– Razem z Mattem strulismy sie czyms wczoraj wieczorem.
Dostrzegla lzy w jego oczach na wspomnienie partnera. Nawet nie umiala sobie wyobrazic, co czul, widzac na wlasne oczy smierc dlugoletniego przyjaciela. Frank zostal opiekunem Hogana, gdy tamten zaraz po szkole zaciagnal sie na sluzbe w policji. Od tamtej pory niemal przez dwadziescia lat widywali sie codziennie, nie tylko na komisariacie.
– Wszyscy znamy Nicka – dodal. – Wiemy, co potrafi. Bedzie potrzebowal z naszej strony wszelkiego mozliwego wsparcia.
– Wlasnie o tym rozmawialiscie w kantorku? Jeszcze piec minut temu nic nie wskazywalo, ze z taka gorliwoscia bedziesz chcial wspierac jego pomysly.
– Roznimy sie w pogladach co do sposobow kontynuowania akcji. Mnie zalezy glownie na tym, zeby dowodzenia nie przejal jakis tepy urzednik, ktory wszystko spieprzy.
– Nie przesadzaj, nie gramy w westernie – ofuknela go. – Jesli negocjator zna sie na swojej robocie, powinnismy scisle wykonywac jego polecenia.
– To nie negocjator, lecz negocjatorka – sprostowal. Jeszcze raz spojrzala na niego z ukosa. Frank od pierwszego dnia jej sluzby dawal wyraznie do zrozumienia, ze wedlug niego policyjny mundur nie pasuje kobietom. Najwyrazniej teraz tez nie mogl sie pogodzic, ze z centrali w Atlancie ma przybyc negocjatorka, ktora bedzie mu rozkazywac.
– Nawet nie chodzi o to, ze jest kobieta – dodal. Pokrecila glowa, rozzloszczona, ze w takiej chwili zawraca sobie glowe duperelami.
– Chyba nie zamierzasz sie wtracac w wewnetrzne rozgrywki federalnych?
– Nick poznal te negocjatorke podczas jakiegos szkolenia na poczatku swojej kariery w agencji.
– I co ci o niej mowil?
– W ogole nic nie chcial powiedziec. Ale i tak wszyscy wiedza, co ona ma na sumieniu.
– Ja nie wiem – odparla szybko Lena.
– Doszlo do oblezenia pewnej restauracji na przedmiesciach Whitfield, kiedy jakichs dwoch kretynow wtargnelo z bronia, zeby obrabowac ludzi, ktorzy przyszli na lunch. – Pokrecil glowa. – A tamta wahala sie z podjeciem decyzji i sytuacja wymknela sie jej spod kontroli. Zginelo szesc osob. – Zerknal na nia, przekrzywiajac lekko glowe. Postu kal palcem w szybe i dodal: – A teraz nasi koledzy czekaja tam na wybawienie z rak bandytow. Boje sie, zeby znow nie zabraklo jej odwagi.
Lena rowniez popatrzyla na budynek po drugiej stronie ulicy. Tutaj zakladnikow bylo tylko szescioro. Znow spojrzala na Franka.
– Przede wszystkim musimy wiedziec, co sie tam dzieje.
Zdawala sobie sprawe, ze rodzice dzieci i najblizsi uwiezionych funkcjonariuszy z niecierpliwoscia czekaja na wiadomosci o nich. Doskonale wiedziala, co to znaczy stracic kogos ukochanego. Na szczescie, ona nie musiala czekac zbyt dlugo, dosc szybko dotarla do niej informacja o smierci Sibyl. Pod tym wzgledem byla w duzo lepszej sytuacji. Nie dosc tego, Jeffrey, ktory przekazal jej smutna wiadomosc, od razu zabral ja do kostnicy.
– Co sie stalo? – zapytal Wallace, widzac jej mine.
Znowu dala sie poniesc wspomnieniom. Usilowala zliczyc, ilez to razy Jeffrey dawal jej szanse naprawienia bledu, wlaczajac w to rowniez dzisiejszy powrot do sluzby. Bez wzgledu na to, jakie popelniala glupstwa, ani na chwile nie stracil do niej zaufania. Na nikim innym nie mogla tak polegac, jak na nim.
– O co chodzi? – zapytal ponownie Frank.
– Myslalam wlasnie… – zaczela z ociaganiem, ale jej uwage przykul widok helikoptera zataczajacego kolo nad budynkiem college’u.
Frank takze zapatrzyl sie na wielka czarna maszyne, ktora na krotko zawisla w powietrzu, po czym oddalila sie i osiadla na dachu Centrum Medycznego okregu Grant. Byl to dwupietrowy stary gmach z cegly, sprawiajacy wrazenie tak kruchego, ze Lene na chwile naszly obawy, by sie nie zawalil pod ciezarem smiglowca. Ale najwyrazniej nic zlego sie nie stalo, gdyz po paru sekundach zadzwonil telefon komorkowy Sheltona. Odebral polaczenie, w milczeniu wysluchal wiadomosci i wylaczyl aparat.
