla niej, ale nie przestawala. Gapie natychmiast przeniesli uwage z walczacych na szalona blondynke, wrzeszczaca jakby ja obdzierano ze skory. Cal sie zagapil i Kevin walnal go w skron. Kevin pozwolil sobie na chwile nieuwagi i wyladowal na podlodze.
Nabrala jeszcze wiecej powietrza i wrzeszczala dalej.
– Przestan! – wrzasnal Cal.
Krecilo jej sie w glowie, ale krzyczala dzielnie. Kevin gramolil sie z podlogi, dyszac ciezko.
– Co jej jest?
– Atak histerii. – Cal otarl piwo z twarzy wierzchem dloni, odetchnal gleboko i podszedl do niej. – Musze dac jej w twarz.
– Nie waz sie – burknela.
– Musze. – W jego oku pojawil sie diabelski blysk.
– Jesli mnie tkniesz, bede krzyczec!
– Zostaw ja! – krzyknelo natychmiast troje gapiow.
Zalozyla rece na piersi i poslala im wrogie spojrzenie.
– Gdybyscie mi pomogli, to byloby niepotrzebne.
– To tylko bojka – mruknal Kevin. – Po co tyle zamieszania? Cal zlapal ja za ramie i sciagnal ze stolka.
– Jest troszke spieta.
– Delikatnie mowiac. – Kevin wytarl twarz pola koszuli. Mial podbite oko i spuchnieta warge.
Mezczyzna w srednim wieku, w bialej koszuli i czarnym krawacie przygladal sie Jane ciekawie. -Kim ona jest? Cal udal, ze nie slyszy.
– Darlington – przedstawila sie wyciagajac reke. – Jane Darlington.
– Moja zona – burknal Cal.
– Twoja zona? – Mezczyzna nie wierzyl wlasnym uszom.
– Tak jest – potwierdzila.
– To Harley Crisp, wlasciciel sklepu zelaznego – wyjasnil Cal. Jane nigdy nie slyszala rownie opryskliwego tonu.
Harley puscil reke Jane i zwrocil sie do Cala:
– Dlaczego, kiedy w koncu tu przyszla, zjawila sie z Tuckerem, a nie z toba?
Cal zacisnal zeby.
– To starzy znajomi.
Jane poczula na sobie wzrok wszystkich zebranych. Nie byly to przyjazne spojrzenia.
– Milo, ze w koncu zechciala pani poswiecic nam, wiesniakom, chwile czasu, pani Bonner – mruknal Harley.
Wtedy zrozumiala, ze wiadomosc, iz Cal ozenil sie z wyniosla, dumna profesorka, obiegla juz cale miasteczko.
Cal zwrocil na siebie uwage, kazac dopisac szkody do rachunku Kevina. Mlodszy mezczyzna naburmuszyl sie jak chlopiec, ktorego odsyla sie do jego pokoju.
– Przeciez ty mnie pierwszy uderzyles.
Cal nie sluchal. Zlapal Jane za reke i pociagnal do drzwi.
– Ciesze sie, ze was poznalam – krzyknela przez ramie pod adresem wrogiej gromadki. – Chociaz szkoda, ze mi nie pomogliscie.
– Zamknij sie wreszcie! – syknal.
Wyszli na dwor. Prowadzil ja do dzipa, co jej przypomnialo, ze czeka ich jeszcze jedna walka. Malzenstwo z Calem Bonnerem okazywalo sie coraz bardziej skomplikowane.
– Mam wlasny samochod.
– Akurat. – Krwawil z rany na wardze, spuchla mu szczeka.
– Wlasnie ze tak. -Nie.
– Stoi przed drogeria. – Otworzyla torebke, wyjela chusteczke i przytknela do jego krwawiacych ust.
Nie zwracal na to uwagi.