– No wiec, w noc wypadku… cztery dni temu… Bud i ja przyszlismy do klubu jak zwykle, zeby zagrac w bezika…
– Czyli ze nadal mogl grac w karty – wtracil Darwin. Wylew byl dla niego atakiem dziwnym i przerazajacym.
– Psiakrew, jasne, ze ciagle mogl grac w karty – odparl Henry. Podniosl glos, lecz rownoczesnie nadal sie usmiechal. – I bardzo czesto wygrywal. Powiedzialem panu, ze po wylewie mial czesciowo sparalizowana lewa strone ciala i trudno mu bylo… no wie pan… formulowac slowa. Na szczescie choroba nie uszkodzila mu mozgu. Taaa, Bud byl bystry jak diabli.
– W noc wypadku… zdarzylo sie cos wyjatkowego?
– Jesli chodzi o Buda, to nie – odrzekl starzec w zadumie. – Wpadlem po niego za kwadrans dwudziesta pierwsza, tak jak w kazdy piatkowy wieczor. Bud burczal cos pod nosem i oboje z Rose zrozumielismy, ze zamierza nas puscic w skarpetkach tej nocy. Planowal wielka wygrana. Jak zwykle.
– Nie, nie – przerwal mu Dar. – Chodzilo mi o to, czy cos niezwyklego dzialo sie w klubie albo na ulicy… lub tez…
– O cholera, tak – powiedzial Henry. – Oto powod calego zdarzenia. Te debile, ktore przyszly klasc asfalt, zaparkowaly walce przed rampa dla wozkow.
– To znaczy rampa frontowa tak? – upewnial sie Darwin. – Ta przed glownym wejsciem?
– Zgadza sie – przyznal starzec. – Tylko to wejscie jest otwarte po dwudziestej. Chcielismy zaczac gre o dziewiatej wieczor… zwykle gramy do polnocy lub dluzej. Ale Bud zawsze stara sie dotrzec do domu przed dwudziesta trzecia, czyli zanim Rose sie polozy. Nie sypiala dobrze, gdy go nie bylo, nie trzymal jej za reke i… – Stary przerwal, a jego jasnoniebieskie oczy zacmily sie, jakby wlasnie zapomnial, co chce powiedziec.
– Ale w piatkowa noc walec do wyrownywania asfaltu stal tuz przed rampa dla wozkow – podpowiedzial mu Dar.
Oczy Henry’ego ponownie sie skupily.
– Co takiego? Ach tak. Tak panu mowilem. Zreszta prosze za mna, pokaze panu. – Wyszli na dwor. Bylo upalnie. Rampa byla teraz pusta, a ulice pokrywala nowa warstwa asfaltu. Starzec wskazal palcem. – Cholerny walec zablokowal cala rampe i pard Buda nie mogl wjechac na kraweznik. – Podeszli do kraweznika oddalonego szesc metrow. Darwin zauwazyl, ze ma przed soba typowy kraweznik uliczny, nachylony okolo siedemdziesiat osiem stopni dla ulatwienia wjazdu kolom samochodow. Dla elektrycznego pojazdu Buda kat byl jednak zbyt duzy. – Nie widzielismy problemu – powiedzial stary. – Wszedlem, zawolalem Herba, Wally’ego, Dona i dwoch innych chlopakow. Razem podnieslismy jak najlagodniej parda z Budem i postawilismy na chodniku. Potem Bud wjechal do sali gier.
– I graliscie mniej wiecej do dwudziestej trzeciej – podsunal Minor. Trzymal maly dyktafon na wysokosci pasa, a mikrofon wycelowal w Henry’ego Goldsmitha.
– Tak, zgadza sie – przyznal starzec. Im bardziej zblizal sie do finalu opowiesci, tym wolniej i szczegolowiej mowil. – Bud cos tam burczal i wydawal jakies odglosy. Inni faceci go nie rozumieli, lecz ja wiedzialem, ze chce juz wracac do domu, bo Rose nienawidzi bez niego zasypiac. W koncu zabral wygrana i ruszyl do wyjscia. Poszedlem razem z nim.
– Wyszliscie tylko we dwoch?
– No tak. Wally, Herb i Don nadal grali… W wiekszosc piatkowych nocy przesiaduja tu przynajmniej do polnocy… A paru innych, wie pan, starszych, poszlo juz wczesniej. Wiec o jedenastej wychodzilismy jedynie Bud i ja.
– I ten walec nadal stal na drodze – wtracil Dar.
– Oczywiscie – odparl Henry. Teraz z kolei niecierpliwila go powolnosc rozmowcy. – Mysli pan, ze jeden z tych glupich roboli wpadl do roboty o dwudziestej drugiej i przestawil dla nas maszyne?! No w kazdym razie Bud podjechal pardem do kraweznika, w miejscu, gdzie go przedtem podnieslismy, niestety kraweznik wydawal sie… wie pan… zbyt stromy.
– Wiec co zrobiliscie? – Darwin potrafil sobie wyobrazic, co bylo dalej.
