May Tolliver z hukiem postawila na blacie butelke dzinu, zaciagnela sie gleboko dymem, po czym spojrzala na Sare.
– Co tutaj robisz? – zapytala ostro i brzydko zakaslala. – Oczywiscie poza tym, ze pieprzysz sie z moim I synem.
Sara byla tak zdumiona, ze zajaknela sie:
– Ja… nie chcialam…
– Fikusna doktorka – burknela gospodyni. – Zgadza sie? – Zachichotala zlowieszczo i znowu zakaslala, jeszcze glosniej. – Przeleci cie pare razy i tyle z tego bedzie. Myslisz, ze jestes pierwsza? Uwazasz sie za kogos wyjatkowego?
– Ja…
– Tylko nie klam – warknela starucha. – Nawet tutaj czuje jego zapach z twojej pizdy.
Po paru sekundach Sara znalazla sie na ulicy. Nawet nie pamietala, jak znalazla klucz, otworzyla drzwi i wybiegla z domu. W glowie kolatala jej tylko jedna mysl: zeby natychmiast znalezc sie jak najdalej od matki Jeffreya. Jeszcze nigdy zadna kobieta nie odezwala sie do niej w ten sposob. Twarz palila ja ze wstydu i kiedy wreszcie zatrzymala sie dla zlapania tchu w kregu swiatla rzucanym przez latarnie, poczula, ze grube lzy splywaja jej po policzkach.
– Cholera – syknela pod nosem i rozejrzala sie dookola, probujac ustalic, gdzie sie znalazla. Pamietala tylko, ze przynajmniej raz skrecila w lewo, ale poza tym nie potrafila odtworzyc przebytej drogi. Nie wiedziala nawet, jak sie nazywa ulica, przy ktorej stoi rodzinny dom Jeffreya, nie miala pojecia, jak on wyglada. Obszczekal ja pies, gdy mijala pomalowany na zolto dom ogrodzony drewnianym parkanem. Przeszyl ja dreszcz grozy, gdy uswiadomila sobie, ze nie pamieta ani tego plotu, ani psa. Co gorsza, piekly ja bose stopy podrapane o chropowaty asfalt, a na dodatek zlecialy sie komary, chetne do urzadzenia sobie uczty na idiotce, ktora w srodku nocy zgubila sie w obcym miescie, ubrana jedynie w cienka bawelniana pizame. Ale nie czula potrzeby odszukania domu Jeffreya, bo gdyby nawet pamietala droge, i tak wolalaby spedzic te noc na ulicy. Pozostala jej tylko nadzieja na powrot do Main Street i odtworzenie drogi do domu Neli i Oposa. W zamykanym magnetycznie schowku pod podwoziem bmw byly zapasowe kluczyki. Jeffrey mogl wracac do Heartsdale na wlasna reke. Nie dbala nawet o to, czy kiedykolwiek zobaczy jeszcze swoja walizke i znajdujace sie w niej rzeczy.
Nagle nocna cisze rozdarl mrozacy krew w zylach krzyk. Zatrzymala sie w pol kroku, majac wrazenie, ze od napiecia powietrze wokol niej zgestnialo. Gdzies strzelil uruchamiany silnik samochodu, poczula przyplyw adrenaliny i mimowolnie naprezyla wszystkie miesnie ciala. Kiedy w oddali dostrzegla wysoka postac zmierzajaca energicznym krokiem w jej kierunku, zawrocila instynktownie i rzucila sie do ucieczki. Za nia rozlegly sie szybkie dudniace kroki biegnacego czlowieka. Przyspieszyla jeszcze, szeroko wymachujac ramionami, choc miala wrazenie, ze pluca trawi jej zywy ogien, a serce lada chwila wyskoczy z piersi.
– Saro! – zawolal Jeffrey, a chwile pozniej poczula dotyk jego palcow na plecach.
Zatrzymala sie tak gwaltownie, ze z impetem wpadl na nia i scial ja z nog. Zdolal jednak obrocic sie w powietrzu, zeby zamortyzowac jej upadek, sam jednak huknal ramieniem o ziemie.
– Co sie stalo? – zapytal, poderwawszy sie z chodnika i pomagajac jej wstac. Kilkoma ruchami otrzepal z kurzu jej nogawke pizamy. – To ty krzyczalas?
– Oczywiscie, ze nie – syknela, tak rozwscieczona na niego, jak nigdy dotad. Po co ja tu przywiozl? Co chcial w ten sposob osiagnac?
– Uspokoj sie – mruknal, wyciagajac rece, zeby ja objac.
Otwarta dlonia uderzyla go po palcach.
– Nie dotykaj mnie!
W tej samej chwili z glebi ulicy dolecial kolejny huk. Ale nie byl to juz odglos uruchamianego samochodu. Sara wystarczajaco czesto bywala na strzelnicy, by od razu rozpoznac stlumiony huk wystrzalu z broni palnej.
