Rozdzial trzynasty
Przyjemnie! Powiedziala, ze bylo przyjemnie! Cal rozmyslal nad jej slowami przy ulubionym stoliku w „Mountaineer'. Zazwyczaj nie siedzial sam, dzisiaj jednak stali bywalcy wyczuwali chyba jego fatalny humor i omijali go szerokim lukiem.
Niewazne, co mowila, i tak wiedzial, ze pani profesor Rozyczka w zyciu nie miala lepszego kochanka. Tym razem obeszlo sie bez poprzednich bzdur. Nie odpychala jego rak. O nie, tym razem bladzil dlonmi po calym jej ciele i nie zaprotestowala ani slowem.
Nie to jednak tak go gryzlo. Nie dawal mu spokoju fakt, ze nigdy w zyciu seks nie sprawil mu wiekszej przyjemnosci i ze chcial wiecej.
Moze to jego wina, kara za to, ze staral sie byc mily. Powinien byl zaciagnac ja do sypialni, kochac sie przy zapalonym swietle, zeby wszystko bylo dobrze widac w tym cholernym lustrze. Tak byloby lepiej; nie zeby tak bylo zle, ale wtedy zobaczylby wszystko, co chcial. Ze wszystkich stron.
Uswiadomil sobie, ze zrobili to po raz trzeci, a nadal nie widzial jej ciala. To sie powoli zamienia w obsesje. Cholera, gdyby nie zgasil swiatla, napatrzylby sie do woli… Postapil inaczej, bo zdawal sobie sprawe, ze mimo niewyparzonego jezyka, jest plochliwa jak lania, a pragnal jej tak bardzo, ze nie byl w stanie myslec logicznie. I teraz musi poniesc konsekwencje.
Znal siebie na tyle, by wiedziec, ze dlatego w kolko o niej myslal, bo jeszcze ani razu nie kochal sie z nia porzadnie. Jak by to bylo, gdyby mogl na nia patrzec? Kiedy doswiadczy tego na wlasnej skorze, przejdzie mu. Zamiast potegowac sie z kazdym dniem, uczucie, ktore go do niej ciagnie, umrze smiercia naturalna. Wtedy znowu bedzie soba, znowu zapragnie swiezych, pachnacych rosa mlodziutkich dziewczatek o buziach bez skazy, lagodnych jak baranki. Rozwazal jednak, czy nie podniesc granicy minimalnego wieku do dwudziestu czterech – powoli mial dosyc tego, ze wszyscy mu dokuczaja.
Powrocil myslami do pani profesor. Jezu, alez z niej smieszna babka. I madra, co do tego nie ma zadnych watpliwosci. W glebi ducha szczycil sie tym, ze byl inteligentniejszy niz wiekszosc ludzi, z ktorymi sie stykal, ale nie przy niej. O nie, przy niej musial sie wysilac, zeby nadazyc! Do tego taka przenikliwa. Niemal sobie wyobrazal, jak przeswietla najbardziej ukryte zakamarki jego umyslu i trafnie ocenia wszystko, co tam znajdzie.
– Co, wspominasz trzy punkty zdobyte w zeszlorocznym meczu z Niedzwiedziami?
Gwaltownie podniosl glowe i spojrzal prosto w twarz ze swoich koszmarow. Sukinsyn.
Kevin Tucker usmiechnal sie zlosliwie, a Cal pomyslal z zazdroscia, ze cholerny gnojek nie musi codziennie sterczec przez pol godziny pod goracym prysznicem, zeby w ogole stanac na nogi.
– Co ty tu robisz, do cholery?
– Podobno to piekna okolica, postanowilem rzucic okiem. Wynajalem domek na polnocnym skraju miasteczka. Ladnie tu.
– Tak zupelnie przypadkiem wybrales akurat Salvation?
– Dziwne, prawda? Dopiero jak przyjechalem, przypomnialem sobie, ze tu mieszkasz. Nie wiem, jak moglo mi to wyleciec z glowy.
– Rzeczywiscie, niepojete.
– Moze moglbys mnie oprowadzic po okolicy? – Kevin skinal na kelnerke. – Dla mnie whisky z lodem, a dla Bombera jeszcze raz to samo, co pije.
Cal popijal oranzade i mial nadzieje, ze Shelby nie powie tego glosno.
Kevin usiadl, nie czekajac na zaproszenie, i rozparl sie wygodnie.
– Nie mialem okazji pogratulowac ci slubu. Zaskoczyles wszystkich, nie ma co. Pewnie twoja zona ubawila sie niezle na wspomnienie tego wieczora, kiedy wzialem ja za napalona fanke i zaprowadzilem do twojego pokoju.
– O, tak, oboje mielismy ubaw po pachy.
– Wykladowca fizyki. Nie do wiary. Nie wydawala sie w twoim typie, ale i nie wygladala na pania profesor.
– Naprawde?
Shelby przyniosla szklanki i zerknela na Kevina spod dlugich rzes.
– Widzialam pana na meczach, panie Tucker.