Stary otarl policzek i usta.
– No coz, powiedzialem: „Podjedz do naroznika… to tylko jakies dziewiec metrow…”. Myslalem, ze tam kraweznik jest nizszy. Bud sie zgodzil i odjechal od bezuzytecznej rampy ku… Chodzmy, pokaze panu. – Minor towarzyszyl Henry’emu do naroznika. Dostrzegl przy okazji, ze obok przejscia dla pieszych unosza sie sodowe opary jednej z niskocisnieniowych lamp ulicznych. Kraweznik w zadnym miejscu nie byl sciety. Dar zostal na chodniku, tymczasem starzec zszedl na ulice. Glos mu sie ozywil, machal tez i gestykulowal sekatymi rekoma.
– No wiec dotarlismy tu. Kraweznik nie wyglada na duzo nizszy. No bo nie jest. Wtedy jednak panowaly ciemnosci i wydalo nam sie, ze dostrzegamy pewna roznice. Zasugerowalem Budowi, ze stoczymy przednie kolo parda z kraweznika, poniewaz tu nie jest taki wysoki. Tak nam sie w kazdym razie wydawalo w tym mroku.
Henry zamilkl.
– Wiec Bud zjechal przednim kolem z kraweznika? – spytal cicho Minor.
Starzec ponownie sie skupil. Patrzyl teraz na kraweznik, jakby widzial go po raz pierwszy.
– Och, tak. Nie bylo problemu. Chwycilem prawa czesc kierownicy, a Bud zjechal przednim kolem z kraweznika. Wszystko wygladalo klawo. Kolo zjechalo, a ja nie poczulem, zeby szczegolnie twardo uderzylo. Zatem mielismy jedno przednie kolo malego parda na jezdni. Bud spojrzal wtedy na mnie i pamietam, ze mu powiedzialem: „W porzadku, stary. Trzymam kierownice z prawej. Bede ja trzymal mocno”. – Pokazal dlonmi, jak zaciskal obie dlonie na kierownicy. – Bud usilowal uruchomic prawa reka silnik, ale dal za malo gazu, wiec mu powtorzylem: „Jest okej, stary, sprowadzimy najpierw lewe z kraweznika, a ja nie puszcze… patrz, mam obie rece na kierownicy… potem po prostu ruszysz przed siebie i prawe tylne tez zjedzie. Znajdziesz sie na ulicy i popedzisz prosto do domu”. – Darwin stal bez ruchu i czekal. Henry ponownie przezywal te tragiczna chwile i na moment oczy mu sie zamglily. – No i wtedy pojazd ruszyl. Trzymalem koniec prawej raczki kierownicy… Kiedys bylem naprawde silny, panie Minor, pracowalem dwadziescia szesc lat, ladujac pudla w Chicago Merchandise Mart, niemal do dnia, w ktorym przeprowadzilismy sie tutaj… Ale ostatnie dwa lata walcze z przekleta bialaczka… Tak czy owak, lewe kolo zjechalo z kraweznika i cholerny wozek zaczal sie przewracac na lewy bok. Bud popatrzyl na mnie. Nie mogl ruszyc ani lewa reka, ani lewa noga. A ja mowie: „Jest okej, Bud, trzymam ja w obu rekach…”, ale pojazd dalej sie przechylal. Byl ciezki. Naprawde ciezki. Myslalem o pochwyceniu Buda, ale byl… wie pan… zapiety pasami w pardzie, tak jak trzeba. Zrobilem wszystko, co moglem, zeby powstrzymac pojazd przed upadkiem. Mialem obie rece na kierownicy. Niestety czulem, ze pard nie przestaje sie przechylac… to ciezki pojazd z bateria, silnikiem i tak dalej… Dlonie mi sie pocily… Pozniej pomyslalem, ze powinienem byl skrzyknac kumpli, ktorzy nadal grali w bezika, jednak w tamtym momencie… no coz, po prostu nie przyszlo mi to do glowy. Wie pan, jak to jest. – Dar skinal glowa. Wciaz trzymal dyktafon. Oczy Henry’ego nagle wypelnily sie lzami, jakby wspomnienie zdarzenia uderzylo go pierwszy raz. – Czulem, ze pojazd sie przechyla, a palce zeslizguja mi sie i nie moge juz dluzej utrzymac kierownicy. Chce powiedziec, ze pojazd okazal sie dla mnie po prostu zbyt ciezki. No i wtedy Bud popatrzyl na mnie dobrym, prawym okiem i sadze, ze wiedzial, co sie zdarzy. Mimo to go pocieszalem: „Bud, Bud, bedzie w porzadku, nie puszcze, bede trzymal. Kurczowo. Mam cie”. – Starzec zapatrzyl sie w kraweznik i tak trwal przez minute w zupelnym milczeniu. Policzki mial wilgotne od potu i lez. Gdy odezwal sie ponownie, ozywienie kompletnie zniknelo z jego glosu. – I wtedy woz przechylil sie jeszcze bardziej i przewrocil na lewa strone, a Bud nie mogl nic zrobic, poniewaz, jak wspomnialem, mial czesciowy paraliz tej wlasnie strony. No wiec doszlo do wypadku i rozlegl sie ten dzwiek… ten obrzydliwy dzwiek. – Odwrocil sie i spojrzal Minorowi prosto w oczy. – I tak umarl Bud. – Tym razem zamilkl na dlugi moment. Stal nieruchomo, z wyciagnietymi rekoma, zapewne w identycznej pozycji jak w chwili, gdy wyslizgiwala mu sie kierownica. – A przeciez tylko probowalem mu pomoc w powrocie do domu i powiedzeniu Rose dobranoc – szepnal na koniec.
