– A jesli i nas otoczy mgla? Jesli powroci tu i znow wyprowadzi nas na manowce?
– Potrafie temu zapobiec – zdecydowanie oswiadczyl Chor i pociagnal za jakies dzwignie.
Natychmiast solidne, ostro zakonczone pale ze stali wbily sie w ziemie, w ten sposob kotwiczac Juggernauta.
– Niech sie strzeze ten, kto osmieli sie go przemiescic!
Oko Nocy, Jori i Yorimoto juz wyszli na poszukiwanie Sassy. Slychac bylo, jak sie nawoluja. Sol chciala sie do nich przylaczyc jako duch, ktoremu latwiej sie poruszac, lecz Kiro ja zatrzymal. Czarownica, wzruszona jego troskliwoscia, zostala we wnetrzu pojazdu
Obserwowali dramat rozgrywajacy sie na wzgorzu i widzieli, jak krwistoczerwone blyski zmusily mgle do odwrotu, a potem zdlawily.
– To farangil – cierpko powiedziala Indra. – Doskonale wywiazuje sie z zadania, jak widze. Ale Dolg nie powinien go uzywac.
– Prawdopodobnie nie mieli innego wyjscia – orzekl Kiro.
Pewnie tak, rowniez oni musieli to zrozumiec.
Trzej mezczyzni wrocili do pojazdu. Nigdzie nie natkneli sie na zaden slad Sassy, lecz Oko Nocy wytropil co innego:
Obrzydliwe, cuchnace slady nieznanej istoty, ktora krecila sie wokol Juggernauta. Kolejne slady wskazywaly na to, ze owa istota oddalila sie skokami, i to ze sporym ciezarem.
Bylo wiec tak, jak przypuszczal Yorimoto. Sassa zostala wywabiona z Juggernauta i uprowadzona.
– Jak zdolamy powiedziec o tym Marcowi? – cicho spytal Oko Nocy.
Dobrowolnie zglosil sie do wytropienia tego, kto uprowadzil dziewczynke.
Podziekowali mu, Oko Nocy bowiem to wlasciwa osoba do tropienia sladow, lecz jednoczesnie obudzilo sie w nich wiele watpliwosci. Indianin byl wszak wybranym, tym, ktory mial udac sie do zrodla jasnej wody. Co bedzie, jesli on rowniez zniknie?
– Czy nie powinnismy zaczekac na pozostalych? – zaniepokoil sie Chor.
Wyjrzeli przez okno. Przez moment nie mogli dostrzec J2, bo grzbiet wzgorza zaslanial widok, przypuszczali jednak, ze uplynie troche czasu, zanim drugi Juggernaut do nich dotrze. Jesli w ogole to sie stanie, wygladalo na to, ze wrog przygotowal kolejne zasadzki.
– Nie moge czekac zbyt dlugo – oswiadczyl Oko Nocy, niecierpliwie przestepujac z nogi na noge. – Slady wystygna.
– Pojde z toba – postanowila Sol.
– Nie! – spontanicznie zaprotestowal Kiro, a Sol, dziekujac mu za to, odruchowo poglaskala go po rece.
– Owszem – powiedziala stanowczo. – Przyda mu sie ktos, kto zna pare czarodziejskich sztuczek.
Inni takze uwazali, ze to dobry pomysl, Kiro musial wiec ustapic. Ale na zadowolonego nie wygladal.
Jakis ty slodki, pomyslala Sol, wychodzac z pokoju. Mozna by sie w tobie prawie zakochac. Ale nie nalezy sie zakochiwac tylko dlatego, ze ktos sie zaczyna toba interesowac. Trzeba kierowac sie wlasnymi uczuciami, a nie uczuciami tej drugiej strony.
Gdy jednak wyszla za Okiem Nocy w pograzona w mroku doline, wciaz miala przed oczami zatroskana twarz Kira. Musiala przyznac, ze gdyby sie zdecydowala na niego, nie bylby to wcale niemadry wybor.
A wszystkie te rozterki wynikaly stad, ze Sol z Ludzi Lodu tak dotkliwie sie sparzyla w swoim ziemskim zyciu. Cala zime mieszkala z mlodym Klausem, lecz wcale nie dlatego, ze go kochala. On ja wrecz ubostwial, a jej zal sie zrobilo sympatycznego, nieszczesliwego parobka, ktory okazal sie zreszta doskonalym towarzyszem lozkowych zabaw. Wydawalo jej sie, ze zakochala sie w przystojnym szlachcicu, lecz po goracej milosnej nocy odkryla, kim byl: czlowiekiem, ktory zniszczyl niemal caly rod Ludzi Lodu. Przybila go widlami do sciany szopy, ogarnieta szalonym gniewem, jakiego nigdy przedtem nie czula. Z Jacobem Skille tylko sie bawila, o zadnych uczuciach z jej strony nie moglo byc mowy. A jeszcze gorsza byla krotka noc spedzona z katem, bo wtedy odciela sie od wszelkich uczuc.
Nie, Sol doprawdy niewiele wiedziala o milosci i dlatego teraz postanowila zachowywac ostroznosc. Musiala miec calkowita pewnosc, ze wszystko jest takie jak byc powinno, i chciala naprawde sie zaangazowac w zwiazek z czlowiekiem, ktorego wybierze.
