problem, a zarazem zrodlo zaangazowania. Chcial sobie zaskarbic ich przychylnosc. Zalezalo mu, by ludzie uwazali go za porzadnego faceta, wywodzacego sie z warstwy sredniej, wychowanego w rodzinie bogobojnej i milujacej prawo Teraz jednak byla to juz sprawa z gory przegrana. Sar” nie tylko patrzyla na niego takim samym wzrokiem jak mieszkancy Sylacaugi, ale w dodatku uwazala go za rownie zlego, jak jego ojciec.
– Hej – odezwala sie, siadajac przy nim na stopniach werandy.
Odsunal sie nieco.
– Jak tam Jessie?
– Zasnela na kanapie – odparla tonem pelnym rezerwy, jakby byli sobie obcy. Objela rekoma kolana.
– Dalas jej cos?
– To nie bylo konieczne. Wyglada na to, ze jak tylko minelo podniecenie, gore wzielo to, czym sama naszprycowala sie wczesniej. – Popatrzyla na niego uwaznie, jakby chciala ocenic jego reakcje.
– O co chodzi?
– Musimy porozmawiac. Ingerowales na miejscu zbrodni.
Mimo zmeczenia przemknely mu przez glowe setki spraw, o ktorych mogla chciec porozmawiac w takiej chwili, ale to, co uslyszal, podzialalo na niego jak kubel zimnej wody.
– Slucham? – wycedzil, podnoszac sie szybko i stajac przed nia, by zaslonic ja przed zastepcami szeryfa. Byl pewien, ze nie zrobil niczego zlego, poczul sie jednak oskarzony. – O czym ty mowisz, do cholery?
– Zostawiles otwarte drzwi.
– Kuchenne od podworka? A niby jak mialem cie wpuscic do domu?
Spuscila glowe, wbijajac brode w piers. Juz wiedzial, ze to oznacza probe zachowania spokoju.
– Mowie o drzwiczkach kredensu. Otworzyles je i wetknales z powrotem do srodka koszule, ktora wypadla na podloge.
Przypomnial to sobie, ale za zadne skarby nie potrafil uzasadnic swojego dzialania.
– Chcialem tylko… – zajaknal sie. – Zreszta, sam nie wiem, co chcialem. Bylem zdenerwowany. Ale to przeciez niczego nie zmienia.
– Rabus przystawil jego zonie pistolet do glowy – powiedziala rzeczowym tonem – potem strzelil do niego, a gdy chybil, Robert podbiegl do kredensu po swoj pistolet. Sadzisz, ze w takiej sytuacji myslal o zamknieciu drzwiczek?
Jeffrey probowal znalezc logiczne uzasadnienie.
– Moze zatrzasnal je bezwiednie.
Sam jednak w to nie wierzyl. Takie wyjasnienie bylo naciagane.
Sara takze wstala ze schodkow i otrzepala spodnie od pizamy.
– Nie zamierzam w tym wspoluczestniczyc – oznajmila surowo, co zabrzmialo jak ostrzezenie.
– Wspoluczestniczyc? – powtorzyl zdziwiony, majac wrazenie, ze sie przeslyszal.
– W twoim ingerowaniu w miejsce zbrodni.
– Przeciez to smieszne – burknal, ruszajac do srodka. Poszla tuz za nim, jakby mu nie dowierzala i nie chciala zostawic samego.
– Dokad idziesz?
– Zamknac szafke z powrotem – odparl, wchodzac do sypialni.
Przystanal jednak na srodku. Drzwi kredensu byly zamkniete.
Obejrzal sie na Sare, lecz rzucila pospiesznie:
– Ja ich nie zamykalam.
Podszedl do kredensu, otworzyl drzwiczki i odsunal sie. Na ich oczach same powoli sie zamknely. Zasmial sie z ulga.
– No i widzisz? – Powtorzyl te sama czynnosc z identycznym skutkiem, po czym mruknal: – Widocznie podloga jest nierowna. – Zakolysal sie na pietach, sprawdzajac ulozenie desek. – Prosze. Kiedy stanie sie tutaj, drzwiczki same sie zamykaja.
W spojrzeniu Sary pojawil sie cien watpliwosci.
– Jasne – powiedziala, ale takim tonem, jakby nadal nie byla pewna.
– Co jeszcze?
– Sejf byl zamkniety?
Jeffrey ponownie otworzyl drzwiczki i popatrzyl na sejf stojacy na gornej polce.
