Zrobily sie lodowate. W ogole bylo mu strasznie zimno.

– Matt? – powtorzyla Sara, a jej glos zabrzmial nagle ostro i wyraznie. – Matt, ocknij sie. – Poczul dotyk jej dloni na twarzy. – Slyszysz mnie, Matt?

Zmusil sie, zeby otworzyc oczy. Najpierw ujrzal tylko rozmazane plamy, potem wszystko podwojnie. Pochylaly sie nad nim dwie Sary. Nad nia staly dwie Marle. Obok dwojka identycznych dzieci, ktorych wczesniej nigdy nie widzial. Wszystko wydawalo sie ogromne, ludzie mieli rozmiary gigantow. Nawet plytki podwieszanego sufitu nad nimi sprawialy wrazenie duzo wiekszych niz dotad, przypominaly kwadratowe latajace spodki skapane w oslepiajacym fluorescencyjnym blasku.

Sprobowal sie podniesc.

– Nie, Matt – powstrzymala go Sara. – Nie ruszaj sie.

Uniosl reke do czola, gdyz czul, jakby sciskano mu glowe w imadle. Prawe ramie pieklo go niemilosiernie, jak gdyby ktos wbijal mu w cialo rozzarzony pogrzebacz. Chcial je pomacac lewa reka, ale Sara zlapala jego dlon.

– Nie ruszaj, Matt – powtorzyla.

Przeciagnal jezykiem po podniebieniu, usilujac znalezc rozciecie, zrodlo metalicznego posmaku krwi w gard le. Kiedy Sara odgarnela mu wlosy z czola, dostrzegl blysk zlotego sygnetu na jej palcu. Zabrala jego pamiatkowy sygnet z druzyny pilkarskiej w Auburn. Czemu go wlozyla?

– Matt?

Zamrugal ponownie, gdy znow odezwalo sie nieprzyjemne dzwonienie w uszach, po czym zacisnal silnie powieki, probujac sobie przypomniec, co sie stalo. Po chwili zrozumial, ze to dzwoni telefon na biurku w sekretariacie. A krew, ktora czul w ustach, pochodzila z jakiejs rany na glowie.

– Matt? – powtorzyla Sara. – Slyszysz mnie? Wycharczal:

– Dlaczego…

Pospiesznie przytknela mu do warg butelke z woda.

– Napij sie. Musisz duzo pic.

Jeffrey lapczywie pociagnal kilka lykow, czujac, jak woda stopniowo rozwiera jego zacisniete gardlo. Az pociekla mu po szyi, gdy Sara zbyt gwaltownie przechylila butelke, chcac go jak najszybciej napoic.

– Juz, dzieki – mruknal, odsuwajac jej reke. Znowu zacisnal powieki, chcac odzyskac jasnosc widzenia. Kiedy tym razem otworzyl oczy, dwie Marle szybko zlaly sie w jedna. Sekretarka miala zapadniete policzki, podbite oko i rozcieta warge. Rzeczywiscie staly przy niej dwie dziewczynki spogladajace na niego z identycznymi wyrazami twarzy, co upodabnialo je do blizniaczek. Trzecia tulila sie do Sary i gwaltownymi haustami tapala powietrze, jakby sie dusila.

Odwrocil sie do Sary. Jeszcze nigdy nie widzial jej az tak przerazonej. Uwaznie wpatrywala mu sie w oczy z takim napieciem, jakby chciala mu cos przekazac telepatycznie. Zrozumial i powoli skinal glowa. Mial uchodzic za Matta.

– W porzadku? – spytala Sara.

– Tak.

Rozejrzal sie wokolo, probujac zrozumiec, co sie dzieje. Siedzieli na podlodze pod tylna sciana sali ogolnej komisariatu, w czesci oczyszczonej z biurek i regalow. Brad przesuwal ciezkie szafki na akta, barykadujac nimi drzwi przeciwpozarowe. Wybite okno i drzwi jego gabinetu byly juz zabarykadowane. Na podlodze wsrod porozrzucanych papierow i odlamkow lezaly ciala zabitych, Burrowsa, Robinsona, Morgana. Przypomnial sobie, ze Morgan mial piecioro dzieci. Burrows nalezal do niepoprawnych milosnikow zwierzat i prowadzil wlasne schronisko dla bezdomnych psow. A Robinson… Ten byl nowy, Jeffrey nawet nie mogl przywolac z pamieci jego imienia, chociaz sam wprowadzal go do sluzby niespelna tydzien wczesniej.

Zacisnal powieki, gdy widok przed oczami znow mu sie rozmazal, a bolesne wspomnienia scisnely za gardlo.

– Oddychaj spokojnie – polecila Sara, gladzac go po wlosach.

Kleczala i trzymala jego glowe na kolanach, a sadzac po zakrwawionej bluzce, robila to od dluzszego czasu. Znow usilowal sie poruszyc i spostrzegl, ze nogi ma skrepowane w kostkach swoim pasem.

