GUBERNATORA. Rozproszeni wsrod zebranych klakierzy co jakis czas wpadali w entuzjazm, a reszta tlumu leniwie za nimi. Bylo tez troche przedstawicieli prasy i kablowek – miejscowych reporterow politycznych, wyraznie cierpiacych z powodu zadania, jakie im przypadlo, i zastanawiajacych sie, co gorsze: zdac relacje i jeszcze jednej dretwej mowy polityka czy z wypadku typu reka, noga, mozg na scianie. Z ich min wynikalo, ze nie moga sie zdecydowac.
Myron przecisnal sie przez tlum.
– New Jersey potrzebuje zmian – grzmial Arthur Bradford. – New Jersey potrzebuje odwaznego, smialego przywodcy. New Jersey potrzebuje gubernatora, ktory nie bedzie ulegal zadnym naciskom.
Jejku!
Pracownikom Bradforda spodobalo sie to haslo. Wpadli w taki zachwyt jak (w wyobrazeniu Myrona) gwiazdka porno udajaca orgazm. Tlum zareagowal powsciagliwiej. „Bradford… Bradford… Bradford!”, skandowali – jakze oryginalnie! – klakierzy.
– Jeszcze raz, prosze panstwa, oto przyszly gubernator New Jersey, Arthur Bradford! – zakrzyknal przez glosnik ktos inny. – Tego potrzeba naszemu stanowi!
Aplauz. Arthur pozdrowil prosty lud. A potem zstapil z piedestalu i dotknal kilku wybrancow.
– Licze na wasze poparcie – oswiadczal po kazdym uscisku reki.
Myron odwrocil sie, bo klepnieto go w ramie. Za nim stal Chance. Wciaz sie usmiechal, a na glowie mial idiotyczny styropianowy kapelusz.
– Czego tu szukasz? – spytal.
– Dasz mi swoj kapelusz? – spytal Myron, wskazujac na jego glowe.
– Nie lubie cie, Bolitar – odparl z przylepionym usmiechem Chance.
– Uch, zabolalo!
Myron odwzajemnil mu falszywy usmiech.
Gdyby jeden z nich byl kobieta, mogliby poprowadzic w duecie ktoras z telewizyjnych imitacji programu Hard Copy.
– Musze porozmawiac z Artem – rzekl Myron.
Wciaz sie usmiechali. Serdeczni kumple.
– Wejdz do autokaru.
– Oczywiscie. Ale po wejsciu przestane sie usmiechac zgoda? Zaczynaja mnie bolec policzki.
Myron wzruszyl ramionami, bo Chance zdazyl odejsc. Wskoczyl do autokaru. Chodnik w srodku byl gruby i kasztanowy. Zamiast zwyklych foteli klubowe. Byl tez barek z minilodowka, telefony, terminale komputerowe, a pod sufitem kilka telewizorow.
Siedzacy samotnie z przodu autokaru chudy Sam czytal magazyn „People”. Spojrzal na Myrona i opuscil wzrok na gazete.
– Piecdziesiatka najbardziej intrygujacych osob. A mnie nie ma wsrod nich – powiedzial.
Myron skinal wspolczujaco glowa.
– Ta lista opiera sie na znajomosciach, a nie zaslugach.
– Polityka – zgodzil sie Sam i przewrocil strone. – Przejdz na tyl, chlopcze.
– Rozkaz.
Myron usadowil sie w pseudofuturystycznym obrotowym fotelu, ktory wygladal jak rekwizyt z planu filmowego
Arthur dal znak Terence’owi, zeby usiadl z przodu. Edwards skwapliwie wypelnil polecenie – jak podwladny. Arthur i Chance przeszli na tyl autobusu. Pierwszy rozluzniony, a drugi z taka mina, jakby mial zatwardzenie.
– Milo cie widziec – rzekl Arthur.
– Sama przyjemnosc – odparl Myron.
– Napijesz sie czegos?
– Pewnie.
Autokar ruszyl. Zebrany tlum pomachal jego weneckim szybom. Spogladajacy na swoich wyborcow z najwyzsza pogarda Arthur Bradford – ot, demokrata – rzucil Myronowi napoj. Jeden otworzyl sobie. Myron zerknal na marke. Snapple. Dietetyczna mrozona herbata brzoskwiniowa. Niezle. Arthur usiadl, Chance przy nim.
– Co myslisz o moim przemowieniu? – spytal Arthur.
– New Jersey potrzebuje wiecej politycznych komunalow.
Arthur usmiechnal sie.
– Wolalbys bardziej szczegolowa dyskusje na powazne tematy? W tym upale? Z taka publicznoscia?
– Co mam odpowiedziec? I tak wole haslo: „Glosuj na Arta, ma w domu basen”.
Bradford zbyl jego odpowiedz machnieciem reki.
– Dowiedziales sie czegos nowego o Anicie Slaughter? – spytal.
– Nie. Ale dowiedzialem sie czegos nowego o twojej zmarlej zonie.
Arthur zmarszczyl brwi. Chance poczerwienial.
– Podobno szukasz Anity.
– Szukam. Ale przy tej okazji wciaz wylazi na wierzch sprawa smierci twojej zony. Wiesz dlaczego?
– Bo jestes idiota! – nie wytrzymal Chance.
Myron spojrzal na niego i podniosl palec do ust.
– Ciiii! – powiedzial.
– To bez sensu – rzekl Arthur. – Bez sensu! Mowilem ci kilka razy, ze smierc Elizabeth nie ma nic wspolnego z Anita Slaughter.
– W takim razie mnie oswiec. Dlaczego twoja zona przestala chodzic na przyjecia?
– Slucham?
– Przez ostatnie pol roku zycia twojej zony nie widziala zadna z jej przyjaciolek. Przestala chodzic na przyjecia. Przestala nawet bywac w klubie.
– Kto ci tak powiedzial?
– Rozmawialem z kilkoma jej znajomymi.
Arthur usmiechnal sie.
– Rozmawiales z jedna stara potwora.
– Ostroznie, Artie. Stare potwory tez chodza na wybory.
Myron zamilkl.
– Ej, rymnelo mi sie! Mam dla ciebie jeszcze jeden wyborczy slogan: Glosujcie na mnie, stare potwory! Art Bradford waszym gubernatorem!
Nikt nie siegnal po pioro, zeby to zapisac.
– Marnujesz moj czas, koniec wspolpracy – oznajmil Arthur. – Kierowca cie wysadzi.
– Moge z tym pojsc do prasy – odparl Myron.
– A ja wpakowac ci kule w leb! – zaripostowal natychmiast Chance.
Myron znow podniosl palec do ust.
Chance juz mial cos dodac, ale Arthur przejal ster.
– Zawarlismy umowe – powiedzial. – Ja uchronie Brende Slaughter od aresztu. Ty poszukasz Anity Slaughter i nie wspomnisz o mnie prasie. Ale ty uparcie grzebiesz w marginaliach. To blad. Twoje bezcelowe rycie zwroci w koncu uwage mojego rywala i dostarczy mu nowej amunicji przeciwko mnie.
Na prozno czekal na reakcje Myrona. Myron milczal.
– Trudno, nie mam wyboru. Powiem ci, co chcesz wiedziec. Przekonasz sie, ze to nieistotne dla sprawy. A potem ruszymy z martwego punktu.
Chance’owi to sie nie spodobalo.
– Arthur, nie mowisz powaznie…
– Siadz z przodu, Chance.
– Ale… On moze pracowac dla Davisona!
Arthur potrzasnal glowa.
– Nie pracuje dla niego.
– Skad mozesz wiedziec…