– Chcialam powiedziec, ze to dobrze, bo… no, wiesz… z powodu… – Zasmiala sie nerwowo, zakryla dlonia usta i wymamrotala: – Och, na milosc boska, Saro, zamknij sie wreszcie. Nic nie mow.
Sadzila, ze przynajmniej skwituje to usmiechem, ale nie zareagowal. Odwazyla sie wiec zapytac:
– Ile dokladnie slyszales z naszej rozmowy?
– Poczynajac od przecierania sie w swiecie.
– To jednak powiedzialam w pozytywnym sensie.
– Aha – mruknal. – Gwoli scislosci, slyszalem juz od ciebie rownie trafne okreslenia. – Dopiero teraz wyszczerzyl zeby w szerokim usmiechu. – Do tego nie wypowiadane, raczej wykrzykiwane. I to w trybie rozkazujacym.
Zagryzla wargi, odwrocila glowe i przez chwile przygladala sie mijanym krajobrazom.
– Ale to dobrze, ze twoja mama tak sie o ciebie martwi.
– Czasami.
– Utrzymujecie bardzo bliskie kontakty, prawda?
– Raczej tak – odrzekla, nie chcac sie wdawac w szczegoly.
– Powiedzialas jej, ze pomyslnie przeszedlem badania?
– Oczywiscie ze nie – zaprzeczyla, zaskoczona, ze w ogole przyszlo mu to do glowy. – Przeciez to poufne informacje.
Pokiwal glowa, nie odrywajac wzroku od drogi.
Ich druga randka zakonczyla sie tylko krotkim pocalunkiem przed drzwiami i jej prosba, by przebadal sie na obecnosc wirusa HIV. Co prawda, byla to prosba nieco spozniona, skoro ich pierwszy namietny kontakt nie skonczyl sie wnikliwa dyskusja na temat zapobiegania chorobom przenoszonym droga plciowa, niemniej Sare zaniepokoila reputacja Jeffreya barwnie przedstawiana w plotkach na dlugo przed tym, zanim dotarly za lade Shop-o-ramy. I byla mile zaskoczona, ze okazal tylko drobne zniecierpliwienie, kiedy poprosila go o probke krwi do analizy.
– Zetknelam sie juz z wieloma przypadkami zachorowan w naszym okregu – powiedziala – z wieloma kobietami w moim wieku, ktore nigdy nie sadzily, ze i im sie to przytrafi.
– Nie musisz sie przede mna tlumaczyc – odparl.
– W ubieglym roku kochanek Hare’a zmarl na AIDS.
Stopa zsunela mu sie z pedalu gazu.
– Mowisz o swoim gejowskim kuzynie?
– Nie inaczej.
– Zartujesz? – baknal, spogladajac na nia z niepokojem.
– Myslales, ze od urodzenia mowi takim falsetem?
– Sadzilem, ze tylko sie tak wyglupia.
– Rzeczywiscie uwielbia blaznowac. Zawsze mnie rozsmiesza do lez. Zreszta nie tylko mnie. Wszystkich. Po prostu uwielbia wyglupy.
– Naprawde gral w szkolnej druzynie pilkarskiej.
– Czyzbys podejrzewal, ze tylko heteroseksualisci grywaja w futbol?
– No… nie – mruknal bez przekonania.
Przez jakis czas jechali w milczeniu. Sara znow nie mogla znalezc tematu do rozmowy. I nie mogla tez przestac myslec, jak malo wie o czlowieku, z ktorym wyruszyla nad morze. W ciagu trzech miesiecy znajomosci nie dowiedziala sie prawie niczego o jego rodzinie czy przeszlosci. Wiedziala tylko, ze urodzil sie w Alabamie, ale nie lubil mowic o swojej mlodosci. Kiedy nie byli w lozku, Jeffrey najczesciej opowiadal jej o sprawach kryminalnych, ktorymi zajmowal sie w Birmingham, albo o najswiezszych wydarzeniach w okregu Grant. Teraz, gdy podsumowywala ten okres, uswiadomila sobie, ze w czasie ich spotkan glownie to ona mowila. On bardzo rzadko z wlasnej woli bakal cokolwiek o sobie, a gdy tylko zbyt natarczywie zaczynala sie o cos dopytywac, albo na dobre zamykal sie w sobie, albo zaczynal wodzic dlonia po jej biodrach i udach, tak ze szybko zapominala, czego sie chciala dowiedziec.
