Sara podniosla widelec i w zamysleniu zaczela rysowac esy-floresy w syropie rozlanym na talerzu, zastanawiajac sie, co powiedziec. Doszla jednak do wniosku, ze to on powinien sie pierwszy odezwac. Odlozyla widelec, odchylila sie na oparcie krzesla i z rekoma skrzyzowanymi na piersiach popatrzyla na niego.
Odchrzaknal nerwowo i zapytal:
– Co zamierzasz powiedziec w czasie przesluchania?
– A co powinnam mowic, twoim zdaniem? Zamierzasz znowu mi grozic?
– Przepraszam. Nie powinienem byl tego robic.
– Zgadza sie, nie powinienes – odparla, czujac, ze znow wzbiera w niej zlosc. – Przyznam otwarcie, ze po tym, co uslyszalam od twojej matki, i po twoich grozbach, powinnam natychmiast stad wyjechac, nie ogladajac sie za siebie.
Wbil wzrok w podloge, do glebi zawstydzony. Chcial cos powiedziec, ale glos uwiazl mu w gardle, totez jeszcze raz odchrzaknal i wydusil z siebie:
– Nigdy w zyciu nie uderzylem kobiety. Przyjela to w milczeniu.
– Predzej odrabalbym sobie rece, niz mialbym cos takiego zrobic – dodal, w zaklopotaniu przygryzajac wargi, jak gdyby nie mogl nad nimi zapanowac. – Niemal kazdego dnia widzialem, jak ojciec katuje matke. Czasami doprowadzala go do furii, ale kiedy indziej robil to tylko dlatego, ze mu na to pozwalala. – Odwrocil glowe i spojrzal za okno. – Wiem, ze nie masz zadnego powodu, by mi wierzyc, ale naprawde nigdy bym cie nie skrzywdzil. Kiedy nadal nie odpowiadala, zapytal:
– A wlasciwie co powiedziala ci moja matka wczoraj wieczorem?
Nie odwazylaby sie powtorzyc na glos jej slow.
– Niewazne – burknela.
– Owszem, wazne – rzekl z naciskiem. – Przepraszam za nia. W ogole przepraszam, ze cie tu przywiozlem… – Kiedy odwazyl sie zerknac na nia, zauwazyla, ze ma zaczerwienione oczy. – Chcialem ci tylko pokazac… – Znowu urwal. – Do cholery, sam juz nie wiem, co ci chcialem pokazac. Pewnie to, kim naprawde jestem. Teraz juz chyba widzisz. Wylazlo szydlo z worka.
Na chwile zrobilo jej sie go zal, ale natychmiast ofuknela sie w myslach.
Odsunal krzeslo, na ktorym siedziala Neli, ustawil je jakis metr od stolu bokiem do niej i usiadl.
– Dzis rano Bobby w ogole nie chcial ze mna rozmawiac.
Czekala w milczeniu na ciag dalszy.
– Kiedy wszedlem do sali, wlasnie sie ubieral przed powrotem do domu. – Zamilkl na chwile. Latwo mozna bylo wyczuc, ze walczy z poczuciem bezradnosci. – Powiedzialem, ze chce z nim porozmawiac, a on odrzekl krotko: „Nie”. Tylko tyle. Jakby mial cos do ukrycia.
– Moze i ma. Zabebnila palcami o stol.
– Byla z nim Jessie? – zapytala.
– Nie. Spala jeszcze, kiedy po drodze wpadlem do domu jej matki, by sprawdzic, jak sie czuje.
Sara przygryzla wargi, zastanawiajac sie, czy powiedziec mu o swoich spostrzezeniach.
– Smialo – mruknal. – Zdradz wreszcie, co cie tak zaniepokoilo i co uszlo mojej uwagi. – Wzburzony, uderzyl otwarta dlonia w brzeg stolu. – Na milosc boska, przeciez nie robie tego celowo, Saro. Niezaleznie od uplywu lat, Robert nadal jest moim najlepszym przyjacielem. Myslisz, ze latwo jest byc gliniarzem w tej sytuacji?
