– To dlaczego wciaz zywisz uraze?
– Bo lubie. To latwiejsze od wybaczenia.
Myron pokrecil glowa i wskazal fotel.
– Co mam ci powiedziec? – spytala.
– Powiedz mi, dlaczego jej nie lubisz.
– Jestem upierdliwa. Nie bierz tego powaznie.
Znow pokrecil glowa.
Esperanza przylozyla dlon do twarzy i na chwile odwrocila wzrok.
– Jestes za miekki – powiedziala.
– Co masz na mysli?
– Za miekki na taki bol. Wiekszosc ludzi go wytrzymuje. Ja. Jessica. Z cala pewnoscia Win. Ale nie ty. Brak ci twardosci. Jestes nieprzystosowany.
– Wiec byc moze to moja wina.
– Pewnie, ze twoja. Przynajmniej czesciowo. Przede wszystkim za bardzo idealizujesz swoje zwiazki. Jestes za wrazliwy. Za bardzo sie odslaniales. Byles za szczery.
– A czy to takie zle?
Zawahala sie.
– Nie. W sumie dobre. Nieco naiwne, ale o wiele lepsze od postawy tych durniow, ktorzy wszystko dusza w sobie. Moglibysmy skonczyc ten temat?
– Nie odpowiedzialas mi na pytanie.
Esperanza uniosla dlonie.
– Zrobilam, co moglam – odparla.
Myron powrocil myslami do szkolnej ligi bejsbolowej. Odkad Joey Davito trafil go pilka w czolo, trudno mu bylo ustac z palka w bazie-matce. Skinal glowa. Za bardzo sie odslanial, powiedziala. Czy to sie zmienilo?
Esperanza wykorzystala milczenie, zeby przejsc do innego tematu.
– Zbadalam sprawe Elizabeth Bradford – powiedziala.
– I?
– Nie znalazlam nic, co budziloby podejrzenia, ze to nie byl wypadek. Mozesz pojechac do jej brata. Mieszka w Westport. Ale watpie, czy cos ci powie. Jest blisko zwiazany ze szwagrem.
– Strata czasu.
– A reszta rodziny?
– W Westport mieszka rowniez jej siostra. Ale lato spedza na Lazurowym Wybrzezu.
– Odpada.
– Cos jeszcze?
– Zastanowilo mnie jedno. Elizabeth Bradford byla bardzo towarzyska osoba, dama ze swiecznika. Jej nazwisko pojawialo sie niemal co tydzien w gazetach w zwiazku z roznymi uroczystosciami i imprezami. Ale na jakies pol roku przed upadkiem z balkonu wzmianki o niej urwaly sie.
– Jak to „urwaly sie”?
– Znikly. Jej nazwisko zniklo z prasy, nawet z miejscowej gazety.
– Moze byla na Lazurowym Wybrzezu.
– Moze. Ale na pewno bez meza. O Arthurze wciaz wiele pisano.
Myron zaglebil sie w fotelu, obrocil wraz z nim i jeszcze raz przyjrzal sie broadwayowskim plakatom za biurkiem. Nie ma co, musi je zdjac.
– Przed tym o Elizabeth Bradford bylo duzo artykulow? – spytal.
– Nie artykulow – sprostowala Esperanza. – Wzmianek. Jej nazwisko prawie zawsze poprzedzaly slowa: „Gospodynia imprezy byla…”, „Wsrod gosci byla…” lub: „Na zdjeciu od prawej stoja…”.
Myron skinal glowa.
– Wymieniano je w stalych rubrykach, w artykulach, w czym?
– W stalej rubryce towarzyskiej „Jersey Ledger”, zatytulowanej „Wieczorki towarzyskie”.
– Chwytliwie.
Myron jak przez mgle pamietal te rubryke z dziecinstwa. Przegladala ja jego matka, szukajac znajomych nazwisk, wyroznionych tlustym drukiem. Raz nawet do niej trafila, jako „wybitna miejscowa adwokatka, Ellen Bolitar”. A potem przez tydzien kazala sie tak tytulowac. Gdy ja pozdrawial: „Czesc, mamo!”, mowila: „Dla ciebie, huncwocie, jestem wybitna miejscowa adwokatka!”.
– Kto prowadzil te rubryke? – spytal.
Esperanza podala mu kartke ze zdjeciem ladnej kobiety z przesadnie wysoka fryzura typu helm, a la lady Bird Johnson. Nazywala sie Deborah Whittaker.
– Da sie zdobyc jej adres?
Esperanza skinela glowa.
– Nie zajmie mi to wiele.
Wpatrywali sie w siebie dluzsza chwile. Termin, ktory mu wyznaczyla, zawisl nad nim jak kosa kostuchy.
– Nie wyobrazam sobie zycia bez ciebie – powiedzial Myron.
– Bez obawy – odparla. – Cokolwiek postanowisz, pozostaniesz moim najlepszym przyjacielem.
– Partnerstwo rujnuje przyjazn.
– Gadanie.
– Ja to wiem.
Dlugo unikal tej rozmowy. Jak koszykarz, oblecial wszystkie cztery katy boiska, wyczerpujac limit dwudziestu czterech sekund na oddanie rzutu. Nie mogl dluzej odkladac tego, co nieuniknione, liczac, iz przemieni sie ono cudem w dym i rozplynie w powietrzu.
– Sprobowali tego moj ojciec i wuj. A skonczylo sie tym, ze nie odzywali sie do siebie cztery lata.
Skinela glowa.
– Wiem.
– Ich stosunki nigdy nie powrocily do normy. I juz nie powroca. Znam tuziny rodzin i znajomych, porzadnych ludzi, Esperanzo, ktorzy probowali byc wspolnikami. I na dluzsza mete nikomu sie to nie udalo. Nikomu. Brat sklocil sie z bratem. Corka z ojcem. Najlepszy przyjaciel z najlepszym przyjacielem. Pieniadze odmieniaja ludzi.
Esperanza znow skinela glowa.
– Nasza przyjazn przetrwa wszystko – dodal. – Ale czy przetrwa partnerstwo?
Wstala.
– Zdobede adres Deborah Whittaker. Nie powinno mi to zajac dlugo.
– Dziekuje.
– Daje ci trzy tygodnie na podjecie decyzji. Wystarczy?
Skinal glowa. Zaschlo mu w gardle. Chcial cos dodac, ale przychodzily mu do glowy mysli jeszcze glupsze od poprzednich. Zabuczal interkom. Esperanza wyszla z gabinetu. Myron wcisnal klawisz.
– Tak?
– „Seattle Times” na linii pierwszej – poinformowala Wielka Cyndi.
25
Pomalowany na jaskrawozolty kolor, osadzony w mile urzadzonym, malowniczym krajobrazie, dom spokojnej starosci w Inglemoore mimo to wygladal na przybytek, do ktorego sie trafia, zeby umrzec.
Sciane w glownym holu zdobila tecza. Meble byly wesole i funkcjonalne. Nic pluszowego. Zeby pensjonariusze nie mieli klopotow ze wstawaniem z foteli. Na stole krolowala duza kompozycja ze swiezo scietych kwiatow. Jaskrawoczerwonych, wyjatkowo pieknych roz, ktore mialy umrzec za dzien czy dwa.
Myron wzial gleboki oddech. Ochlon, chlopcze, ochlon.
Silnie pachnialo wisniami, jakby gdzies w poblizu wisial samochodowy odswiezacz w ksztalcie drzewka. Powitala go kobieta ubrana w spodnie i bluzke, czyli „ladnie i niezobowiazujaco”. Miala tuz po trzydziestce i