policji i robic taka rzez? Co chcialby na tym zyskac?
Bandyta cofnal sie o pare krokow, wciaz mierzac z pistoletu w Brada. Zatrzymal sie przed drzwiami lazienki i popatrzyl w kierunku lobby, skad jego kumpel po raz kolejny szybko skinal mu glowa. Sprawiali wrazenie zgranych niczym czesci precyzyjnego mechanizmu. Pomijajac nawet kwestie wojskowego wyposazenia, z ich zachowania mozna bylo wnioskowac, ze albo razem sluzyli w armii, albo trenowali jakies walki.
Smith po cichu otworzyl drzwi lazienki i wszedl do srodka, wyciagajac przed siebie pistolet. Jeffrey zaczal w myslach odliczac sekundy, spogladajac na zamykajace sie samoczynnie drzwi. Nagle dolecial zza nich histeryczny kobiecy pisk i huknal pojedynczy strzal. Niecala minute pozniej Smith znowu pojawil sie w drzwiach, trzymajac w reku policyjny pas z kabura, jakby to bylo cenne trofeum.
– Ukrywala sie pod umywalka – oznajmil swojemu koledze.
Tamten wzruszyl ramionami, jak gdyby nic go to nie obchodzilo, a Jeffrey znowu zacisnal powieki, myslac z rozpacza, ze wlasnie stracila zycie jeszcze jedna osoba z grona jego podwladnych, zamordowana przez te dzikie bestie. Musiala sie ukrywac za obudowana umywalka w toalecie juz od poczatku strzelaniny, w desperackiej nadziei, ze nie zostanie tam odnaleziona.
Smith rzucil pas z kabura w kierunku lobby i zwrocil sie ponownie do niego: Siadaj!
Kiedy Jeffrey zaczal sie niemrawo prostowac, zlapal go za kolnierz i szarpnal do gory.
Zoladek podszedl mu do gardla i swiat zawirowal przed oczyma, zanim blednik zdazyl sie dostosowac do szybkiej zmiany polozenia. Sara takze sie wyprostowala, polozyla mu dlon na karku i powiedziala cicho:
– Oddychaj gleboko. Nie daj sie…
Mimo wszelkich staran opanowaly go gwaltowne torsje i cala zawartosc zoladka trysnela na zewnatrz obfita struga.
– Kurwa mac! – Smith odskoczyl szybko. – Cos ty jadl na sniadanie, czlowieku?
Jeffrey, jakby chcac mu dostarczyc wiecej dowodow, gwaltownie zwymiotowal po raz drugi. Znow poczul dlon Sary na karku i zimny dotyk swojego sygnetu. Wciaz nie mogl zrozumiec, dlaczego mu go zabrala i wlozyla sobie na palec.
– Daj mi swoj portfel – warknal bandyta. Otarl usta wierzchem dloni.
– Zostawilem go w kurtce mundurowej – odparl, wspominajac z wdziecznoscia, ze podczas rozmowy w pokoju przesluchan byl tak wsciekly na Sare, ze zapomnial zabrac marynarke.
– A gdzie ona jest? – zapytal Smith. – Gdzie zostawiles kurtke mundurowa?
Jeffrey zaczerpnal gleboko powietrza, wciaz ledwie mogac zapanowac nad torsjami.
Smith kopnal go w stope i zapytal ostrzej:
– Gdzie twoja kurtka mundurowa?
– W samochodzie.
Bandyta znowu zlapal go za kolnierz i poderwal na nogi. Jeffrey az jeknal z bolu, gdy przed oczyma rozblysly mu kolorowe fajerwerki. Przycisnal policzek do chlodnej sciany, usilujac za wszelka cene nie osunac sie po niej na podloge. Miesnie ramienia przeszywal nieznosny bol, pulsujacy w rytm uderzen serca, a kolana mial tak miekkie, ze od razu zaczely dygotac pod jego ciezarem.
– Wszystko w porzadku – odezwala sie Sara, chwytajac go pod reke. Nawet nie wiedzial, ze ona ma az tyle sily. Pomyslal, ze w tej jednej chwili zaskarbila sobie wiecej milosci, niz czul do niej przez tyle wspolnie spedzonych lat. – Oddychaj gleboko – powtorzyla, delikatnymi kolistymi ruchami masujac mu kark. – Wszystko w porzadku.
– Odsun sie – warknal Smith, odpychajac ja od niego.
Wetknal obrzynek za pas i pospiesznie obszukal Jeffrey a. Najwyrazniej mial spora wprawe w rewidowaniu ludzi. Tyle ze nie zadal sobie trudu, by choc troche delikatniej obejsc sie z jego przestrzelonym ramieniem.
