Deborah Whittaker wyprostowala sie w fotelu, krecac glowa.
– Slyszeliscie, panstwo? Ellen Bolitar czyta moja rubryke.
Usmiechnela sie do Myrona. Od ciaglych przeskokow w czasie Myronowi zaczely mylic sie czasy gramatyczne. Musial za nia nadazac.
– Co za mila wizyta, Myron.
– Tak, prosze pani.
Jej usmiech zadrzal i zniknal.
– Nikt tu nie pamieta mojej rubryki – poskarzyla sie. – Sa bardzo uprzejmi i mili. Dobrze mnie traktuja. Ale dla nich jestem jeszcze jedna starsza pania. Kiedy osiagasz pewien wiek, przestaja cie dostrzegac. Widza w tobie tylko rozsypujace sie prochno. Nie pojmuja, ze kryjacy sie w srodku, umysl byl kiedys blyskotliwy, a zuzyte cialo uczestniczylo w najfantastyczniejszych zabawach i tanczylo z najprzystojniejszymi mezczyznami. Sa na to slepi. Nie pamietam, co jadlam na sniadanie, ale pamietam te zabawy. Uwazasz, ze to dziwne?
Myron potrzasnal glowa.
– Nie, prosze pani.
– Ostatni wieczorek u Lizzy pamietam, jakby to bylo wczoraj. Byla w czarnej sukni bez ramiaczek od Halstona i bialych perlach. Opalona i ladna. A ja w jaskraworozowej letniej sukience. Projektu Lilly Pulitzer. Wiedz, ze nadal przyciagalam wzrok.
– Co stalo sie z Lizzy, pani Whittaker? Dlaczego przestala bywac na przyjeciach?
Deborah Whittaker nagle zesztywniala.
– Prowadze rubryke towarzyska, a nie plotkarska – odparla.
– Rozumiem. Ale pytam nie ze wscibstwa. To wazna sprawa.
– Lizzy jest moja przyjaciolka.
– Czy widziala ja pani po tym przyjeciu?
Jej wzrok znow uciekl gdzies daleko.
– Myslalam, ze za duzo pije. Zaczelam sie nawet obawiac, ze ma z tym problem.
– Z piciem?
– Nie lubie plotkowac. To nie w moim stylu. Redaguje kolumne towarzyska. Staram sie nie ranic ludzi.
– Doceniam to, pani Whittaker.
– Ale sie mylilam.
– Mylila sie pani?
– Lizzy nie ma problemu z piciem. Oczywiscie pije dla towarzystwa, ale jest za doskonala gospodynia, zeby przebrac miare.
Znow te czasy gramatyczne.
– Widziala ja pani po tym przyjeciu? – powtorzyl.
– Nie – odparla cicho. – Juz nie.
– A moze rozmawiala z nia pani przez telefon?
– Dzwonilam do niej dwa razy. Po tym, jak nie pojawila sie u Woodmeresow i na balu Constance. Czulam, ze cos sie stalo. Ale z nia nie rozmawialam. Raz nie bylo jej w domu, a za drugim razem nie mogla podejsc. – Deborah spojrzala na Myrona. – Wiesz, gdzie ona jest? Myslisz, ze wyjdzie z tego?
Myron nie wiedzial, co odpowiedziec. Ani w jakim czasie.
– Martwila sie pani o nia? – spytal.
– Oczywiscie. Mam wrazenie, ze Lizzy zniknela. Pytalam o nia wszystkie jej przyjaciolki z klubu, ale zadna jej nie widziala. – Zmarszczyla brwi. – Zreszta, co to za przyjaciolki. Przyjaciolki tak nie plotkuja.
– Nie plotkuja o czym?
– O Lizzy.
– Co to za plotki?
Sciszyla glos do konspiracyjnego szeptu.
– Myslalam, ze zachowuje sie dziwnie, bo za duzo pije. Ale to nie bylo to.
Myron pochylil sie ku niej i tez sciszyl glos.
– A co? – spytal.
Deborah Whittaker wpatrzyla sie w niego. Zastanawial sie, jaka rzeczywistosc widza jej zamglone, zachmurzone oczy.