Jesli w ogole kiedys kogos takiego znajdzie.
Rzucila jakas zartobliwa uwage, rozesmiala sie beztrosko i wraz z Okiem Nocy zniknela w glebszym mroku w dolinie.
Ram wygladal przez okno J2. Wypatrywal Juggernauta, w ktorym przebywala Indra. Znajdowali sie teraz na dnie wielkiej doliny i kierowali sie w strone czarnego zbocza. Od pewnego juz czasu pozwolono im jechac w spokoju, na drodze nie wyrastaly zadne nowe przeszkody. Dlaczego tak jest, zastanawial sie, czyzby wrog tak latwo sie poddawal?
Nie mogl w to uwierzyc i dlatego wlasnie bardzo sie niepokoil. Tak blisko przyjaciol – i Indry, chyba z tego powodu ogarnal go strach. Teraz wszystko toczylo sie zbyt gladko.
Okrazyli wielkie wzgorze i zobaczyli J1! O wiele blizej, niz sie tego spodziewali.
Stal jednak tak, jak widzieli go z gory, jak gdyby w niewidzialnym pasmie mgly, sprawiajacej, ze przypominal drgajaca fatamorgane. W sloneczne, lecz mgliste dni zdarza sie niekiedy, ze wysepki czy lodzie zdaja sie drgac w powietrzu uniesione nieco nad powierzchnie morza. Roznica polegala tylko na tym, ze tu nie bylo przeciez slonca, jedynie czarne cienie w ciemnej szarosci.
Ale J1 tam byl. Byl tam naprawde.
On jest pusty, pomyslal Ram, by nie dac sie zaskoczyc rozczarowaniu. Pusty i opuszczony, inaczej nigdy nie pozwolono by nam sie do niego zblizyc. Albo tez… Albo wszyscy leza w srodku, martwi.
Serce zadudnilo mu w piersi, tak wielkie znaczenie dla niego miala mozliwosc porozmawiania z Indra, powiedzenia jej, ze wolno im juz byc razem. Ofiarowanie jej calej jego niczym nie skrepowanej milosci Rownie wazne bylo oczywiscie stwierdzenie, ze wszyscy pasazerowie J1 sa cali i zdrowi, uslyszenie ich glosow, polaczenie sie z nimi i na powrot utworzenie kompletnej grupy. Akurat teraz to bylo najwazniejsze. Jasne zrodlo i wszystko inne musialo poczekac. Teraz najistotniejsi byli ludzie, za ktorych on byl odpowiedzialny. Owszem, nazywal ich ludzmi, choc przeciez w tamtej grupie znajdowal sie Lemuryjczyk, Madrag i duch czy tez czesciowy duch, bo przeciez nie wiadomo, kim czy tez czym byla obecnie Sol i jak nalezalo ja nazywac.
Nagle poczul, ze drzy na calym ciele.
Juz za kilka chwil…
Och, nie, byle nie pojawily sie teraz zadne kolejne przeszkody, nie wytrzyma tego dluzej!
I nagle, nagle spostrzegl, ze zapalaja sie reflektory J1. Trzy niespieszne blyski, jasne, rozedrgane w tej zdumiewajaco niewidzialnej mgle.
W J2 zapanowala ogolna radosc, a Tich rowniez zapalil swoje swiatla i mrugnal w odpowiedzi.
A wiec oni zyja, zyja! powtarzal Ram w mysli, czujac, jak mocno bije mu serce. Lecz ilu ich zdolalo przezyc?
Przez glowe przemknela mu krotka, lecz straszna mysl, ze przeciez swiatla J1 mogly wlaczyc owe okropne potwory, niewolnicy Gor Czarnych, ze zdobyly one Juggernauta, zabily wszystkich na jego pokladzie, a teraz jeszcze chcialy wciagnac w pulapke pozostalych intruzow.
Ale nie, tak wcale nie jest, stwierdzil, gleboko wzdychajac z ulga.
Z Juggernauta wyszli bowiem przyjaciele, wszyscy ci, za ktorymi tak goraco tesknili i o ktorych tak strasznie sie bali. Ale czy na pewno wszyscy? Kogos wsrod nich chyba brakowalo?
I wygladali tak dziwnie w tej drzacej mgle, przypominali wibrujace, niewyrazne slupy energii, wydawali sie bezcielesni niczym poruszajace sie skrzydla motyla.
Ale przeciez ich poznawal! Zapewne stana sie coraz wyrazniejsi w miare, jak beda sie do nich zblizac.
To Kiro, co do niego nie mozna sie pomylic. Kiro, stary przyjaciel, ktory niedawno awansowal, znal go przeciez od tak wielu lat.
Jest tez Jori, dzieki Bogu! I Indra! Ramowi dech z radosci zaparlo w piersiach, ogarnela go nagla radosc na widok dziewczyny. Znow poczul, jak bardzo ja kocha, kazdy najdrobniejszy nawet w niej szczegol, kazdy gest. Jest i Yorimoto. I Chor wychodzi, a przeciez on tak niechetnie opuszcza swoja machine.
A za nim?
Nikt wiecej juz za nim nie idzie?