sprzetem gospodarstwa domowego, a na drzwiach sklepu odziezowego wisiala kartka z odrecznym napisem ZAMKNIETE. Kilka metrow dalej przejazd blokowaly dwa radiowozy z drogowki ustawione w poprzek ulicy, totez wprowadzila woz na wolne miejsce w zatoczce przed restauracja. Wysiadla, nie mogac sie oprzec wrazeniu, ze znalazla sie w widmowym miescie. Dokola panowala martwa cisza, powietrze wisialo nieruchomo jakby w oczekiwaniu na cos strasznego. Przechodzac przed witryna restauracji, katem oka pochwycila swoje odbicie w szybie. W srodku krzesla ustawiono nogami do gory na stolikach, menu wypadlo z plastikowej ramki przymocowanej na przyssawkach i lezalo na parapecie. Nie bylo w tym nic niezwyklego, restauracje zamknieto juz ponad rok temu.

W glebi ulicy dostrzegla dwa dalsze wozy patrolowe stojace przed pralnia Burgessa, czyli dokladnie na wprost komisariatu. Inne radiowozy staly na parkingu przed Przychodnia dla dzieci, natomiast trzy zaparkowano zderzak w zderzak przy krawezniku, blokujac dostep do posterunku. Wjazdu na teren college’u bronil wielki van z emblematem sluzb ochrony uczelni, ale ochroniarza, ktory powinien czuwac przy bramie, nie bylo nigdzie w zasiegu wzroku.

Przystanawszy na chodniku, Lena popatrzyla wzdluz Main Street, jakby spodziewala sie ujrzec toczone wiatrem kule suchych pedow szarlatu. Szyby w oknach pralni byly mocno przyciemnione, nawet z niewielkiej odleglosci nie dalo sie przez nie zajrzec do srodka. Mimo to domyslala sie, ze wlasnie tam Jeffrey zorganizowal prowizoryczne centrum dowodzenia. Na tylach aresztu ciagnal sie tylko rozlegly parking, zreszta, prawdopodobnie do tego czasu wiezniowie zdazyli juz zabarykadowac drzwi od srodka. Zatem pralnia na wprost komisariatu stanowila jedyne sensowne miejsce, z ktorego mozna bylo kierowac akcja.

– Czesc – odezwala sie do pierwszego policjanta czuwajacego przy wozach patrolowych, ktory stal do niej tylem, zapatrzony w glab ulicy.

Odwrocil sie gwaltownie, kladac dlon na kaburze z bronia. Nieznosne napiecie bilo od niego niczym dokuczliwy smrod.

Pospiesznie wyciagnela przed siebie obie rece.

– Spokojnie. Jestem na sluzbie.

– Detektyw Adams? – zapytal policjant roztrzesionym glosem.

Nie znala go, zreszta nawet gdyby bylo inaczej, i tali nie zdolalaby go w zaden sposob uspokoic. Twarz mial tak pobladla, ze az popielata, i gdyby nawet udalo mu sie wydobyc bron z kabury, predzej postrzelilby sie w stope, nim zdazyl do kogos wymierzyc.

– Co sie dzieje? – zapytala.

Siegnal do przelacznika mikrofonu krotkofalowki przymocowanego na ramieniu.

– Jest tu detektyw Adams.

Odpowiedz Franka nadeszla niemal natychmiast.

– Skieruj ja do tylnego wejscia.

– Prosze isc przez sklep z drobiazgami – powiedzial gliniarz. – Drzwi prowadzace na zaplecze pralni sa otwarte.

– Co sie dzieje?

W milczeniu pokrecil glowa. Grdyka zadrgala mu pod skora na szyi, gdy nerwowo przelknal sline.

Lena skierowala sie zgodnie ze wskazowkami do drzwi sklepu. Dzwonek zamocowany nad nimi w przerazajacej ciszy zadzwieczal tak glosno, ze omal nie zazgrzytala zebami ze strachu. Pospiesznie siegnela w gore, uciszyla go palcami i ruszyla w glab sklepu. Posrodku glownego przejscia miedzy regalami stal do polowy zapelniony koszyk, jakby ktorys klient zostawil go tam w pospiechu. Ktos z personelu zapewne mocowal jaskrawozielony szyld reklamujacy nowa marke kremu do opalania i nie skonczyl, gdyz tablica wisiala ukosnie, zaczepiona tylko z jednej strony na cienkim drucie. Swiecily sie wszystkie swiatla, w glebi sklepu jasnial neon wskazujacy droge do regalu z podrecznymi lekami, ale nie bylo zywej duszy, nawet tej zolzy ze skoltunionymi wlosami ufarbowanymi na slomkowo, ktora wiecznie przesiadywala w kantorku na tylach sklepu.

Drzwi na zaplecze otworzyly sie z cichym szelestem, kiedy pchnela je energicznie. Plastikowe pojemniki, poustawiane pod scianami jeden na drugim az do sufitu, starannie opisano: pasta do zebow, chusteczki higieniczne, czasopisma. Az dziw, ze zaden obibok z pobliskiego college’u jeszcze nie odkryl, iz drzwi niestrzezonego magazynu sa otwarte na osciez. Przez kilka miesiecy pracowala w ochronie wydzialu politechnicznego i dobrze wiedziala z doswiadczenia, ze te lobuziaki znacznie wiecej czasu niz na nauke poswiecaja na obmyslanie sposobow okradania sie nawzajem.

