tylach i jednookim Indianinem, z ktorym mozna bylo zagrac w blackjacka, a ten stal tu chyba przez cala dobe.
Darwin od razu dostrzegl Lawrence’a, zreszta trudno go bylo przeoczyc, mierzyl metr osiemdziesiat osiem i wazyl sto kilkanascie kilo. Mial przyjazna wasata twarz, mocno w tej chwili zarumieniona. Isuzu trooper Stewarta, rocznik 1986, stal zaparkowany z dala od dystrybutorow paliwa i otwartych drzwi garazy, na pomarszczonym od goraca pasie betonu, dokladnie naprzeciw baru przy postoju dla ciezarowek.
Minor rozejrzal sie za zacienionym miejscem, w ktorym moglby zostawic acure, nie znalazl takiego i w koncu zaparkowal swoje male auto obok wielkiego pojazdu Lawrence’a. Raz tylko rzucil okiem i wiedzial, ze cos jest nie tak. Stewart zdjal juz lewe przednie swiatlo isuzu i ostroznie ulozyl zarowno zarowke, jak i inne czesci na czystej szmatce na wysokiej masce auta. Teraz prawa reka Lawrence’a tkwila gleboko w pustej oprawce reflektora, palce lewej zas zacisnal na nadgarstku prawej, za ktory ciagnal, jakby auto go przytrzymywalo i nie chcialo puscic; rownoczesnie rozmawial przez komorke, mocno przyciskajac ja do ucha barkiem. Stewart mial na sobie dzinsy i koszule safari z krotkim rekawem. Widac bylo, ze spocil sie na piersi, pod pachami i w dolnej czesci plecow. Gdy Dar spojrzal ponownie, pojal, ze okragla twarz Lawrence’a jest nie tyle zarumieniona, co wrecz czerwona… i ze wygladal na bliskiego zawalu.
– Hej, Larry – zagail Minor, zatrzaskujac za soba drzwiczki acury.
– Cholera, nie nazywaj mnie „Larry” – zahuczal tamten w odpowiedzi.
Problem w tym, ze doslownie wszyscy wolali na Lawrence’a Larry. Darwin spotkal kiedys starszego brata szefa, pisarza nazwiskiem Dale Stewart i ten powiedzial mu, ze Lawrence „Nie nazywaj mnie Larry” juz od siodmego roku zycia toczyl te z gory skazana na przegrana bitwe o swoje imie.
– Dobra, Larry – zgodzil sie uprzejmie Darwin, podchodzac do prawego zderzaka isuzu. Pochylil sie nad autem, starajac sie postawic lokiec na szmatce, by uniknac kontaktu z rozgrzana karoseria. – Co sie dzieje?
Stewart wyprostowal sie i rozejrzal wokol. Po policzkach i czole splywaly mu wielkie krople potu, skapujac na koszule safari. Mezczyzna nieznacznie kiwnal glowa ku szybie baru.
– Widzisz tamtego faceta na trzecim stolku…? Nie, nie, psiakrew, odwroc dyskretnie glowe!
Dar zerknal wiec na wskazane dlugie okno, nie odwracajac twarzy od Lawrence’a.
– Maly gosciu w hawajskiej koszuli? Dopiero co skonczyl… Hm… Co takiego?… Jajecznice?
– Wlasnie ten – przyznal Lawrence. – To Bromley.
– Ach tak.
Minor wiedzial, ze Lawrence i Trudy od czterech miesiecy pracowali nad sprawa kradziezy samochodow. Ginely jedynie nowe samochody wynajmowane przez firme, stanowiaca jednego z ich klientow – konkretnie chodzilo o Avis. Ktos kradl im auta, pokrywal nowym lakierem w innym kolorze, transportowal przez caly stan i w koncu sprzedawal. Charlesa „Chuckiego” Bromleya malzonkowie inwigilowali od kilku tygodni, uwazali go bowiem za przywodce jednej z grup gangu zlodziei samochodow. Dotychczas Darwin nie mial z ta sprawa nic wspolnego.
– Przyjechal tym purpurowym fordem expedition, o tam, tym wynajetym, widac po tablicach – wyrzucil z siebie Lawrence, nadal przyciskajac ramieniem telefon do ucha. Minor slyszal piski dochodzace z telefonu, do ktorego Stewart powiedzial: – Chwileczke, kochanie, Dar jest tutaj.