– Depresja – odparla wreszcie. – Panie w klubie szeptaly, ze wpadla w depresje. Ze Arthur ja odeslal. Do zakladu z miekkimi scianami.
Myron poczul chlod.
– Pogloski! – wyrzucila z siebie. – Podle plotki!
– Nie dala im pani wiary?
– Powiedz mi cos. – Deborah Whittaker wyprostowala sie i oblizala usta tak suche, jakby mialy za chwile sie zluszczyc. – Jesli Elizabeth Bradford zamknieto w jakims zakladzie, to jak mogla wypasc z balkonu w swoim domu?
Myron skinal glowa. Bylo o czym myslec.
26
Zabawil tam nieco dluzej, rozmawiajac z Deborah o ludziach i czasach, ktorych nie znal. W koncu Becky oglosila koniec wizyty. Obiecal, ze jeszcze wpadnie. Przyrzekl, ze postara sie przywiezc matke. Mowil szczerze. Deborah Whittaker odczlapala posuwiscie. Zastanawial sie, czy gdy dotrze do swojego pokoju, bedzie pamietala o jego wizycie. I czy w ogole ma to jakies znaczenie.
Z samochodu zadzwonil do sztabu wyborczego Arthura Bradforda. Jego „sekretarz kampanii” poinformowala, ze „przyszly gubernator” bedzie w Belleville. Myron podziekowal, wylaczyl komorke, sprawdzil godzine i ruszyl w droge. Obliczyl, ze jezeli nie trafi na korek, zdazy.
Kiedy wjechal na Garden State Parkway, polaczyl sie z biurem ojca.
– Natychmiast ci go daje, Myron – powiedziala, jak zawsze od dwudziestu pieciu lat, gdy tam dzwonil, Eloise, dlugoletnia sekretarka taty.
Nie bylo wazne, czy ojciec jest zajety. Niewazne, czy akurat przyjmowal kogos w gabinecie, czy rozmawial przez telefon. Dawno temu wydal polecenie: „Kiedy dzwoni moj syn, zawsze mozna mi przeszkodzic”.
– Nie trzeba – powiedzial Myron. – Przekaz mu, ze wpadne za dwie godziny.
– Tutaj? Moj Boze, Myron, nie byles u nas od lat.
– Wiem.
– Czy cos sie stalo?
– Nic, Eloise. Chcialem z nim pogadac. Powiedz mu, ze to nic takiego.
– Och, twoj ojciec na pewno bardzo sie ucieszy.
Myron nie byl tego pewien.
Wymalowane modnymi pochylonymi trojwymiarowymi literami na pasiastym, czerwono-granatowym, przystrojonym duzymi bialymi gwiazdami autokarze wyborczym haslo Arthura Bradforda brzmialo: BRADFORD NA GUBERNATORA. Szyby w nim – co za proste, bezpretensjonalne rozwiazanie – byly czarne, tak by nikt z pospolstwa nie mogl podejrzec swojego przywodcy.
Arthur Bradford z mikrofonem w reku stal przy drzwiach pojazdu. Za nim jego brat Chance, z gotowym do zdjec usmiechem politycznego poplecznika, mowiacym: „Czyz nasz kandydat nie jest super?”. A po prawej cioteczny brat Brendy, Terence Edwards. On rowniez mial na twarzy promienny usmiech, naturalny jak czupryna senatora Joego Bidena. Obaj w idiotycznych kapeluszach ze styropianu, w jakich moglby wystepowac kwartet rewelersow.
Rzadki tlum skladal sie glownie ze starszych osob. Mocno starszych. Zagubieni, rozgladali sie wokolo, jakby ktos zwabil ich obietnica darmowej wyzerki. Inni zwalniali kroku i krazyli z ciekawoscia gapiow, swiadkow drobnej stluczki, ktorzy licza, ze wybuchnie draka. Ludzie ze sztabu Bradforda weszli w tlum, rozdajac wielkie tablice, znaczki, a nawet idiotyczne styropianowe kapelusze z wydrukowanym modnymi literami haslem: BRADFORD NA