– Moj dom zawsze byl na Heartache Mountain. Poczul sie, jakby otrzymal cios w zoladek.
– Mowie o prawdziwym domu. Naszym domu.
Nie odpowiedziala, zaglebila sie w lekturze karty dan. Kelner przyniosl napoje i przyjal zamowienia. Gdy czekali najedzenie, Lynn mowila o pogodzie i koncercie, na ktorym byla w poprzednim tygodniu. Przypomniala mu, by sprawdzil klimatyzacje i zapytala o roboty drogowe. Serce mu sie krajalo. Oto piekna kobieta, ktora kiedys mowila, co mysli, teraz zamknela sie w sobie.
Ze wszystkich sil starala sie unikac tematow osobistych, ale wiedzial, ze nie zlekcewazy problemow synow.
– Gabe dzwonil wczoraj z Meksyku. Najwyrazniej zaden braci nie smial mu powiedziec, ze sie wyprowadzilas.
Zmarszczyla brwi.
– Nie powiedziales mu, prawda? I bez tego ma dosyc zmartwien.
– Nie, nie powiedzialem. Odetchnela z wyrazna ulga.
– Martwie sie o niego. Chcialabym, zeby wrocil do domu.
– Moze kiedys.
– Martwie sie takze o Cala. Zauwazyles?
– Co? Wyglada doskonale.
– Albo i lepiej. Widzialam go wczoraj. Nigdy nie byl tak szczesliwy. Nie rozumiem tego, Jim. Znam sie na ludziach; ta kobieta zlamie mu serce. Dlaczego nie widzi, jaka jest naprawde?
Jim spochmurnial na mysl o synowej. Kilka dni temu minela go na ulicy i udala, ze nie widzi, jakby byl powietrzem. Nie pokazywala sie w kosciele, odrzucala zaproszenia najsympatyczniejszych kobiet w Salvation, ba, nie przyszla nawet na uroczysty obiad, ktory panstwo Jaycee wydali na czesc Cala. Wygladalo na to, ze jedynym, ktoremu laskawie poswieca troche czasu, jest Kevin Tucker, a wszystko to nie wrozylo Calowi nic dobrego.
– Nie pojmuje – ciagnela Lynn – jakim cudem moze byc szczesliwy, majac za zone taka… taka…
– Oziebla suke.
– Nienawidze jej, nic na to nie poradze. Zrobi mu krzywde, a Cal na to nie zasluzyl. – Jej brwi sciagnely sie w pozioma kreske. Lekko podniesiony glos zdradzal, jak bardzo jest wzburzona. – Przez tyle lat czekalismy, az sie ozeni i ustatkuje, a tymczasem popatrz, co zrobil; zwiazal sie z okropna egoistka. – Popatrzyla na niego ze smutkiem. – Szkoda, ze nie mozemy mu pomoc.
– Lynn, nie dajemy sobie rady z wlasnymi problemami. Jak niby mielibysmy pomoc Calowi?
– To nie to samo. On… on jest wrazliwy.
– A my nie?
Po raz pierwszy poruszyla sie niespokojnie.
– Tego nie powiedzialam.
Gorycz podeszla mu do gardla.
– Mam dosyc tej zabawy w kotka i myszke. Ostrzegam cie, Lynn, nie bede tego dluzej tolerowal.
Od razu zdal sobie sprawe, ze popelnil blad. Lynn nie lubi, by ja zapedzac w kozi rog. W takich sytuacjach staje sie tylko jeszcze bardziej uparta. Spojrzala na niego spokojnie.
– Annie nie zyczy sobie, bys wydzwanial do niej do domu.
– Trudno.
– Jest naprawde zla.
– Annie jest na mnie zla, odkad skonczylem osiem lat.
– Nieprawda. Zdrowie jej szwankuje.
– Jesli nie przestanie topic wszystkiego w tluszczu, nie poczuje sie lepiej. – Usiadl wygodniej. – Wiesz doskonale, dlaczego ona nie chce, zebysmy rozmawiali. Wygodnie jej z toba. Nie podda sie tak latwo.
– Naprawde tak myslisz?
– A zebys wiedziala.
– Mylisz sie. Stara sie mnie chronic.
– Przede mna? Akurat. – Nagle zlagodnial. – Do licha, Lynn, bylem dobrym mezem. Nie zasluguje na to.
Opuscila wzrok na talerz, ale zaraz spojrzala na niego oczami pelnymi bolu.
– Zawsze chodzi o ciebie, prawda, Jim? Od samego poczatku wszystko sie krecilo wokol ciebie. Na co zasluzyles. Jak sie czules. W jakim byles humorze. Przez cale zycie staralam sie ciebie zadowolic, ale nic z tego nie wyszlo.