– Dla ciebie jestem Kevin, skarbie. Dzieki. Obecny tu staruszek nauczyl mnie wszystkiego, co umiem.
Cal nachmurzyl sie, ale nie mogl przeciez dolozyc Kevinowi na oczach Shelby. Strasznie dlugo flirtowala z Pieknisiem, zanim sobie w koncu poszla.
– Daruj sobie te bzdury, Tucker, i powiedz, po co tu jestes.
– Juz powiedzialem. Mam wakacje. I tyle.
Cal stlumil zlosc, swiadom, ze im bardziej bedzie naciskal, tym wieksza sprawi Tuckerowi satysfakcje. Zreszta domyslal sie, co przynioslo Kevina do Salvation i wcale mu sie to nie podobalo. Dzieciak zagrywa psychologicznie: „Nie uciekniesz przede mna, Bonner, nawet poza sezonem. Jestem mlody, silny i depcze ci po pietach'.
Nastepnego ranka Cal zszedl do kuchni o osmej. Nie mial ochoty na to spotkanie z Ethanem. O dziewiatej byli umowieni z przedstawicielem lokalnych wladz, zeby omowic szczegoly kampanii antynarkotykowej. Nie usmiechal mu sie rowniez lunch z matka, podczas ktorego mial nadzieje przemowic jej do rozumu, ale nie mogl odwolac ani jednego, ani drugiego. Moze gdyby sie wyspal, bylby w lepszym nastroju.
Zdawal sobie jednak sprawe, ze wine za jego fatalny humor ponosi nie zarwana noc ani nie bol w plecach, tylko ta zmija, z ktora sie ozenil. Gdyby nie jej obsesja na temat ubrania, tej nocy spalby jak dziecko.
W kuchni zastal Jane zajadajaca jakas zdrowo wygladajaca buleczke z miodem. Przez moment scena byla tak rodzinna, tak domowa, ze zaparlo mu dech w piersiach. Nie tego pragnie! Nie chce domu, zony i dzieciaka w drodze, szczegolnie teraz, kiedy przyjechal Kevin Tucker! Nie jest na to przygotowany.
Nie uszlo jego uwagi, ze pani profesor jest schludna jak zwykle. Miala na sobie zlocisty golf i spodnie khaki, ani za luzne, ani za obcisle, takie w sam raz. Wlosy przytrzymywala skromna klamra z szylkretu. Jak zwykle nie zawracala sobie glowy makijazem, musnela tylko usta szminka. Wcale nie jest seksy, wiec dlaczego ma ochote zaciagnac ja do lozka?
Wzial pudelko ulubionych sniadaniowych platkow z kredensu, znalazl lyzke i miske. Postawil karton mleka na stole bardziej energicznie niz zwykle i tylko czekal, az zacznie robic mu wyrzuty za wczorajsze wyjscie. Rzeczywiscie, nie zachowal sie jak dzentelmen, ale zranila jego uczucia. Teraz przyjdzie mu za to zaplacic, choc ostatnia rzecza, na ktora mial ochote o osmej rano, byla awantura.
Uniosla brwi az nad okulary.
– Ciagle pijesz mleko z dwuprocentowa zawartoscia tluszczu?
– A co w tym zlego? – Rozerwal pudelko platkow.
– Dwa procent tluszczu to nie to samo, co mleko calkowicie odtluszczone, wbrew temu, co sadzi wiekszosc Amerykanow. Powinienes przestawic sie na mleko odtluszczone, albo chociaz z jednym procentem tluszczu, ze wzgledu na arterie.
– A ty nie powinnas wtykac nosa w nie swoje sprawy. – Nasypal platkow do miski. – Jesli bede ciekaw twojego zdania, to o nie… – Urwal, nie wierzac wlasnym oczom.
– Co sie stalo?
– Popatrz tylko.
– Moj Boze.
Z szeroko otwartymi ustami gapil sie na sterte suchych platkow. Nie bylo owocowych! Owszem, zwykle platki w cukrze, ale ani jednego owocowego! Nie bylo dzwoneczkow, gwiazdek, ksiezycow, zwierzatek, owockow… Ani jednego.
– Moze ktos majstrowal przy pudelku – podsunela usluznie.
– Niemozliwe! Bylo szczelnie zamkniete, fabrycznie! Cos sie pochrzanilo w fabryce.
Zerwal sie z miejsca, podbiegl do spizarni po nowe opakowanie. Jeszcze tylko tego brakowalo, zeby do konca schrzanic i bez tego nieudany poranek. Wyrzucil zawartosc miski do smieci, rozerwal nowe pudelko, wsypal i zobaczyl zwykle platki. Ani jednego owocowego.
– Nie do wiary! Napisze do zarzadu fabryki! Co, do licha, nie slyszeli o kontroli jakosci?
– To przypadek.
– Nic mnie to nie obchodzi! To nie do przyjecia! Kiedy czlowiek kupuje „Platki Owocowe', ma pewne wymagania!