– Moze masz ochote na buleczke z miodem? I szklaneczke odtluszczonego mleka?
– Nie chce buleczki, a juz na pewno nie chce odluszczonego mleka! Chce moje platki! – Wpadl do spizarni, sciagnal z polki trzy pozostale opakowania. – Zaloze sie o kazda sume, ze w jednym nich beda owocowe!
Nie bylo. Otworzyl wszystkie trzy, ale w zadnym nie znalazl nawet jednego.
Pani profesor tymczasem skonczyla buleczke. Jej zielone oczy byly lodowate, jak nieszczesne brakujace jablkowe platki.
– Moze ugotowac ci owsianki? Chyba mamy platki owsiane?
Wpadl w furie. Boze, czy na nic juz nie mozna liczyc? Kevin Tucker pojawil sie nie wiadomo skad, matka odeszla od ojca, a w platkach sniadaniowych nie ma tych najlepszych!
– Nie chce!
Napila sie mleka i poslala mu niewinne spojrzenie.
– Niezdrowo jest zaczynac dzien bez sniadania.
– Zaryzykuje.
Najchetniej sciagnalby ja z wysokiego stolka, przerzucil sobie przez ramie, zaniosl do sypialni i doprowadzil do konca to, co zaczal w nocy. Zamiast tego porwal kluczyki i pobiegl do garazu.
Nie, nie napisze do zarzadu fabryki, postanowil. Pozwie ich do sadu! Wszystkich, poczynajac od rady nadzorczej, konczac na strozu nocnym! Juz on ich nauczy, ze nie wolno wypuszczac bubli! Gwaltownym ruchem otworzyl drzwiczki dzipa. I wtedy je zobaczyl.
Kolorowe platki. Setki malutkich plateczkow na siedzeniach. Czerwone baloniki, rozowe serduszka, blekitne polksiezyce. Byly wszedzie. Na desce rozdzielczej, na siedzeniach, na podlodze.
Czerwona mgla zasnula mu wzrok. Zamorduje ja!
Siedziala spokojnie i pila herbate drobnymi lykami.
– Zapomniales czegos?
– A jakze! Sprac cie na kwasne jablko!
Wcale sie nie przestraszyla. Do cholery! Niewazne, ile wrzeszczy, ona sie nawet nie skrzywi, pewnie dlatego, ze wie, ze on jej nie skrzywdzi. Trudno, musi mu wystarczyc wrzask na pelny regulator.
– Zaplacisz mi za to!
Porwal jedno z opakowan, odwrocil do gory nogami, tak ze platki sie rozsypaly. Rozerwal pudelko od spodu. Oczywiscie, na dnie foliowej torebki dostrzegl male rozciecie starannie zaklejone tasma klejaca.
Zazgrzytal zebami.
– Nie uwazasz, ze to troche dziecinne?
– Owszem. Ale sprawilo mi wielka satysfakcje. – Napila sie herbaty.
– Skoro bylas zla, ze wczoraj wyszedlem, dlaczego tego po prostu nie powiedzialas?
– Wole czyny.
– Nie miesci mi sie w glowie, ze jestes taka niedojrzala!
– Moglam postapic o wiele gorzej, na przyklad wsypac ci je do szuflady z bielizna, ale moim zdaniem zemsta musi byc finezyjna.
– Finezyjna! Zmarnowalas piec paczek platkow i zepsulas mi dzien.
– Co za pech.
– Powinienem… – Do licha, dlaczego nie… Kurcze, pieklo go pochlonie, jesli zaraz nie zaniesie jej na gore. Bedzie sie z nia kochal, az zacznie blagac o litosc.
– Nie zaczynaj ze mna, Calvin, bo to sie zle skonczy.
No, nie. Zabije ja, naprawde ja zabije. Popatrzyl spod zmruzonych powiek.
– Moze mi powiesz, co cie zdenerwowalo do tego stopnia, ze to zrobilas? Przeciez wczoraj nie doszlo do niczego waznego, prawda? Sama powiedzialas, ze bylo… Jak ty to ujelas? A, juz mam. Przyjemnie. A moim zdaniem przyjemne nie znaczy to samo co wazne. – Popatrzyl na nia badawczo. – Ale moze wcale nie to chcialas powiedziec. Nie „przyjemnie'. Moze to, co sie stalo, bylo dla ciebie wazniejsze niz chcesz przyznac.
Czy to jego wyobraznia, czy w oczach koloru koniczyny cos blysnelo?
