marzyl.
Mial miliony mozliwosci, a raczej mialby, gdyby nie musial sie z nia ozenic. Mial zone i dzieci na utrzymaniu, wiec zamiast skorzystac z szansy, wrocil do rodzinnego miasteczka z podkulonym ogonem i przejal praktyke po ojcu.
Stare zale nadal piekly. Jego zycie zmienilo sie nieodwracalnie, gdy byl jeszcze zbyt mlody, by sobie to uswiadomic. I to ona mu to zrobila, ta kobieta, ktora przed chwila powiedziala, ze nie miala wladzy. Spieprzyla mu zycie, a teraz obwinia jego.
Zatrzymal sie w pol kroku i cala krew odplynela mu z twarzy. Jezu. Miala racje.
Opadl na kanape przy scianie, ukryl twarz w dloniach. Sekundy przechodzily w minuty, a w jego umysle wszystkie zaslony, ktorymi odgradzal sie od prawdy, stopniowo opadaly.
Nie mylila sie mowiac, ze mial do niej zal, ale rozgoryczenie tkwilo w nim od tak dawna, ze wlasciwie juz go nie zauwazal. Miala racje. Po tylu latach ciagle mial do niej pretensje.
Przypomnial sobie, jak podczas minionych lat karal ja na rozne sposoby: czepial sie drobiazgow, gasil ja, upieral sie slepo przy swoim, nie dostrzegal jej potrzeb. Tak traktowal kobiete najblizsza jego sercu.
Chcialo mu sie plakac. Lynn miala racje. We wszystkim.
Rozdzial siedemnasty
Jane drzaca reka rozsmarowala migdalowy balsam na calym ciele, nie pomijajac zaokraglonego brzucha. Przez okno sypialni wpadalo swiatlo sloneczne. W pokoju obok czekala walizka Cala, spakowana na wyjazd do Austin. Rano podjela decyzje i zamierzala wcielic plan w zycie, zanim opusci ja odwaga.
Czesala wlosy, by nabraly blasku, i nerwowo przygladala sie swojemu odbiciu. Usilowala spojrzec na siebie oczami Cala, ale myslala nie tyle o tym, jak wyglada, tylko jak nie wyglada. Z cala pewnoscia nie wyglada jak dziewczyna z rozkladowki „Playboya'.
Z gniewnym okrzykiem wrocila do sypialni i wlozyla najladniejszy szlafrok – morelowy, z zielonym szlaczkiem, jedwabny. Jest naukowcem, do licha! Kobieta sukcesu! Odkad to jej wartosc mierzy sie obwodem bioder?
I od kiedy szanuje mezczyzne, ktory widzi w niej jedynie cialo? Jesli jej wymiary nie spotkaja sie z aprobata Cala, najwyzszy czas sie o tym dowiedziec. Nie maja szans na trwaly zwiazek, jesli trzyma go przy niej tylko ciekawosc, jak wyglada nago.
A trwalego zwiazku pragnela najbardziej na swiecie. Za bardzo bolala swiadomosc, ze tylko ona angazuje sie emocjonalnie. Nie moze sie dluzej zamartwiac, musi sie dowiedziec, czy laczy ich cos wiecej, czy moze jest kolejna zdobycza Cala Bonnera.
Slyszala z oddali otwierane drzwi garazu. Serce podskoczylo jej w piersi. Wiec wrocil do domu. Ogarnely ja watpliwosci. Moze powinna byla wybrac bardziej odpowiedni moment, a nie dzien, w ktorym wybieral sie na drugi koniec kontynentu? Moze lepiej poczekac, az bedzie spokojniejsza? – tlumaczyla sobie.
Wlasne tchorzostwo napawalo ja niesmakiem. Z trudem opanowala odruch, by wlozyc na siebie wszystko, co znajdzie w szafie. Dzisiaj zrobi pierwszy krok w kierunku prawdy: czy postapila slusznie, oddajac mu serce, czy nie.
Gleboko zaczerpnela tchu, rozwiazala pasek szlafroka i na bosaka wyszla do holu.
– Jane?
– Tu jestem. – Zatrzymala sie u szczytu schodow. Z wrazenia krecilo jej sie w glowie.
Byl pietro nizej.
– Zgadnij, kto… – Urwal, widzac, ze zona ma na sobie tylko cieniutki szlafroczek, i to w bialy dzien.
Usmiechnal sie i wetknal rece do kieszeni.