– Przybyla kawaleria – oznajmil, choc w jego glosie wcale nie bylo ulgi.
Ruchem reki przywolal do siebie Lene i Franka, po czym ruszyl do wyjscia. Na podworku za pralnia bylo duszno jak w saunie. Kiedy skrecili w kierunku szpitala, Lena zapytala:
– Mozemy w jakis sposob pomoc? Nick pokrecil glowa i odparl:
– Teraz to juz nie nasze przedstawienie. Negocjatorka nie pozwoli nam niczego tknac.
Lena postanowila uzyskac od niego potwierdzenie informacji przekazanej przez Franka i mruknela:
– Podobno brales udzial w jakims szkoleniu razem z ta agentka.
– Niezbyt dlugo – rzekl spietym glosem.
– Jest dobra?
– Jak automat.
W jego ustach nie zabrzmialo to jednak jak komplement.
Wyszli na Main Street i w milczeniu ruszyli wzdluz ciagu sklepow. Nie minelo nawet piec minut, gdy znalezli sie na placu przed szpitalem, ale z powodu upalu i napietej atmosfery Lena miala wrazenie, ze trwa to strasznie dlugo. Nie umiala sprecyzowac, czego sie wlasciwie spodziewala, ale na pewno nie widoku elegancko ubranej kobiety, ktora pojawila sie w bocznych drzwiach i energicznym krokiem ruszyla im na spotkanie. Dwa kroki za nia trzymalo sie trzech atletycznie zbudowanych mezczyzn w obowiazkowych strojach Stanowego Biura Sledczego, granatowych koszulach i luznych bezowych spodniach. Wszyscy byli uzbrojeni w ciezkie glocki i szli lekko rozkolysanym krokiem, jakby mieli stalowe jaja. W porownaniu z nimi negocjatorka byla stosunkowo niska, miala niespelna sto szescdziesiat centymetrow wzrostu, ale poruszala sie w podobny sposob.
– Ciesze sie, ze juz jestescie – odezwal sie Nick z wyczuwalna rezygnacja w glosie. Przedstawil nowo przybylym Franka i Lene, po czym rzekl: – A to doktor Amanda Wagner, glowna negocjatorka GBI. Zajmuje sie takimi przypadkami dluzej niz ktokolwiek inny w naszym stanie.
Wagner ledwie zaszczycila ich spojrzeniem, sciskajac dlon Nicka. Nie zadala sobie trudu, zeby przedstawic towarzyszacych jej mezczyzn, ale zadnemu z nich najwyrazniej to nie przeszkadzalo. Dopiero z bliska mozna bylo sie przekonac, ze jest duzo starsza, niz sie poczatkowo wydawalo, musiala przekroczyc piecdziesiatke. Miala starannie polakierowane paznokcie i delikatny makijaz. Nie nosila bizuterii poza nieduzym pierscionkiem z brylantem, a jej fryzura utrwalona lakierem zdawala sie pasowac niemal do kazdej sytuacji. Roztaczala wokol siebie atmosfere spokoju, totez Lena szybko doszla do wniosku, ze nie najlepsze zdanie Sheltona musi wynikac z jakichs osobistych urazow. Niezaleznie od tego, co opowiadal Wallace, nie wygladala na kogos, kto zawaha sie w trudnej sytuacji. Wrecz przeciwnie, sprawiala wrazenie, ze gotowa jest skoczyc nawet w ogien.
– Mamy wiec dwoch pelnoletnich zabojcow uzbrojonych po zeby i przetrzymujacych szescioro zakladnikow, w tym trojke dzieci, zgadza sie? – zwrocila sie do Nicka z wyraznym poludniowym akcentem.
– Tak. Linie telefoniczne oraz doplyw wody i pradu sa pod nasza kontrola. Monitorujemy lacznosc w sieciach komorkowych, ale jak dotad nie probowali sie z nikim laczyc.
– Tedy? – spytala, a gdy skinal glowa i poprowadzil ich z powrotem w strone pralni, rzucila: – Znalezliscie juz ich samochod?
– Jeszcze nad tym pracujemy.
– Wejscia do budynku?
– Zabezpieczone.
– Snajperzy?
– Rozmieszczeni w standardowym szyku szesciopozycyjnym.
– Minikamery?
– Tym bedziecie musieli sie sami zajac.
Wagner zerknela tylko przez ramie i jeden z jej ludzi natychmiast wyjal telefon komorkowy.
– Co z aresztantami? – zapytala.
– Ewakuowani do Macon, smiglowiec, ktorym przylecieli, wzbil sie z dachu szpitala z donosnym loskotem wirnika. Negocjatorka zaczekala, az huk przycichnie, po czym ciagnela:
– Nawiazaliscie juz kontakt?
– Jeden z moich ludzi bez przerwy czuwa przy telefonie, ale jak dotad na posterunku nikt nie podnosi sluchawki.
– Ma jakies doswiadczenie w prowadzeniu negocjacji? – zapytala kwasno, chociaz musiala znac odpowiedz.