Kiedy wyszla przez drzwi dostawcze na podworze, oslepilo ja jaskrawe slonce. Czula kropelki potu sciekajace po karku, nie wiedziala tylko, czy poci sie bardziej z goraca, czy ze zdenerwowania. Zwir zazgrzytal pod stopami, gdy energicznym krokiem skierowala sie do tylnego wejscia pralni, przed ktorym stalo na strazy dwoje I funkcjonariuszy z patrolu miejskiego, w tym niska, ale raczej atrakcyjna kobieta, ktora z pewnoscia przeszlaby do sekcji sledczej, gdyby Lena nie zdecydowala sie wrocic do sluzby. Towarzyszyl jej zupelny zoltodziob, sprawiajacy wrazenie jeszcze bardziej przerazonego niz gliniarz z drogowki, ktory czuwal na ulicy.

Wyjela portfel z odznaka i przedstawila sie, chociaz byla pewna, ze kobieta musi ja znac.

– Detektyw Adams.

– Hemming – rzucila tamta krotko, groznie opierajac dlon na kolbie pistoletu, i obrzucila ja wyzywajacym spojrzeniem, jakby nawet niezwykle okolicznosci nie powstrzymaly jej przed demonstracyjnym okazaniem pogardy. Nie zadala sobie trudu, zeby przedstawic swego partnera.

– Co sie dzieje? – zapytala Lena. Hemming wskazala kciukiem zaplecze pralni.

– Sa tam.

Chlodne powietrze wewnatrz budynku bardzo szybko osuszylo Lenie kark. Przecisnela sie obok stojakow zawieszonych czystymi ubraniami do odbioru. Dominowal tu odrazajacy smrod chemikaliow, ktore tak drapaly w gardle, ze az zaniosla sie kaszlem, mijajac stanowisko do krochmalenia. Wielkie przemyslowe prasowalnice wciaz byly wlaczone, gdyz bil od nich zar jak z otwartego pieca. Starego Burgessa nie bylo nigdzie widac, i to, ze zostawil swoje gospodarstwo w takim stanie, wydalo sie Lenie bardzo dziwne. Na wlasna reke wylaczyla wiec prasowalnice, spogladajac na gromadke mezczyzn, stojacych piec metrow dalej. Kiedy rozpoznala typowej stroje agentow GBI, Stanowego Biura Sledczego, czyli bezowe spodnie i granatowe koszule, az zatrzymala sie przy ostatniej prasowalnicy. Przyjechali wyjatkowo szybko. Nick Shelton, agent GBI na okreg Grant, stal wrocony do niej tylem, lecz od razu rozpoznala go po kowbojskich butach i obcietych jak przy linijce wlosach z tylu glowy.

Rozejrzala sie po sali, wypatrujac znajomych twarzy. Pat Morris, sledczy, ktory dopiero niedawno awansowal z sekcji patrolowej, siedzial na wielkiej sklepowej lodowce i przyciskal do ucha worek z lodem. Plomieniscie rude wlosy mial pozlepiane potem i cala twarz zabryzgana drobnymi kropelkami krwi, ktore Molly, pielegniarka z dzieciecej przychodni, zmywala wacikiem. Nie liczac jeszcze jednego umundurowanego gliniarza z patrolu miejskiego, pochylajacego sie nad skladanym stolikiem turystycznym, Frank byl w tym gronie jedynym znanym jej miejscowym policjantem.

– Lena! – zawolal, przywolujac ja energicznymi ruchami reki.

I on mial koszule na piersi pokryta smugami rozmazanej krwi, wygladalo jednak na to, ze nie odniosl zadnych obrazen. Za to wygladal okropnie, az trudno bylo uwierzyc, ze nie tylko trzyma sie jeszcze na nogach, ale w dodatku probuje ustalic plan dzialania z Nickiem.

Obaj pochylali sie nad stolikiem, na ktorym lezal duzy, schematyczny plan komisariatu. Czerwone i czarne krzyzyki tworzyly dwa skupiska, jedno w kacie sali ogolnej przy ekspresie do kawy, a drugie w tylnej czesci, przy drzwiach prowadzacych do nowego skrzydla. Przy kazdym krzyzyku zostaly zapisane inicjaly. Szybko domyslila sie, ze mniejsze i wieksze prostokaty pokrywajace srodkowa czesc rysunku symbolizuja biurka i szafki na akta. Jesli mozna bylo wierzyc temu schematowi, sala ogolna posterunku musiala wygladac jak po przejsciu huraganu.

– Jezu… – syknela, zachodzac w glowe, jakim cudem aresztantom udalo sie opanowac caly komisariat.

Nick zrobil jej miejsce przy stole i dorysowal jeszcze jeden prostokat w miejscu, gdzie stala szafka na dokumenty pod oknem gabinetu Jeffreya.

– Wlasnie mielismy zaczynac – rzekl. Postukal palcem w plan i zwrocil sie do Pata: – I jak? Teraz lepiej, kolego?

Morris przytaknal ruchem glowy.

– W porzadku. – Shelton rzucil marker na stol i dal znak Frankowi, zeby zaczynal.

– Zabojca i jego kumpel czekali na nas tutaj. – Wallace wskazal dwa punkty w lobby przy drzwiach frontowych. – Okolo dziewiatej na posterunek wszedl Matt. Z najblizszej odleglosci dostal dwie kule prosto w twarz.

Вы читаете Fatum
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×