– Zle to wyglada? – zapytal Jeffrey.
– Wszystko w porzadku – odparl Robert i oparl sie z powrotem o sciane. Spojrzal w dol na Sare i dodal: – Dziekuje.
– Saro? – zagadnal Jeffrey.
Wzruszyla ramionami, nie wiedzac, co powiedziec. Z oddali dolecialo przybierajace na sile wycie syreny. Jessie wzdrygnela sie i skrzyzowala rece na piersiach. Sara miala ochote obejrzec podkoszulek Roberta, zeby sprawdzic, czy sa na nim slady osmalenia, ale rozmyslila sie, gdyz wciaz nerwowo mial w palcach jego brzeg, dociskajac tkanine do krwawiacego miejsca.
Dopiero od dwoch lat pracowala w biurze koronera okregowego, ale dostrzezone przez nia slady byly dokladnie opisywane w podrecznikach patologii. Nawet policyjny zoltodziob zaledwie po paru dniach sluzby powinien natychmiast sie zorientowac, co one oznaczaja.
Do Roberta strzelono z najblizszej odleglosci, a wylot lufy dotykal jego ciala.
ROZDZIAL SIODMY
Lena stala przed witryna pralni Burgessa i spogladala na komisariat po drugiej stronie Main Street. Przyciemnione szyby w drzwiach nie pozwalaly dostrzec, co sie dzieje w srodku, ale ona wpatrywala sie tak, jakby chciala przeniknac wzrokiem mury. Pol godziny temu padl kolejny pojedynczy strzal. Z dwojki policjantow, o ktorych nic nie bylo wiadomo tuz po napadzie, zameldowal sie Mike Dugdale. Los Marilyn Edwards nadal byl nieznany, a Frank utrzymywal, ze mloda atrakcyjna blondynka prawdopodobnie znajdowala sie w sali ogolnej w chwili wybuchu strzelaniny. Wszyscy funkcjonariusze z tutejszego posterunku snuli sie wokol pralni niczym zywe trupy. Lena nie mogla sie uwolnic od mysli, ze gdyby wyszla z domu pare minut wczesniej, moze zdolalaby jakos zapobiec tragedii, chociazby ocalic zycie Jeffreyowi. W tej chwili tak bardzo chciala sie znalezc w budynku po drugiej stronie ulicy, ze nie mogla usiedziec na miejscu.
Obejrzala sie na Nicka i Franka, ktorzy wciaz obmyslali plan dzialania nad schematycznym planem komisariatu. Agenci GB1 stali gromadka przy ekspresie do kawy i naradzali sie cicho w oczekiwaniu na rozkazy. Pat Morris rozmawial z Molly Stoddard. Byl na tyle mlody, ze mogl nalezec do grona pacjentow Sary z przychodni dzieciecej.
– Nie chrzan glupot! – rzucil Frank na tyle glosno, ze wszyscy obejrzeli sie w jego strone.
Nick wskazal kantorek wlasciciela pralni.
– Wejdzmy tam – zaproponowal.
Weszli razem do malenkiego, pozbawionego okien pomieszczenia i zamkneli za soba drzwi. Atmosfera w rozleglej sali zrobila sie jeszcze bardziej napieta, kilka osob wyszlo na podworko pewnie po to, by zapalic papierosa i wymienic uwagi.
Lena wyjela telefon komorkowy i wlaczyla go, czekajac niecierpliwie, az sie polaczy z siecia. Po chwili pisnal dwukrotnie, sygnalizujac wiadomosci czekajace w poczcie glosowej. Zaczela sie zastanawiac, do kogo zadzwonic, do Nan czy Ethana. Przemknelo jej nawet przez mysl, zeby porozmawiac z wujem Hankiem, ale wziawszy pod uwage jego poranny monolog, w trakcie ktorego niemal otwarcie blagal ja, by zaciesnila z nim kontakty, telefon do niego oznaczalby rezygnacje z przyjetych zasad, a na to nie miala najmniejszej ochoty. Brzydzila sie mysla, ze potrzebuje kontaktow z innymi ludzmi, tym bardziej ze to ona musi ich szukac. Ostatecznie wylaczyla telefon i schowala go do kieszeni, zachodzac w glowe, po co go w ogole wlaczala.
Podszedl do niej Frank. Poczula jego kwasny oddech jeszcze zanim padlo pytanie:
– Snajperzy zajeli pozycje na dachach? Wskazala budynek sasiadujacy z posterunkiem.
– Tamtych dwoch widac jak na dloni – odparla, spogladajac na ludzi w czarnych mundurach, rozciagnietych plasko na dachu i mierzacych z karabinkow o dlugich lufach.
– Zaraz sie tu zwali jeszcze dwudziestu agentow z biura Nicka – oznajmil.