Jeffrey blyskawicznie odwrocil glowe, jakby chcial zlokalizowac zrodlo podejrzanego dzwieku. Kiedy padl kolejny strzal, zerknal na nia i rzucil ostro:
– Zostan tutaj!
Popedzil ulica w strone zoltego domu otoczonego drewnianym parkanem.
Pobiegla za nim i odnalazla furtke, ktora zostawil otwarta. Udeptana sciezka prowadzila przez frontowy trawnik na tyl domu. Gdy dotarla do rogu, na podworze wylala sie struga swiatla, kiedy Jeffrey kopniakiem wywazyl kuchenne drzwi. Ze srodka dolecial kolejny dramatyczny okrzyk. Kiedy po paru sekundach wybiegl z powrotem na werande, nagle w domu zapalily sie chyba wszystkie swiatla.
– Saro! – zawolal, przywolujac ja ruchem reki. – Szybko!
Ruszyla truchtem do niego, lecz cos ostro zaklulo ja w stope, ledwie zeszla z ubitej sciezki. Wszedzie walaly sie szyszki i sosnowe igly, zaczela wiec uwaznie patrzec pod nogi, usilujac nie zwalniac kroku.
Jeffrey zlapal ja za reke i pociagnal w glab domu. Rozklad pomieszczen byl tu niemal identyczny jak u Neli i Oposa, przez srodek budynku biegl dlugi korytarz, drzwi po prawej prowadzily do sypialni.
– Tam – rzekl Jeffrey, wskazujac drzwi w glebi korytarza. Sam skrecil do kuchni i chwycil sluchawke telefonu ze slowami: – Wezwe policje.
Ogarnelo ja przerazenie, ledwie stanela na progu malzenskiej sypialni.
Przekrzywiony wentylator pod sufitem wirowal nierowno, furkoczac jak rotor helikoptera. Jessie stala przy otwartym oknie i bezglosnie poruszala ustami. Nagi do pasa mezczyzna lezal na podlodze przy lozku twarza w dol. Prawa strona jego glowy przedstawiala soba krwawa miazge. Smugi rozmazanej krwi prowadzily od niego do masywnego pistoletu o krotkiej lufie, lezacego w pewnej odleglosci, jakby ktos odsunal go kopniakiem spoza zasiegu jego lewej reki. – Moj Boze… – szepnela Sara.
Cale lozko i podloga przy nim byly zabryzgane krwia, w ktorej lezala oderwana lopatka i stluczony klosz lampy wentylatora. Plat skory z wlosami zwieszal sie z krawedzi szuflady nocnej szafki. Przy jej galce tkwilo cos, co z daleka wygladalo na blyszczacy oderwany kolczyk z ucha.
Wyszkolenie medyczne Sary wzielo po chwili gore nad przerazeniem. Podeszla do lezacego mezczyzny i przytknela mu dwa palce do szyi, probujac wyczuc tetno. Odszukala tetnice szyjna, ale nie stwierdzila pulsowania. Skora zabitego byla lepka od potu, na calym ciele perlily sie drobniutkie kropelki. W powietrzu unosil sie slodki aromat wanilii.
– Nie zyje?
Odwrocila sie szybko, slyszac to pytanie.
Za drzwiami pokoju stal Robert, zgiety wpol i oparty o sciane, by utrzymac rownowage. Lewa reka zakrywal rane z boku brzucha, krew przesaczala sie miedzy palcami. W prawej dloni sciskal pistolet, z ktorego wciaz mierzyl w zabitego.
Zwrocila sie do Jessie:
– Przynies reczniki. Ale kobieta nawet nie drgnela.
– Trzymaj sie, zaraz ci pomoge – powiedziala Sara, wolac nie zblizac sie do Roberta.
Caly czas przyciskal pistolet do ciala, a jego szkliste oczy swiadczyly wyraznie, ze nie za bardzo zdaje sobie sprawe z tego, gdzie sie znajduje.
Jeffrey wszedl do sypialni i obrzucil te scene jednym szybkim spojrzeniem.
– Robert? – odezwal sie i zrobil pare krokow w strone gospodarza.
Tamten zamrugal szybko i chyba rozpoznal przyjaciela.
Jeffrey wskazal bron.
– Moze bys mi to oddal, dobrze?
Robert wyciagnal drzaca reke przed siebie i oddal Jeffreyowi pistolet. Ten zabezpieczyl go szybko i wetknal za pasek dzinsow.
– Musze ci sciagnac podkoszulek, rozumiesz? – zwrocila sie Sara do Roberta.
Popatrzyl na nia zdumionym wzrokiem.
– On nie zyje?
– Lepiej usiadz – zaproponowala, lecz tylko pokrecil glowa i pewniej oparl sie plecami o sciane. Byl bardzo wysoki i atletycznie zbudowany. Nawet w samym podkoszulku i bokserkach wygladal na czlowieka, ktory nie przywykl do wykonywania polecen innych.
Jeffrey pochwycil jej niepewne spojrzenie i zapytal:
– Co sie stalo, Bobby?