– To Trudy? – spytal Darwin. Stewart potoczyl oczyma.
– Do kogo innego zwracalbym sie per „kochanie”?
Dar rozlozyl rece.
– Hej, nie wnikam w twoje zycie osobiste, Larry. – Mowiac to, usmiechnal sie, poniewaz nie znal zadnej innej pary tak bardzo sobie oddanej i tak bardzo od siebie zaleznej jak Lawrence i Trudy. Choc oficjalnie firma nalezala do Trudy, oboje pracowali tygodniowo po szescdziesiat, osiemdziesiat godzin, doslownie zyjac sprawami ubezpieczen i wypadkow, oddychajac nimi i stale o nich rozmawiajac. Najprawdopodobniej mysleli niemal wylacznie o nich.
– Wez telefon – polecil Lawrence.
Minor wyciagnal komorke spomiedzy spoconego policzka swojego szefa a zgiecia ramienia.
– Witaj, Trudy – rzucil do sluchawki, Lawrence’owi zas powiedzial: – Nie wiedzialem, ze Avis wynajmuje purpurowe fordy expedition.
Zazwyczaj Trudy Stewart rozmawiala ze wszystkimi szybko, lecz grzecznie i rzeczowo. Teraz wydawala sie straszliwie roztargniona i ogromnie poirytowana.
– Potrafisz uwolnic tego idiote?
– Moge sprobowac – odparl Darwin, powoli zaczynajac rozumiec, o co chodzi.
– Oddzwon do mnie, jesli potrzebna bedzie amputacja – warknela kobieta i rozlaczyla sie.
– Cholera – mruknal Lawrence, zerkajac ku barowi. Kelnerka zabierala talerz Bromleya, a sam podejrzany dopijal kawe. – Za chwile wyjdzie.
– W jaki sposob tak utknales? – spytal Dar, kiwajac glowa ku prawej rece Stewarta wcisnietej w oprawke swiatla.
– Zaczalem sledzic Bromleya jeszcze przed switem.
I nagle uswiadomilem sobie, ze swieci mi sie tylko jeden reflektor – wyjasnil Lawrence.
– Niedobrze – zgodzil sie Minor. – W nocy ludzie latwo dostrzegaja jednookie samochody w swoich lusterkach.
– Nie o to chodzi – odburknal Stewart, ciagnac jedna reka przegub drugiej. Na nic jednak zdawaly sie jego wysilki. – Wiem, na czym polega problem. Te reflektory sa kiepsko polaczone i stale cos w nich nie styka. Mozna je naprawic jedynie od zewnatrz. W tym Trudy grzebala niedawno, najwyrazniej znowu sie poluzowal.
Darwin pokiwal glowa.
– Tyle ze Trudy ma mniejsze dlonie. Lawrence obrzucil piorunujacym spojrzeniem swojego specjaliste od rekonstrukcji wypadkow.
– Wlasnie – wyplul, wyraznie wybierajac najmniej dosadna i gwaltowna z nasuwajacych mu sie odpowiedzi.
– Oprawka ma ksztalt lejka. Z latwoscia wsunalem w nia reke i nawet udalo mi sie poprawic pieprzone styki. Tylko teraz nie moge wyciagnac… po prostu nie puszcza…
– Uwolnic cie? – podsunal Dar, spogladajac ku barowi. – Bromley prosi o rachunek.
– Cholera, cholera, cholera – odparowal Stewart.
– Nie moglem wejsc do baru niezauwazony, bo to za maly lokal. Tankowalem wiec benzyne najwolniej, jak potrafilem. W koncu pomyslalem, ze jesli zajme sie na chwile tym reflektorem, nie bede swoim wygladem wzbudzal podejrzen…
– Wygladasz jak czlowiek, ktoremu reka uwiezia w oprawce przedniego swiatla – zazartowal Darwin.
Stewart obnazyl zeby w grymasie, ktorego zdecydowanie nie mozna by nazwac przyjaznym usmiechem.
– A wnetrze oprawki jest ostre niczym brzytwa – syknal przez zacisniete i nadal obnazone zeby. – W dodatku zdaje mi sie, ze podczas polgodzinnej szarpaniny reka mi spuchla i teraz jeszcze trudniej bedzie mi ja wyjac.
– Nie mogles dostac sie do reflektora spod maski? – spytal Minor, gotow zwinac szmatke i podniesc maske.