– Po co?
– Chyba tylko po to, zeby sie wszystkiemu przygladac z rekami w kieszeniach.
– Frank – zaczela, czujac narastajacy ucisk w gardle – jestes calkowicie pewien?
– Czego?
– Ze Jeffrey nie zyje.
– Widzialem to na wlasne oczy – mruknal, najwyrazniej przytloczony swiezymi wspomnieniami. Otarl nos wierzchem dloni i skrzyzowal rece na piersi. – Padl jak razony gromem. Sara podczolgala sie do niego, lecz chwile pozniej zabojca przystawil jej pistolet do glowy i kazal sie odsunac.
Lena przygryzla wargi, ogarnieta fala wspolczucia dla Sary Linton.
– Wyglada na to, ze Nick dobrze wie, co robi – dodal Wallace. – Kazal odciac doplyw pradu do calego budynku.
– Ale telefony beda dzialaly?
– Aparat na biurku Marli ma bezposrednie polaczenie. Komendant kazal je zainstalowac, gdy objal stanowisko. Az do dzisiaj nie mialem pojecia, po co.
Pokiwala glowa, usilujac uwolnic sie od natretnych mysli o smierci Jeffreya. Gdy tylko zostal mianowany komendantem tutejszej policji, wydal kilka zarzadzen, ktore wowczas wydawaly sie bezsensowne, teraz jednak nalezalo je oceniac w zupelnie innym swietle.
– Centrala tak przestawila polaczenie, ze jesli ktos tam podniesie sluchawke, u nas zadzwoni telefon – dodal Frank.
Znowu pokiwala glowa, zastanawiajac sie, kto mogl przewidziec taka sytuacje. Gdyby to od niej zalezalo, juz od dawna trwalby szturm policji na komisariat, a jedynym jego celem byloby zalatwienie tych skurwieli, ktorzy zorganizowali napad, i wyniesienie ich na ulice nogami do przodu.
Oparla stope na parapecie witryny i udala, ze poprawia sznurowadla, zeby Wallace nie dostrzegl lez cisnacych jej sie do oczu. Byla wsciekla na siebie rowniez dlatego, ze teraz zbieralo jej sie na placz z byle powodu. Czula sie przez to glupia, zwlaszcza ze ktos taki jak Frank mogl to wziac za przejaw slabosci, chociaz miala ochote plakac wylacznie z bezsilnej zlosci. Wciaz nie rozumiala, kto mogl sie dopuscic czegos tak okropnego, napasc na posterunek policji, a wiec bodaj jedyne miejsce, ktore dla niej pozostawalo swiete, i urzadzic prawdziwa rzez. Jeffrey bardzo jej pomagal przejsc przez cale to szambo, w ktorym tkwila przez pare ostatnich lat. Wiec jak ktos mogl jej go zabrac wlasnie teraz, kiedy zaczela wreszcie wracac do normalnego zycia?
– Przekleci dziennikarze probuja sie przedrzec przez blokade – mruknal Frank.
– Slucham? – spytala, zeby zamaskowac pociagniecie nosem.
– Dziennikarze – powtorzyl. – Sciagneli nawet helikopter, zeby miec zdjecia z miejsca napadu.
– Przeciez przestrzen powietrzna nad posterunkiem jest zamknieta – powiedziala, ocierajac nos wierzchem dloni.
Fort Grant, pobliska baza wojskowa, zostal zamkniety juz za rzadow Reagana, przez co tysiace ludzi stracilo prace, a Madison przeksztalcilo sie w prowincjonalna dziure. Jednakze wciaz obowiazywal zakaz lotow nad tym obszarem, totez smiglowce reporterskie nie mialy prawa zblizyc sie do komisariatu.
– Ale nad szpitalem juz nie jest – odparl Wallace.
– Skurwiele – warknela, zachodzac w glowe, jak ktos moze wykonywac taka prace. Uwazala dziennikarzy za sepy zerujace na padlinie, a o ludziach, ogladajacych w telewizji ich przekazy na zywo miala nie lepsze zdanie.
– Musimy przede wszystkim zachowac kontrole nad wydarzeniami – rzekl Frank sciszonym glosem.
– Co chcesz przez to powiedziec?
– Ze teraz, kiedy nie ma Jeffreya… – Odwrocil glowe i zapatrzyl sie na ulice. – Akcja i tak powinien kierowac ktos z nas.
– Masz na mysli siebie? – Spojrzala na niego z zaciekawieniem, ale po jego minie wcale nie dalo sie tego wyczytac. Zapytala z troska w glosie: – Co ci jest? Zle sie czujesz?
Wzruszyl ramionami i otarl usta zaplamiona chusteczka.