– Ma zamek cyfrowy, ale Robert mogl go nie zamykac. W koncu nie maja dzieci, nie musza sie niczego obawiac.
Obejrzala sie na trupa rozciagnietego na podlodze.
– Chcialabym uczestniczyc w sekcji zwlok.
Niemal calkiem zapomnial o obecnosci ciala w pokoju. Odwrocil sie i popatrzyl na zabitego. Posklejane krwia blond wlosy mezczyzny zakrywaly jego twarz. Gole barki byly zabryzgane krwia i szara tkanka mozgowa. Rozwiazane sznurowki tenisowek ciagnely sie po podlodze. Nigdy nie potrafil zrozumiec, dlaczego ludzie porownuja trupa do spiacego czlowieka. Smierc zmieniala otaczajaca go aure, nasycala powietrze czyms ciezkim i niepokojacym. Patrzac na wpol otwarte oczy i rozdziawione usta, trudno sie bylo pomylic co do tego, ze mezczyzna nie zyje.
– Chodzmy stad – mruknal, ruszajac do wyjscia. W korytarzu Sara zlapala go za reke.
– Slyszales? Chce asystowac przy sekcji zwlok.
– Mozesz ja nawet przeprowadzic sama – burknal, uznawszy to za jedyny sposob na zamkniecie jej ust. – Tu nie ma koronera. Facet, ktory prowadzi zaklad pogrzebowy, robi sekcje za sto dolarow od sztuki.
– W porzadku – odparla, wciaz jednak spogladala na niego podejrzliwie.
Przyszlo mu na mysl, ze gdy tylko znajdzie cokolwiek odbiegajacego od normy, poczynajac od umiejscowienia rany, a skonczywszy na wrosnietym paznokciu u nogi, wykorzysta to, by mu udowodnic, ze miala racje.
– Co spodziewasz sie znalezc? – zapytal ostro, lecz przypomniawszy sobie o obecnosci Jessie w sasiednim pokoju, dodal ciszej: – Myslisz, ze moj najlepszy przyjaciel jest morderca?
– Przeciez sam sie przyznal do zastrzelenia czlowieka.
Ruszyl w kierunku drzwi frontowych, chcac jak najszybciej wyniesc sie z tego domu i uwolnic od Sary. Podreptala jednak za nim, nadal nie zamierzajac odstapic chocby na krok.
Po chwili oparla dlonie na biodrach i wycedzila prawdopodobnie takim samym tonem, jakim odnosila sie do swoich pacjentow:
– Tylko sie zastanow nad ich opowiescia.
– Nie musze sie nad niczym zastanawiac – odparl, chociaz im wiecej gadala, tym bardziej sklaniala go do myslenia i coraz mniej podobaly mu sie wnioski, jakie stad wyplywaly. Zapytal w koncu: – Dlaczego to robisz?
– Bo ich relacja nie pasuje mi do tego, co oboje slyszelismy z ulicy.
Pospiesznie zatrzasnal drzwi, by ktos nie uslyszal tej wymiany zdan. Wyjrzal przez okno i popatrzyl na zastepcow szeryfa rozmawiajacych z kierowca karetki, ktora wlasnie podjechala.
– Byla dosc dluga przerwa miedzy okrzykiem a pierwszym strzalem – powiedziala Sara.
Probowal to sobie przypomniec, jednak mial pustke w glowie.
– Chyba jednak bylo inaczej.
– Strzal padl dopiero po kilku sekundach.
– Kilku?
– Moze pieciu.
– Na pewno potrafisz wyczuc, ile trwa piec sekund?
– A ty?
Zauwazyl samochod Hossa skrecajacy z ulicy, ten sam wielki stary gruchot, co za jego mlodosci, nawet z tak samo wyblaklym emblematem z gwiazda szeryfa na drzwiach. Kiedy Jeffrey i Robert byli w drugiej klasie ogolniaka, musieli tenze samochod co tydzien dokladnie myc w ramach kary za przywiazanie nieszczesnego pierwszoklasisty do kolumny wodotrysku z woda pitna w szkole.
– W porzadku – odezwal sie do Sary, chcac skonczyc niepotrzebna dyskusje. – Niech ci bedzie piec sekund. Nie widze jednak zadnej sprzecznosci z ich zeznaniami. Jessie krzyknela, Robert odepchnal napastnika, wtedy padl strzal. Przeciez moglo to trwac piec sekund.
Obrzucila go ironicznym spojrzeniem, jakby chciala okrzyknac idiota albo klamca. Ale calkowicie go