Grymas Lawrence’a nie zniknal.
– Reflektory w isuzu sa specjalnie plombowane. Gdybym mogl dosiegnac z gory, nie wtykalbym w nie reki, nie sadzisz?!
Dar wiedzial, ze Stewart jest facetem milym, skorym do zartow i zyczliwym, lecz takze, ze bywa raptowny i dosc latwo wpada w gniew. Patrzac na buraczanie zarumieniona twarz Lawrence’a, pot skapujacy mu z nosa i wasow oraz slyszac mordercza intensywnosc jego glosu, domyslil sie, ze nie pora na zarty.
– Co mam zrobic? Zalatwic jakies mydlo albo tluszcz od mechanikow z garazu?
– Nie chcialbym sciagac tu tlumow… – zaczal Stewart, przerwal, po czym dorzucil: – O cholera! – Z garazu ku nim szlo czterech mechanikow i jakas nastolatka. Bromley zaplacil juz rachunek i gdzies zniknal – albo poszedl do toalety, albo zmierzal do drzwi. Lawrence wychylil sie w strone Darwina. – Jeszcze dzis rano, gdzies na pustyni, Chuckie spotyka sie ze swoim szefem i kilkoma innymi przywodcami zlodziejskich grup – poinformowal go szeptem. – Gdybym mogl sfotografowac to zebranie, mialbym ich w reku. – Znow szarpnal prawa dlon, niestety isuzu trooper trzymal ja w uscisku.
Dar kiwnal glowa.
– Chcesz, zebym za nim pojechal?
Stewart skrzywil sie.
– Nie badz idiota. Chcesz jechac po pustynnych drogach tym czyms?! – Sklonil glowe ku czarnej acurze. – Z takimi oponami szybko zagrzebalbys sie w piachu.
Darwin wzruszyl ramionami.
– Nie planowalem dzisiaj zjezdzac z glownej drogi. Mam wziac twoje auto?
Lawrence wyprostowal sie; reka niestety tkwila mocno. Mechanicy i nastolatka zblizyli sie i staneli w polkregu.
– Jak mialbys wziac moje auto, skoro stanowie w tej chwili jego czesc? – syknal.
Minor potarl podbrodek.
– Przywiazac cie na masce jak jelenia? – zasugerowal.
Chuckie Bromley wyszedl z baru, zerknal ku malemu tlumkowi wokol Stewarta, po czym niezdarnie wtloczyl sie na siedzenie purpurowego forda.
– Hej – zagail jeden z mlodszych mechanikow, wycierajac czarne rece w jeszcze czarniejsza szmate. – Utknales pan?
Pod wplywem bazyliszkowego spojrzenia Lawrence’a mlokos cofnal sie o krok.
– Mamy troche smaru – dodal drugi mechanik.
– Nie potrzebujesz smaru – wtracil starszy z mechanikow, facet bez przednich zebow. – Wystarczy wpryskac tam troche WD-40… Stracisz pan oczywiscie troche skory. Moze nawet kciuk.
– A ja mysle, ze trzeba zdjac krate chlodnicy – dorzucil ostatni mechanik. – Wtedy mozna odkrecic cala pieprzona konstrukcje przedniego swiatla. Niech mi pan wierzy, ze to jedyny sposob wyciagniecia panskiej reki z oprawki bez zrywania wiezadel. Moj kuzyn dokladnie tak samo utknal w swoim isuzu…
Chuckie Bromley przejechal obok nich i skierowal sie autostrada na zachod. Stewart ciezko westchnal.
– Dar – powiedzial – moze wezmiesz akta z siedzenia pasazera? Dotycza sprawy, nad ktora powinienes dzis popracowac.
Darwin obszedl auto, wzial teczke z siedzenia, przejrzal ja i jeknal.
– Och, nie, Larry. Wiesz, ze nienawidze tego rodzaju…
Lawrence kiwnal glowa.
– Zamierzalem sie zajac ta sprawa w drodze do domu po obfotografowaniu spotkania na pustyni, bedziesz mnie jednak musial zastapic. Pewnie trzeba bedzie zalozyc szwy. – Stewart popatrzyl na ogromnego purpurowego forda znikajacego w dole autostrady. – Jeszcze jedna przysluga, Dar. Wyjmiesz mi chusteczke z prawej tylnej kieszeni?
Minor wyjal chusteczke.