– Nie wyglupiaj sie. Urazilo mnie twoje prostackie zachowanie. Czlowiek dobrze wychowany zostalby w domu, a nie polecial do kolegow, jak nastolatek, ktory zaliczyl panienke.
– Dobrze wychowany? Jak ty, ktora zamordowalas piec paczek platkow?
– Tak.
Jeszcze tylko jeden cios. I tak juz jest spozniony, ale nie wyjdzie, jesli jej nie dolozy.
– Upadlas najnizej, jak to mozliwe. -Co?
– Jestes jak Dusiciel z Bostonu, jak Charles Manson.
– Nie uwazasz, ze to lekka przesada?
– Ani troche. – Pokrecil glowa, patrzac na nia z obrzydzeniem. – Ozenilem sie z morderczynia platkow.
Rozdzial czternasty
Jane z usmiechem jechala w strone Heartache Mountain starym fordem escortem. Poprzedniej nocy niemal cztery godziny wybierala z niego owocowe platki, ale warto bylo. Juz niedlugo Cal zrozumie, ze nie moze nia pomiatac. Oby historia z platkami otworzyla mu oczy.
Dlaczego tak bardzo ja intryguje? Wyobrazala sobie wiele pulapek, czyhajacych na nia w tym malzenstwie, ale nawet przez mysl jej nie przeszlo, ze moglaby sie w nim zakochac. Denerwuje ja, to fakt, ale i zachwyca, chocby tym, ze jej inteligencja nie oniesmiela go, jak wielu innych. Przy nim czula, ze zyje: jej serce bilo mocniej, krew krazyla szybciej, mozg pracowal intensywniej, wszystkie zmysly budzily sie do zycia. Do tej pory doswiadczala tych uczuc jedynie podczas pracy.
Byloby latwiej, gdyby okazal sie samolubnym draniem, rzeczywistosc jednak okazala sie znacznie bardziej skomplikowana. Pod maska znudzonego gbura kryla sie nie tylko wyjatkowa inteligencja, ale i poczucie humoru. Po incydencie z platkami, no i majac swiadomosc, ze Cal juz wkrotce dowie sie o samochodzie, liczyla przede wszystkim na to drugie.
Zatrzymala sie przed domkiem Annie, zgasila silnik. Escort powarczal jeszcze chwile i umilkl. Rozejrzala sie uwaznie: samochodu Lynn nigdzie nie bylo widac. Miala nadzieje, ze lunch matki z Calem jeszcze sie nie skonczyl i uda jej sie porozmawiac z Annie w cztery oczy.
Wysiadla z samochodu, pokonala cztery stopnie i weszla bez pukania. Annie obruszyla sie, kiedy ostatnim razem postapila inaczej.
– Nalezysz do rodziny, paniusiu, chybas nie zapomniala? – mknela na nia.
– Annie? – weszla do pustego saloniku.
Ku jej niezadowoleniu, z kuchni wyjrzala Lynn Bonner. Na widok synowej wyprostowala sie powoli.
Jane dostrzegla jej bladosc pod makijazem, ciemne cienie pod oczami. W dzinsach i rozowej koszulce w niczym nie przypominala eleganckiej pani domu, ktora widziala w sobote. Juz miala wyrazic troske, gdy uswiadomila sobie, ze nawet drobny gest przyniesie wiecej szkody niz pozytku. Nie przysporzy Lynn nowych klopotow; musi dalej udawac suke.
– Nie wiedzialam, ze tu jestes. Myslalam, ze jesz lunch z Calem.
– Ranne spotkanie sie przeciagnelo i odwolal nasz lunch. – Lynn odlozyla scierke na fotel bujany. – Przyszlas tu w jakims szczegolnym celu?
– Do Annie.
– Spi.
– Wiec jej powiedz, ze bylam.
– Dlaczego chcesz sie z nia zobaczyc?
Jane chciala powiedziec, ze sie o nia martwi, ale w ostatniej chwili ugryzla sie w jezyk.
– Cal mnie prosil, zebym dzisiaj do niej zajrzala. – Czy klamstwa w dobrej wierze to grzech?
– Rozumiem. – Blekitne oczy Lynn byly lodowate. – W takim razie ciesze sie, ze poczucie obowiazku kazalo ci sie oderwac od pracy, bo musimy porozmawiac. Napijesz sie kawy albo herbaty?
Ostatnia rzecza, na jaka miala ochote, byla pogawedka w cztery oczy z matka Cala.
– Nie mam czasu.