Wziela gleboki oddech, zeby sie uspokoic. Mrugnela odruchowo, kiedy uderzyl w stol, i ledwie sie powstrzymala, zeby od razu nie wstac i nie wyjsc. Tlumaczyla sobie, ze to, iz Jeffrey wychowywal sie wsrod przemocy, jeszcze nie czyni z niego brutalnego czlowieka, lecz mimo wszystko nie potrafila juz patrzec na niego innym wzrokiem. Jego szerokie ramiona oraz imponujace muskuly, ktore jeszcze niedawno wydawaly jej sie tak pociagajace, teraz tylko przypominaly, o ile jest silniejszy od niej.
Musial wyczuc jej nastroj, gdyz dodal znacznie lagodniejszym tonem:
– Prosze, nie patrz na mnie w ten sposob.
– Ja tylko… – zajaknela sie. Odczekal chwile.
– Co?
Spuscila glowe, nie czujac sie gotowa do tej rozmowy. Postanowila zwrocic jego uwage z powrotem na dreczaca ja sprawe i oznajmila:
– Chce jeszcze raz dokladnie obejrzec rane Roberta.
– Po co?
– Nie mam pewnosci, ale… – Zamilkla na chwile, uswiadomiwszy sobie, ze jednak jest pewna. – Dostrzeglam slady oparzenia ponizej otworu wlotowego po kuli.
– Nie masz pewnosci?
– Zle sie wyrazilam. Jestem tego pewna, tylko chcialabym, zeby bylo inaczej.
Zasmial sie gardlowo.
– Przeciez z uporem zaslanial rane reka.
– I wykorzystal podkoszulek, zeby rozmazac krew Wokol niej.
– Pozwolil ci obejrzec slady na podkoszulku? Pokrecila glowa. Nie musiala tlumaczyc, ze gdyby pocisk zostal wystrzelony z broni przytknietej do ciala, slady osmalenia musialyby byc doskonale widoczne na materiale.
– Podejrzewam, ze w szpitalu juz wyrzucili ten podkoszulek – rzekl.
– Albo Robert zrobil to sam.
– Niewykluczone. – Jeffrey pokrecil glowa. – Gdyby tylko chcial ze mna porozmawiac, wyjasnic, co sie naprawde stalo…
– I co mamy teraz zrobic? Jeszcze raz pokrecil glowa.
– Dlaczego nie chcial mi nic powiedziec? Wolala mu nie podsuwac oczywistego wyjasnienia.
– Jest calkiem prawdopodobne, ze Luke Swan rzucil sie za nim. Jego zwloki lezaly nie tak daleko od sciany.
– Jakis metr, moze poltora.
– A jesli Robert go odepchnal? Swan moglby wtedy przykucnac albo nawet przykleknac.
– To prawda.
Zwrocila uwage na wyczuwalne w jego glosie napiecie, kiedy na wlasna reke probowal tlumaczyc postepowanie przyjaciela.
– Powiedzmy, ze Swan uslyszal, jak Robert siega po bron, dlatego skoczyl za nim. Jesli w tym momencie trzymal pistolet nisko z lufa uniesiona ku gorze… – Zademonstrowal przypuszczalna pozycje rabusia, wyciagajac przed siebie reke z palcami ulozonymi na ksztalt broni. – A kiedy postrzelil Roberta, ten wypalil mu prosto w glowe.
Sara probowala znalezc luki w tej poszlace. Przyznala jednak:
– To mozliwe.
Popatrzyl na nia z wyrazna ulga.
– Lepiej zaczekajmy na wyniki sekcji zwlok, dobrze?
Na razie zachowajmy te domysly dla siebie. Moze autopsja wykaze, co sie naprawde wydarzylo.
– Pytales, czy bede mogla przy niej asystowac?
– Hoss chce, zebys sama ja przeprowadzila.
– W porzadku.
– Saro…
– Jestem juz spakowana – powiedziala, wstajac od stolu. – Chce wyjechac, jak tylko podpiszemy zeznania. – Po chwili, jakby w celu przekonania samej siebie, dorzucila: – Chce wracac do domu.
ROZDZIAL DZIESIATY
Natretny dzwonek telefonu przypominal tarcie gwozdziem po szkolnej tablicy. Sara zaczynala miec omamy sluchowe, bo wydawalo jej sie, ze dzwonienie to cichnie, to znow przybiera na sile, niczym wycie policyjnej syreny. Dla zabicia czasu postanowila odliczac sekundy miedzy kolejnymi dzwonkami, lecz raz tracila rachube,