zaprogramowany cieplutki usmiech „zony ze Stepford”.
– Przyjechalem do Deborah Whittaker.
– Naturalnie – powiedziala. – Deborah jest pewnie w pokoju rekreacyjnym. Nazywam sie Gayle. Zaprowadze pana.
Deborah. Gayle. Wszyscy tu mieli tylko imiona. Lekarzem byl zapewne jakis doktor Bob. Ruszyli korytarzem z wesolymi muralami na scianach. Na lsniacych podlogach Myron dojrzal swieze slady po wozkach. Caly personel demonstrowal jednakowe sztuczne usmiechy. Najpewniej wycwiczone. Wszyscy – pielegniarze, siostry i kto tam jeszcze – byli w cywilnych ubraniach. Nikt nie nosil stetoskopu, pagera, plakietki, niczego co kojarzyloby sie z medycyna. W Inglemoore wszyscy byli kolegami.
Gayle i Myron weszli do pokoju rekreacyjnego – z nieuzywanymi stolami do ping-ponga, nieuzywanymi stolami bilardowymi, nieuzywanymi stolikami do gry w karty i naduzywanym telewizorem.
– Prosze usiasc. Becky i Deborah zaraz przyjda.
– Becky? – spytal Myron i znow otrzymal usmiech.
– Becky to przyjaciolka Deborah.
– Rozumiem.
Pozostal z szesciorgiem starych ludzi, w tym piecioma kobietami. Starosc nie zna seksizmu. Byli dobrze ubrani, starzec mial nawet krawat, wszyscy siedzieli w wozkach. Dwoje sie trzeslo. Dwoje mamrotalo do siebie. Skore mieli poszarzala, jakby sprana, pozbawiona naturalnej cielistej barwy. Jedna ze staruszek pozdrowila go koscista, niebiesko pozylkowana reka. Usmiechnal sie i tez ja pozdrowil.
Na scianie powtarzalo sie haslo:
INGLEMOORE – DZIS JEST TWOJ NAJLEPSZY DZIEN.
Milo, ale nie mogl oprzec sie mysli, ze powinno ono raczej brzmiec:
INGLEMOORE – NIC LEPSZEGO CIE NIE CZEKA.
Hm! A moze by tak na odjezdnym wrzucic je do skrzynki propozycji?
Do pokoju wczlapala posuwiscie Deborah Whittaker. Choc nadal nosila fryzure typu helm ze zdjecia w gazecie – czarna jak szuwaks i tak mocno wylakierowana, ze wygladala niczym z wlokna szklanego – to ogolny efekt podsuwal skojarzenie z Dorianem Grayem, jakby w jednej chwili postarzala sie o milion lat. Spogladala wzrokiem zolnierza wpatrzonego w cel odlegly o mile. Drobny tik na jej twarzy przywodzil na mysl Katherine Hepburn. Byc moze cierpiala na parkinsona, ale Myron nie znal sie na tym.
Trzydziestoletnia „przyjaciolka” Deborah, Becky, wywolala jego nazwisko. Wprawdzie tez byla w cywilnym ubraniu, a nie w bieli, i nic nie zdradzalo, ze jest pielegniarka, od razu skojarzyla mu sie z Louise Fletcher z
Wstal.
– Jestem Becky – przedstawila sie.
– Myron Bolitar.
Uscisnela mu dlon i obdarzyla protekcjonalnym usmiechem. Prawdopodobnie bylo to silniejsze od niej. Byc moze dopiero po godzinie od wyjscia z pracy potrafila usmiechnac sie szczerze.
– Czy moge wam towarzyszyc? – spytala.
– Odejdz – wychrypiala Deborah Whittaker glosem, ktory zabrzmial jak lysa opona na szutrowej drodze.
– Posluchaj, Deborah…
– Nie poslucham! Nie podziele sie z toba takim przystojniakiem. Zjezdzaj!
Protekcjonalny usmiech Becky stracil na pewnosci.
– Deborah – powiedziala tonem, ktory mial byc mily, lecz znow zabrzmial protekcjonalnie – wiesz, gdzie jestesmy?