Pozniej, gdy Henry odszedl, Dar wyjal tasme miernicza, zamierzajac obliczyc odleglosc upadku od miejsca, gdzie znajdowala sie glowa Buda, siedzacego w pardzie, az do chodnika. Wyszlo metr i trzydziesci siedem centymetrow.
Przed odejsciem starego Minor nic jednak nie powiedzial i nic nie zrobil, tylko stal obok mezczyzny, ktorego zacisniete piesci powoli rozwieraly sie w zakrzywione palce. Trzesly mu sie dlonie. Henry znow zagapil sie na chodnik.
– I tak umarl Bud.
Dar byl zmeczony. Wsiadl do auta i ruszyl w dol droga numer 91. Gdy dojechal do pietnastki, skrecil na poludnie, zmierzajac do swojego mieszkania na obrzezach San Diego.
„Pieprzyc to” – myslal. Zaczal przeciez dzien o czwartej rano. „Pieprzyc to wszystko”.
Spisze raport z dyktafonu i wreczy go Lawrence’owi i Trudy, ale niech go szlag, jesli zajmie sie ta sprawa. Znal tego typu przypadki. Bez watpienia pozwa producenta elektrycznego pojazdu Buda. Pozwa tez wlasciciela terenu. No i oczywiscie przedsiebiorstwo drogowe, ktore zablokowalo rampe. Ale czy Rose pozwie Henry’ego? W koncu najprawdopodobniej tak. Dar nie mial zludzen. Trzydziesci lat przyjazni. Stary probowal tylko odstawic przyjaciela do domu, azeby tamten mogl przed snem cmoknac zone w policzek. Ale po kilku miesiacach dochodzenia… Byc moze zasugeruje to drugi prawnik…
„Pieprzyc to” – pomyslal jeszcze raz. Nie mial zamiaru wiecej przesluchiwac Henry’ego Goldsmitha. Odda sprawe Stewartom i nigdy juz nie bedzie ogladal tych papierow.
Ruch na drodze numer 15 byl niewielki i miedzy innymi dzieki temu Darwin zauwazyl mercedesa E 340, ktory mu towarzyszyl, trzymajac sie tuz za nim po lewej stronie. W dodatku mercedes mial zaciemnione zarowno przednie, jak i boczne szyby, co bylo w Kalifornii nielegalne. Do wprowadzenia tego zakazu przyczynili sie policjanci miejscowi i stanowi, gdyz zadnemu z nich nie usmiechalo sie podchodzenie do samochodu z takimi szybami. Poza tym, mercedes byl nowy i wyraznie podrasowany, wyposazony w specjalne osiemnastocalowe kola i maly tylny spojler. Minor mial swoje zdanie na temat ludzi, ktorzy kupuja luksusowe auta – nawet takie krazowniki szos jak ten merc – a nastepnie je podrasowuja. Zaliczal takie osoby do grupy idiotow najgorszego typu: idiotow pretensjonalnych.
Z tych wszystkich wzgledow patrzyl akurat w lewe lusterko, gdy mercedes przyspieszyl, zamierzajac wyprzedzic acure z lewej. Autostrada na tym odcinku miala piec pasow ruchu. Trzy z nich byly puste, tym niemniej mercedes trzymal sie acury tak blisko, jakby wchodzili wlasnie w ostatnie okrazenie podczas wyscigow Daytona 500. Dar westchnal. Posiadanie takiego sportowego auta jak acura NSX laczylo sie czasem ze sporymi niedogodnosciami. Mercedes zrownal sie z nim, po czym zwolnil, dostosowujac predkosc. Minor zerknal w lewo. W ciemnym oknie duzego niemieckiego samochodu dostrzegl swoje dokladne odbicie, czyli twarz osobnika w okularach przeciwslonecznych. Gdy czarne okno zaczelo sie opuszczac, automatycznie sie uchylil. Mial doskonaly refleks i wyrobiony w ciagu ostatnich dwoch dekad instynkt. Przed oczyma mignela mu lufa karabinu – niewielkiego, lecz groznego i w pelni automatycznego (uzi albo mac-10). Sekunde pozniej ktos zaczal do niego strzelac. Lewe okno acury natychmiast eksplodowalo, zasypujac szklem ucho i wlosy Darwina. Kule szatkowaly aluminium jego ukochanego auta.
Rozdzial trzeci