do szpitala Swietego Barnaby. Kiedy twoja zona skoczyla z balkonu, Anita nadal nosila slady pobicia. Opowiesz mi o tym?
Naraz nastapilo kilka rzeczy. Arthur Bradford lekko skinal glowa. Sam odlozyl tygodnik „People” i wstal. Chance sie wsciekl.
– On za duzo wie! – krzyknal.
Zamyslony Arthur nie zareagowal.
– Musimy go usunac!
W ich strone ruszyl Sam.
– Chance? – powiedzial cicho Myron.
– Co?
– Masz rozpiete pod szyja.
Chance spojrzal na rozporek. W tym momencie Myron przystawil mu do krocza trzydziestkeosemke. Chance odskoczyl, ale lufa podazyla za nim. Chudy Sam wycelowal w Myrona pistolet.
– Kaz mu usiasc – powiedzial Myron – bo zrobie ci taka dziurke, ze nie bedziesz mial klopotow z wkladaniem cewnika.
Wszyscy zamarli. Sam wciaz celowal w Myrona, Myron wtykal lufe w krocze Chance’a, a Arthur trwal w zamysleniu. Chance zaczal sie trzasc.
– Nie zmocz mi pukawki, Chance.
Odzywka godna twardziela. Ale sytuacja nie byla dobra. Myron znal takich jak Sam. Strzelali mimo ryzyka.
– Niepotrzebnie wyjales pistolet. Nikt nie zrobi ci krzywdy – rzekl Arthur.
– Co za ulga.
– Wiecej jestes wart dla mnie zywy. W innym razie Sam juz by cie rozwalil. Rozumiesz?
Myron nie odpowiedzial.
– Nasza umowa obowiazuje: znajdz Anite, Myron, a ja uchronie Brende przed aresztowaniem. I nie wmieszamy do tego mojej zony. Wyrazam sie jasno?
Trzymajacy wciaz pistolet na poziomie oka Sam usmiechnal sie.
– To tak ma wygladac zaufanie? – spytal Myron, wskazujac go glowa.
– Sam.
Sam schowal pistolet, wrocil na miejsce i zlapal sie za „People”.
Myron nieco mocniej wcisnal pistolet w krocze Chance’a, a gdy ten skowytnal, schowal bron do kieszeni.
Autokar podwiozl go do taurusa. Gdy z niego wysiadal, Sam zasalutowal. Odpowiedzial mu skinieniem glowy. Autokar odjechal i zniknal za rogiem. W tym momencie Myron zdal sobie sprawe, ze wstrzymywal oddech. Sprobowal sie odprezyc i zebrac mysli.
– Wkladanie cewnika? – powiedzial na glos. – Okropnosc.
27
Biuro ojca miescilo sie nadal w magazynie w Newark. Przed laty szyto tu bielizne. A w tej chwili sprowadzano gotowe wyroby z Indonezji, Malezji lub z innego kraju, w ktorym zatrudnia sie dzieci. Wszyscy wiedzieli o wyzyskiwaniu nieletnich, a mimo to korzystali z owocow ich pracy i kupowali wyprodukowany tam towar, bo co prawda bylo to naganne moralnie, ale pozwalalo zaoszczedzic garsc dolarow. Latwo ciskac gromy na prace dzieci w fabrykach, latwo sie oburzac na placenie dwunastolatkom dwunastu czy ilu tam centow za godzine, latwo potepiac ich rodzicow i taki wyzysk. Znacznie trudniej to robic, kiedy musisz wybierac miedzy dwunastoma centami a przymieraniem glodem, miedzy wyzyskiem a smiercia.
A najlatwiej jest za wiele o tym nie myslec.
Trzydziesci lat temu w Newark naprawde szyto bielizne. U taty Myrona pracowalo wielu czarnych ze slumsow. Uwazal sie za dobrego pracodawce. Sadzil, ze ma u nich opinie dobrodzieja. Ale kiedy po wybuchu zamieszek w roku 1968 pracownicy spalili mu cztery budynki fabryczne, zmienil co do nich zdanie.