– To smieszne. Robisz z igly widly. Posluchaj, zapomnij, co wtedy powiedzialem. Nie mowilem powaznie. Przechodzilem… boja wiem, chyba kryzys wieku sredniego. Podobasz mi sie taka, jaka jestes. Bylas najlepsza zona, jakiej mozna sobie
– Nie moge. Ty tez nie.
– Nie wiesz, co mowisz.
– Gdzies w glebi tkwi w tobie zlosc i zal, ktore pojawily sie w dniu naszego slubu i nigdy nie ustapily. Chcesz, zebym wrocila… to tylko przyzwyczajenie. Wiesz co, Jim? Ty mnie nawet nie lubisz. Chyba nigdy nie lubiles.
– To absurd. Niepotrzebnie dramatyzujesz. Powiedz, czego chcesz. Dostaniesz to.
– Teraz chce sprawic sobie przyjemnosc.
– Prosze bardzo! Zrob to! Nie stoje ci na drodze, nie musisz w tym celu uciekac.
– Owszem, musze.
– Bedziesz mnie obwiniala o wszystko, prawda? No, prosze, do dziela! Powiedz synom, jaki ze mnie dran. Tylko nie zapomnij dodac, ze to ty odeszlas po trzydziestu siedmiu latach malzenstwa, nie ja!
Patrzyla na niego spokojnie.
– Wiesz, co mi sie wydaje? Ze to ty odszedles ode mnie w dniu naszego slubu.
– Wiedzialem, ze bedziesz mi wypominala przeszlosc. Teraz chcesz mnie karac za bledy osiemnastolatka?
– Nie o to chodzi. Po prostu mam dosyc zycia ta czastka ciebie, ktora nadal ma osiemnascie lat, ta czastka, ktora dotad nie pogodzila sie z faktem, ze zrobiles dzieciaka Amber Lynn Glide i musisz poniesc konsekwencje. Z chlopakiem, ktoremu sie wydaje, ze zasluguje na cos lepszego. – Znizyla glos, wyraznie zmeczona. – Mam dosyc zycia z poczuciem winy, Jim. Mam dosyc ciaglego sprawdzania sie.
– Wiec tego nie rob! Nie kazalem ci! Sama tego chcialas!
– A teraz sie zastanawiam, jak to odkrecic.
– Nie miesci mi sie w glowie, ze jestes taka samolubna. Chcesz rozwodu, Lynn? O to ci chodzi? Bo jesli chcesz rozwodu, powiedz od razu. Nie bede zyl w prozni w nieskonczonosc. Powiedz od razu.
Myslal, ze nia wstrzasnie, proponujac cos niemozliwego. Tylko ze szoku nie bylo. Wpadl w panike. Dlaczego nie kazala mu przestac sie wyglupiac, czemu nie powiedziala, ze o rozwodzie nie ma mowy? Okazalo sie, ze po raz kolejny niewlasciwie ocenil sytuacje.
– Moze tak byloby najlepiej.
Zakrecilo mu sie w glowie.
Zamyslila sie, rozmarzyla.
– Wiesz, czego bym chciala? Zebysmy mogli zaczac od nowa. Zebysmy sie dopiero poznali, zeby nie laczyla nas wspolna przeszlosc. Wtedy, gdyby nam sie nie udalo, kazde poszloby w swoja strone. A gdyby sie udalo… - ochrypla ze wzruszenia – bylibysmy rownorzednymi partnerami. Bylaby… rownowaga sil.
– Sil? – Strach platal mu jezyk. – Nie rozumiem.
Spojrzala na niego z litoscia.
– Naprawde nie rozumiesz, Jim. Przez trzydziesci siedem lat naszego zwiazku wladza byla w twoich rekach. Przez trzydziesci siedem lat bylam w naszym malzenstwie obywatelka gorszej kategorii. Nie moge dluzej.
Mowila spokojnie, jak dorosly tlumaczacy cos dziecku, co rozwscieczylo go jeszcze bardziej.
– Mozesz sie rozwiesc, prosze bardzo. Jeszcze ci to bokiem wyjdzie.
Cisnal na stol plik banknotow, nie zawracajac sobie glowy liczeniem, i wybiegl nawet na nia nie patrzac.
W holu poczul, ze jest mokry od potu. Wywrocila jego zycie do gory nogami, jak na poczatku ich znajomosci.
Zachciewa jej sie wladzy! Odkad skonczyla pietnascie lat, miala wladze nad jego zyciem, zmienila jego tor! Gdyby nie ona, byloby inaczej. Nie wrocilby do Salvation, o nie. Poswiecilby sie pracy naukowej albo zwiazal z miedzynarodowa organizacja i jezdzil po calym swiecie, badajac rozne choroby zakazne. Zawsze o tym