– Oczywiscie! Alianci zbombardowali Monachium. Panstwa Osi sie poddaly. Jestem wolontariuszka organizacji wspomagania zolnierzy i ich rodzin, stoje na poludniowym nabrzezu Manhattanu, w twarz wieje mi morska bryza i czekam na przyjazd marynarzy, zeby pierwszemu, ktory zejdzie z okretu, zlozyc mocny, wilgotny calus.
Deborah Whittaker mrugnela do Myrona.
– Debora, to nie jest rok tysiac dziewiecset czterdziesty piaty. Mamy…
– Wiem, na mily Bog! Nie badz taka infantylna, Becky! – Staruszka usiadla i nachylila sie w strone Myrona. – Nie ukrywam, bywa ze mna roznie. Czasem jestem tu. A czasem podrozuje w czasie. Kiedy mial te przypadlosc moj dziadek, nazywano to stwardnieniem arterii. Kiedy miala ja moja matka, nazywano to staroscia. A kiedy dopadla mnie, choroba Parkinsona i Alzheimera. – Miesnie jej twarzy wciaz drgaly Spojrzala na pielegniarke. – Prosze cie, Becky, zejdz mi z oczu, dopoki jeszcze kojarze.
Becky odczekala chwile, z trudem podtrzymujac niepewny usmiech. Myron skinal jej glowa i odeszla.
Deborah Whittaker przysunela sie blizej.
– Lubie ja irytowac – wyznala szeptem. – To jedyny przywilej starczego wieku. – Polozyla dlonie na kolanach i zdobyla sie na drzacy usmiech. – Wiem, ze sie przedstawiles, ale nie zapamietalam imienia.
– Myron.
– To nie to – powiedziala zaskoczona. – Moze Andre? Wygladasz jak Andre. Kiedys mnie czesal.
Becky obserwowala ich bacznie z kata. Gotowa do interwencji.
Myron postanowil od razu przejsc do rzeczy.
– Pani Whittaker, chcialem pania spytac o Elizabeth Bradford.
– O Lizzy? – Oczy staruszki zaplonely i nabraly blasku. – Jest tutaj?
– Nie, prosze pani.
– Myslalam, ze umarla.
– Umarla.
– Biedactwo. Wydawala wspaniale przyjecia. Na Farmie Bradfordow. Sznury swiatel na werandzie. Setki gosci. Lizzy zawsze zamawiala najlepsza orkiestre, najlepsze jedzenie. Tak sie swietnie bawilam na jej rautach. Stroilam sie i…
Urwala. Oczy jej przygasly, jakby raptem dotarlo do niej, ze nie bedzie wiecej zaproszen i przyjec.
– W swojej rubryce czesto pisala pani o Elizabeth Bradford – przypomnial Myron.
– Oczywiscie. – Machnela reka. – Oplacalo sie o niej pisac. Miala swietna pozycje towarzyska. Ale…
Znow urwala i wzrok jej uciekl.
– Ale?
– Nie pisalam o niej od miesiecy. Dziwne. W zeszlym tygodniu na balu charytatywnym na rzecz szpitala dzieciecego swietego Sebastiana, ktory wydala Constance Lawrence, znowu jej nie bylo. A to przeciez ulubiona wenta Lizzy. Prowadzila ja od czterech lat.
Myron skinal glowa, probujac nadazyc za jej wedrowka po epokach.
– Nie chodzi juz na przyjecia? – spytal.
– Nie.
– Dlaczego?
Deborah Whittaker chyba lekko sie wzdrygnela. Spojrzala na niego podejrzliwie.
– Przypomnij mi, jak sie nazywasz – powiedziala.
– Myron.
– To wiem. Przed chwila mi powiedziales. Jak masz na nazwisko.
– Bolitar.
Oczy znow jej rozblysly.
– Syn Ellen?
– Zgadza sie.
– Ellen Bolitar – powiedziala z promiennym usmiechem. – Jak sie miewa?
– Dziekuje, dobrze.
– Bystra kobieta. Powiedz mi, Myron, nadal rozrywa na strzepy swiadkow oskarzenia?
– Tak, prosze pani.
– Bardzo bystra.
– Uwielbiala pani rubryke.
Deborah rozpromienila sie.
– Adwokatka Ellen Bolitar czyta moja rubryke?
– Co tydzien. Od niej zaczynala lekture gazety.