Eloise Williams zaczela u niego pracowac przed zamieszkami. „Bedzie miala u mnie prace, poki zyje” – czesto powtarzal. Byla dla niego jak druga zona. Dbala o niego w pracy. Spierali sie, klocili, czasem byli na siebie zli. Ale bylo to najprawdziwsze uczucie. Myron byl tego swiadom. „Chwala Bogu, ze Eloise jest brzydsza od krowy spod Czarnobyla – mawiala jego mama. – Bo inaczej bylabym podejrzliwa”.
Fabryka skladala sie niegdys z pieciu budynkow. Pozostal tylko magazyn. Ojciec Myrona skladowal w nim dostawy zza oceanu. Biuro miescilo sie dokladnie posrodku i siegalo prawie pod sufit. Wszystkie cztery sciany byly ze szkla, dzieki czemu mogl obserwowac towar niczym straznik teren wiezienia z wiezy.
Myron wszedl po metalowych schodach na gore. Eloise powitala go mocnym usciskiem i uszczypnieciem w policzek. Niemal oczekiwal, ze za chwile wyjmie z szuflady biurka jakas zabawke. Kiedy odwiedzal biuro ojca w dziecinstwie, zawsze miala dla niego w pogotowiu korkowiec, samolocik do skladania albo komiks. Ale tym razem tylko go usciskala. Niespecjalnie rozpaczal.
– Wchodz jak w dym – powiedziala, nie naciskajac dzwonka ani nie pytajac jego ojca, czy jest wolny.
Przez szybe widzial, ze ojciec rozmawia przez telefon. Jak zwykle, z ozywieniem. Kiedy wszedl, staruszek uniosl palec.
– Irv, powiedzialem, jutro. Zadnych wymowek. Jutro, slyszysz?
Niedziela, a wszyscy pracowali. Ach, ten kurczacy sie wolny czas u schylku dwudziestego wieku.
Ojciec odlozyl sluchawke, spojrzal na syna i caly sie rozpromienil. Myron obszedl biurko i pocalowal go w policzek. Jego szorstka, podobna do papieru sciernego skora lekko pachniala old spice’em. Tak jak powinna.
Byl ubrany jak czlonek Knesetu – w czarne spodnie i biala koszule z rozpietym kolnierzykiem, pod ktora nosil podkoszulek z rekawkami. Miedzy podkoszulkiem a szyja sterczaly siwe wlosy. Mial bardzo semicka urode – ciemnooliwkowa cere i nos, ktory ludzie uprzejmi nazywali wydatnym.
– Pamietasz Don Rica? – spytal.
– Portugalska knajpke, do ktorej kiedys chodzilismy?
Ojciec skinal glowa.
– Juz jej nie ma. Od zeszlego miesiaca. Manuel prowadzil ja pieknie przez trzydziesci szesc lat. I w koncu musial sie poddac.
– Przykro slyszec.
Ojciec prychnal szyderczo i machnal reka.
– Kogo to obchodzi? Zagaduje cie, bo sie troche zmartwilem. Eloise powiedziala, ze przez telefon miales dziwny glos. Wszystko w porzadku? – spytal ciszej.
– Nic mi nie jest.
– Potrzebujesz pieniedzy?
– Nie, tato, nie potrzebuje.
– Ale cos sie stalo, tak?
Myron postanowil, ze spyta od razu.
– Znasz Arthura Bradforda?
Ojciec pobladl – nie powoli, ale w jednej chwili – i zaczal przekladac rzeczy na biurku. Poprawil rodzinne fotografie, nieco dluzej zatrzymujac sie na zdjeciu Myrona dzierzacego wysoko w gorze trofeum Krajowego Akademickiego Zrzeszenia Sportowego, NCAA, po zdobyciu z druzyna Uniwersytetu Duke’a tytulu mistrza kraju. A potem podniosl puste pudelko po paczkach i wrzucil je do kosza.
– A dlaczego pytasz? – rzekl wreszcie.
– W cos sie zaplatalem.
– W zwiazku z Arthurem Bradfordem?
– Tak.
– To sie wyplacz. I to szybko.
Ojciec podniosl do ust turystyczny kubek do kawy i zapuscil zurawia. Kubek byl pusty.
– Powiedzial, zebym ciebie o niego spytal. On i gosc, ktorego zatrudnia.
Al Bolitar poderwal glowe.