– Coz, wiesz, jak powitac meza w domu!
Nie byla w stanie wykrztusic slowa. Powoli rozchylala szlafrok, a w glebi serca szeptala bez slow: „Blagam, pragnij mnie za to, jaka jestem, a nie za to, jak wygladam. Blagam, kochaj mnie choc odrobinke'. Szarpnela mocniej i oto sliski jedwab lezal u jej stop.
Cieple sloneczne swiatlo odslanialo wszystko: male piersi, zaokraglony brzuch, szerokie biodra i przecietne nogi.
Cal wygladal, jakby dostal zawrotu glowy. Jane oparla dlon na poreczy i zeszla powoli na dol, spowita jedynie w migdalowy zapach.
Rozchylil usta. Oczy mu blyszczaly.
Doszla do stop schodow. Usmiechnela sie.
Cal zwilzyl wargi, jakby zaschlo mu w ustach, i poprosil ochryple:
– Odwroc sie, Eth.
– Za zadne skarby swiata.
Jane gwaltownie podniosla glowe. Ku swojemu przerazeniu dostrzegla w drzwiach, tuz za Calem, wielebnego Ethana Bonnera.
Przygladal sie jej z jawnym zainteresowaniem.
Ze stlumionym jekiem uciekla na gore, az za dobrze wiedzac, ze tym samym prezentuje im w calej okazalosci swoja odwrotna strone. Poderwala szlafrok z podlogi i ukryla sie w lazience. Oparla sie plecami o drzwi. Nigdy w zyciu nie bylo jej tak wstyd.
Wydawalo sie, ze minelo zaledwie kilka sekund, gdy rozleglo sie delikatne pukanie.
– Kochanie? – W glosie Cala bylo napiecie, charakterystyczne dla kogos, kto wie, ze ma tylko kilka minut na rozbrojenie bomby.
– Nie ma mnie. Idz sobie. – Ku swojej rozpaczy miala lzy w oczach. Rozmyslala o tym od tak dawna, przywiazywala do tego taka wage, a teraz wszystko przepadlo.
Drzwi zadygotaly.
– Skarbie, odsun sie i daj mi wejsc.
Posluchala, zbyt zalamana, by sie sprzeczac. Przycisnela szlafrok do piersi i przywarla plecami do przeciwleglej sciany.
Wszedl niepewnie, jak saper wkraczajacy na pole minowe.
– Wszystko w porzadku, skarbie?
– Nie mow tak do mnie! Nigdy w zyciu nie bylo mi tak wstyd!
– Niepotrzebnie, skarbie. Sprawilas Ethowi niespodzianke dnia. Ba, miesiaca. A moze i roku. Ze juz nie wspomne o sobie.
– Twoj brat widzial mnie naga! Stalam tam, na schodach, golusienka jak mnie Pan Bog stworzyl, i robilam z siebie idiotke!
– I tu sie mylisz. W twojej nagosci nie bylo nic idiotycznego. Skarbie, pozwol, powiesze ten szlafroczek, zanim do konca go zniszczysz.
Przycisnela jedwab do piersi.
– Patrzyl na mnie przez caly czas, a ty nawet nie pisnales. Dlaczego mnie nie ostrzegles, ze nie jestesmy sami?
– Zaskoczylas mnie, skarbie. Nie myslalem logicznie. A Eth nie mogl nic na to poradzic, ze patrzy. Od lat nie widzial pieknego ciala. Martwilbym sie raczej, gdyby nie patrzyl.
– Jest duchownym!
– Coz za blogoslawienstwo. Na pewno nie chcesz, zebym powiesil szlafroczek?
– Kpisz sobie z calej sytuacji!
– Skadze znowu. Tylko gruboskorny cham uznalby tak przerazajace przezycie za powod do smiechu. Wiesz co? Zaraz zejde na dol i zabije go, zanim stad pojdzie.
Nie chciala sie usmiechac, wolala sie naburmuszyc. Zawsze miala na to ochote, ale az do dzisiaj nie bardzo wiedziala, jak to zrobic. Teraz wydalo sie to naturalne.
– Przezylam najwiekszy szok w zyciu, a ty sobie stroisz zarty.
– Jestem wieprzem. – Przyciagnal ja lekko do siebie, dotknal golych plecow. – Na twoim miejscu kazalbym mi isc do diabla, przeciez nawet nie jestem godzien oddychac tym samym powietrzem co ty.
– To prawda.