– W porzadku – mruknal, odstepujac na krok. Jeffrey mial ochote spojrzec mu w oczy, ale musial sie skupic na utrzymaniu rownowagi i oparl sie ciezko o sciane. Telefon w sekretariacie znow zaczal dzwonic, a jego donosny metaliczny terkot podzialal denerwujaco na wszystkich.
– Dobrze sie czujesz, Matt? – zapytal Smith, wyraznie kladac nacisk na imie. Jeffrey wciaz nie wiedzial, czy jest to wynikiem jego paranoi, czy tez paniki, cos mu jednak podpowiadalo, ze bandyta doskonale wie, z kim ma do czynienia.
– Przeciez widac, ze nie – odpowiedziala Sara. – Kula prawdopodobnie spowodowala jakis ucisk na jego tetnice. Jesli dalej bedziesz sie z nim obchodzil tak brutalnie, moze peknac i wykrwawi sie na smierc.
– Serce mi sie kraje – syknal ironicznie Smith, zerkajac na Brada wytezajacego wszystkie sily.
W sekretariacie telefon nie przestawal dzwonic.
– Moze bys jednak odebral i powiedzial, ze zgadzasz sie wypuscic dzieci? – podjela Sara.
Przekrzywil glowe na ramie, jakby sie zastanawial nad ta propozycja.
– Moze lepiej ty bys wziela mojego kutasa w usta i porzadnie go wyssala?
Sara zbyla milczeniem te wulgarna uwage.
– Powinienes sie wykazac dobra wola i uwolnic dzieci.
– Nie bedziesz mi mowila, co powinienem.
– Ona ma racje – odezwal sie Brad. – Przeciez nie jestes dzieciobojca.
– Nie. – Bandyta wyciagnal obrzynek zza pasa i wymierzyl w niego. – Tylko glinobojca.
Zamilkl, zeby znaczenie jego slow do wszystkich dotarlo. Telefon wciaz natretnie terkotal.
– Im wczesniej przedstawisz swoje zadania, tym szybciej bedziemy wszyscy mogli sie stad wyniesc – powiedziala Sara.
– A moze ja wcale nie chce sie stad wynosic, doktor Linton?
Jeffrey zagryzl wargi, tkniety mysla, ze jest cos znajomego w zachowaniu tego czlowieka, ktory doskonale wiedzial, kim jest Sara.
Smith zauwazyl jego reakcje.
– Cos ci sie nie podoba, chloptasiu? – syknal mu prosto w twarz. – Znamy sie z doktor Linton sprzed lat. Prawda, Saro?
Popatrzyla na niego wzrokiem pelnym niepewnosci i zaklopotania.
– Sprzed ilu lat? Zasmial sie gardlowo.
– Troche minelo od tamtej pory, nie sadzisz? Probowala ukryc zmieszanie, ale dla Jeffreya stalo sie jasne, ze i ona nie ma pojecia, kim jest bandyta.
– Chcialabym to uslyszec od ciebie.
Przez chwile spogladali sobie w oczy wsrod rosnacego napiecia. Wreszcie Smith glosno mlasnal i Sara szybko odwrocila wzrok. Jeffreyowi przemknelo przez glowe, ze gdyby tylko mogl, z golymi rekami rzucilby sie teraz na drania i zatlukl go na smierc.
Smith znowu musial wyczuc jego nastawienie, gdyz zapytal pospiesznie:
– Chcesz mi przysporzyc jakichs klopotow, Matt? Jeffrey wyprostowal sie, jak dalece pozwalaly mu ciasno skrepowane paskiem nogi. Obrzucil bandyte wzrokiem pelnym bezgranicznej nienawisci, ale Smith odplacil mu tym samym.
Po raz kolejny Brad podjal probe zalagodzenia atmosfery.
– Wez mnie zamiast niego – zaproponowal na ochotnika.
Napastnik jeszcze przez chwile swidrowal oczami Jeffreya, w koncu powoli przeniosl spojrzenie na Stephensa.
– Wypusc go i zatrzymaj tylko mnie – powtorzyl Brad.
Smith skwitowal te propozycje glosnym rechotem, nawet jego kumpel w lobby mu zawtorowal.
– W takim razie wez mnie – podsunela Sara.
Obaj natychmiast spowaznieli.
– Nie – mruknal Jeffrey.
Ona jednak nie zwrocila na niego odwagi, nadal wpatrujac sie w Smitha.
– Juz zastrzeliles Jeffreya – powiedziala, kladac troche za duzy nacisk na jego imie. Ciagnela jednak bardziej wywazonym tonem: – Przyznales, ze nie chcesz Brada ani Matta. Z pewnoscia nie chcesz tez na zakladnika ani tej staruszki, ani zadnej z trzech dziesieciolatek. Wiec wypusc ich wszystkich. Uwolnij ich, a zatrzymaj mnie.