Nagle stanal nad nimi mezczyzna. Wymierzyl obrzynek w Marle, a ciezkiego, wojskowego sig sauera w Brada. Dwa inne pistolety tkwily w kaburach na jego piersi powyzej pasa wypchanego zapasowa amunicja.

Smith. Jeffrey od razu sobie przypomnial, ze tamten przedstawil sie jako Smith. Nagle w jego glowie odzyly wszystkie wspomnienia: ostrzegawczy okrzyk Sary, cialo Matta padajacego tylem na drzwi frontowe, zaciekla strzelanina, padajace trupy. Sam. Ten nowy policjant ze sluzby patrolowej mial na imie Sam.

Bandyta obrzucil go wyzywajacym spojrzeniem.

– Siadaj.

– Trzeba go odtransportowac do szpitala – zaoponowala Sara. Nie czekajac na reakcje zabojcy, dodala szybko: – I dziewczynki sa w szoku. Tez powinny sie znalezc pod opieka lekarza.

Smith przekrzywil glowe na ramie, jakby czegos nasluchiwal. Po chwili odwrocil sie w strone lobby, gdzie jego kumpel czuwal za kontuarem stanowiska recepcyjnego, a lezacy na nim pistolet maszynowy byl wymierzony w drzwi frontowe. Podobnie jak Smith, mial na sobie czarna kamizelke kuloodporna. Czarna czapeczka baseballowa nasunieta gleboko na oczy ocieniala jego twarz. Nawet nie spojrzal w ich kierunku, tylko szybko skinal glowa.

Sara wykorzystala okazje i niemal bezglosnie szepnela do Jeffreya:

– Gramy na zwloke. Smith obrocil sie do nich.

– Siadaj!

Kopnal zwiazane stopy Jeffreya, a gwaltowny ruch wywolal tak dotkliwa fale bolu w jego zranionym ramieniu, ze o malo nie jeknal.

– Trzeba go zawiezc do szpitala – powtorzyla Sara.

– Hej! – odezwal sie Brad piskliwym glosem, niczym dziecko usilujace zaingerowac w klotnie rodzicow. – Potrzebuje czyjejs pomocy. Sam nie dam rady przesunac tej szafki.

Smith wymierzyl z obrzynka w twarz Sary.

– Pomoz mu.

Nawet sie nie poruszyla.

– Matt wymaga opieki lekarskiej – powiedziala szybko z naciskiem, kladac dlon na zdrowym ramieniu Jeffreya. – Ma slaby, nitkowaty puls. Kula prawdopodobnie uszkodzila ktoras wazna tetnice. Bardzo dlugo byl nieprzytomny. Poza tym trzeba mu opatrzyc rane na glowie.

– Jakos o mnie sie tak nie martwisz – wycedzil bandyta, wskazujac biala szmatke obwiazana ciasno na lewym przedramieniu, na ktorej ciemniala kolista krwawa plama.

– Wy dwaj wygladacie na calkiem zdolnych, zeby zatroszczyc sie o siebie. – Ruchem glowy wskazala jego kolege czuwajacego w lobby.

– No jasne – rzucil Smith, kolyszac sie na pietach.

Jeffrey probowal dojrzec rysy twarzy drugiego napastnika, ale swiatla jarzeniowek tak bardzo go razily, ze nie mogl nawet przez pare sekund utrzymac otwartych oczu.

Brad posliznal sie i szafka na akta z hukiem opadla na podloge. Obaj bandyci z szybkoscia blyskawicy odwrocili sie w jego strone, gotowi natychmiast otworzyc ogien.

Stephens poderwal obie rece do gory.

– Przepraszam – baknal. – Ja tylko…

Zabojca w lobby szybko wrocil do pilnowania drzwi frontowych, a Smith podszedl do Brada. Nie spuszczajac oczu z bandyty w sekretariacie, Sara pospiesznie wsunela reke pod plecy Jeffreya i szepnela:

– Portfel.

Uniosl sie odrobine, zeby ulatwic jej siegniecie do tylnej kieszeni spodni. Zdolala wyciagnac portfel w sama pore, zanim Smith ponownie odwrocil sie do nich. Czujnym spojrzeniem omiotl cala grupe, jakby szosty zmysl ostrzegal go przed zagrozeniem. Dziewczynki byly tak przerazone, ze baly sie chocby poruszyc, natomiast Marla sprawiala wrazenie calkowicie pochlonietej wlasnymi myslami, stala ze spuszczona glowa i wzrokiem wbitym w podloge.

– Moze ty moglbys… – zaczal niesmialo Brad. Smith pospiesznie uciszyl go, podnoszac reke. W sali panowala kompletna cisza, wygladalo jednak na to, ze on slyszy cos podejrzanego. Jeffrey doszedl do wniosku, ze moze byc cpunem nafaszerowanym kokaina albo metadonem. Bo tez z jakich powodow ktos mialby napadac na posterunek

Вы читаете Fatum
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×