Odwazyla sie spojrzec na niego. Ciemne wlosy na karku byly juz troche za dlugie, co zaczynalo byc niebezpieczne, wziawszy pod uwage, ze nauczyciele w Heartsdale wciaz odsylali do domu chlopcow, ktorych wlosy ledwie dotykaly kolnierzyka koszuli. Jak zwykle byl starannie ogolony, mial gladkie policzki. Ubral sie w powycierane dzinsy i czarny T-shirt z wizerunkiem harleya davidsona. Jego sportowe buty sprawialy wrazenie dosc drogich, mialy wyscielane cholewki i grube czarne podeszwy. Obcisle nogawki spodni dokladnie odwzorowywaly ksztalty masywnych miesni ud. Koszulka byla za luzna, by tak samo oddac zarys muskularnego torsu, ale Sara miala juz niejedna okazje, zeby sie na niego napatrzyc.
Przeniosla wzrok na swoje nogi, zalujac teraz, ze nie wlozyla czegos innego. Pod wplywem krytycznych uwag matki przebrala sie w spodnice owijana wokol bioder, ale na tle ciemnej wykladziny podlogowej samochodu jej calkiem biale lydki przypominaly odcieniem slonine w surowym boczku. Mimo wlaczonego klimatyzatora, obficie pocila sie pod jedwabna bluzka i gdyby tylko potrafila jakims magicznym sposobem zatrzymac na krotko czas, natychmiast zerwalaby z siebie stanik i wyrzucila za okno.
– Wiec? – zagadnal Jeffrey.
– Co wiec? – rzucila odruchowo, usilujac sobie przypomniec, na czym skonczyli rozmowe. Nawiazala do pierwszego tematu, jaki przyszedl jej do glowy: – Przynajmniej wiadomo, ze jestes dawca uniwersalnym.
– Co?
– Dawca uniwersalnym – powtorzyla. – Mozesz dac krew kazdemu. – Chwytajac sie tego jak tonacy brzytwy, dodala pospiesznie: – Oczywiscie, ty nie mozesz dostac krwi od kazdego, kto nie ma grupy zero minus.
Znowu popatrzyl na nia podejrzliwie.
– Postaram sie o tym pamietac.
– Masz we krwi przeciwciala, ktore…
– Zglosze sie do punktu krwiodawstwa zaraz po powrocie.
Rozmowa znow sie nie kleila, totez Sara zapytala:
– Masz ochote na kanapke z pieczonym kurczakiem?
– To on tak ladnie pachnie?
Wychylila sie z fotela i zaczela przerzucac rzeczy na tylnym siedzeniu w poszukiwaniu plastikowego pojemnika, ktory przyniosla matka.
– Powinny tez byc domowe ciasteczka, jesli Tess ich nie zwedzila.
– Brzmi apetycznie – rzekl, muskajac wierzchem dloni jej udo. – Szkoda, ze nie mamy do tego herbaty.
Probowala nie zwracac uwagi na jego dotyk.
– Mozemy sie gdzies zatrzymac.
– Zobaczymy. Uszczypnal ja lekko.
– Hej! – wykrzyknela i zdzielila go po reku. Zarechotal glosno.
– Nie masz nic przeciwko temu, zebysmy troche zboczyli z trasy?
– Skadze – odparla, wyciagajac pojemnik spod poduszki. Wyprostowala sie w fotelu w sama pore, by dostrzec tablice z nazwa miejscowosci Winnebago. – Gdzie chcesz zajechac?
– Do Sylacaugi.
Zastygla bez ruchu ze zdjeta do polowy przykrywka plastikowego pojemnika.
– Syla… czego?
– Sylacaugi – powtorzyl. – To moje rodzinne miasto.
ROZDZIAL CZWARTY
– Matt? – wycedzil ktos, jakby sie jakal. – M-a-a-a-l – a-att!
Tak mu dzwonilo w uszach, jakby slyszal zwielokrotnione echo:
– M-a-a-a-a-a-a-att!
Probowal sie poruszyc, ale nie panowal nad swoim cialem. Z jakichs powodow bolaly go wszystkie palce.