juz w dziesiatej klasie. Zdazyla ja jednak polubic za to, ze byla wymagajaca i dosc surowa, lecz bardzo mila nauczycielka.
– Mowi ze slabym poludniowym akcentem – mruknal Jeffrey.
Mial racje. Kiedy Smith wykrzykiwal cos z wsciekloscia, dalo sie wyczuc, ze pochodzi z Poludnia, ale gdy mowil spokojnie, poslugiwal sie angielszczyzna bez akcentu. Miala wrazenie, ze uzywal typowo wojskowych okreslen, choc moze tylko sobie to wmowila. Sadzila, ze pochodzil z wojskowej rodziny, mogl byc synem zawodowego oficera, ze wzgledu na kryminalna przeszlosc czy tez profil psychologiczny wyrzuconego z wojska juz na etapie wstepnego szkolenia. Jeffrey zamknal oczy.
– Moze sprobowalbys sie przespac?
– Nie powinienem spac – odparl, choc bylo widac, ze powieki mu sie kleja.
Sara znowu popatrzyla na Smitha, ktory obserwowal ich z wytezona uwaga. Usilujac powstrzymac drzenie glosu, odezwala sie do niego:
– On naprawde potrzebuje natychmiastowej pomocy lekarskiej. Prosze, uwolnijcie go.
Smith wykrzywil usta, jakby sie zastanawial nad jej prosba. Jego kumpel poruszyl sie niespokojnie i mruknal cos pod nosem. Smith podszedl do biurka sekretarki i podniosl sluchawke natretnie dzwoniacego telefonu.
– Wymienimy starsza pania za kanapki i wode mineralna w butelkach. Tylko niczego nie kombinujcie. Sprawdzimy wszystko – rzucil ostro, po czym z przekrzywiona glowa wysluchal odpowiedzi. – Nie, to raczej wykluczone.
Znowu sluchal przez chwile, po czym odwrocil sie do Allison i podetknal jej sluchawke pod nos. Sara nie widziala jego miny, wyczula jednak, ze usmiecha sie do malej. Blagala ja w myslach, zeby mu nie ufala, lecz jak mozna sie bylo spodziewac, Allison niesmialo odwzajemnila usmiech. Smith blyskawicznie uszczypnal ja w noge. Dziewczynka pisnela, wtedy znowu przycisnal sluchawke do ucha i zasmial sie nieprzyjemnie.
– Zgadza sie, prosze pani. Zatrzymamy dzieci. – Obejrzal sie i obrzucil czujnym spojrzeniem pozostalych zakladnikow. – Chcemy tez dostac pare butelek piwa.
Jego kumpel spojrzal na niego z ukosa i Sara odniosla wrazenie, ze Smith na wlasna reke zmodyfikowal ustalony z gory plan. Pomyslala wiec, ze to chyba jednak nie on zorganizowal ten napad.
Spowaznial blyskawicznie, jakby otrzymal przez telefon odpowiedz odmowna, po czym warknal:
– Masz na to godzine, suko! Minuta dluzej i liczba zabitych zacznie szybko rosnac!
ROZDZIAL JEDENASTY
Pojechali do zakladu pogrzebowego. Sara prowadzila, siedzacy obok Jeffrey wskazywal droge. W normalnych okolicznosciach przed sekcja zwlok spedzala pewien czas w samotnosci, zeby skoncentrowac sie przed czekajacym ja zadaniem, teraz jednak nie mogla sobie pozwolic na taki luksus. Przed wyjsciem zadzwonila od Neli do matki i uprzedzila ja, ze wieczorem wraca do domu.
– To tutaj – powiedzial Jeffrey, wskazujac dlugi pawilon w ksztalcie litery U stojacy przy autostradzie.
Dokola nie bylo innych budynkow, jesli nie liczyc malego sklepiku z kwiatami po drugiej stronie szosy. Kiedy Sara wysiadla z samochodu, uderzyla w nia z impetem fala rozgrzanego powietrza od przejezdzajacego tira. Gdzies w oddali przetoczyl sie grzmot, co idealnie pasowalo do jej grobowego nastroju.
Skrzywila sie z bolu, przechodzac przez szose, kiedy jakis kamien urazil ja w stope przez cienka podeszwe sandala.
– Wszystko w porzadku? – zapytal Jeffrey. Skinela glowa i skierowala sie do wejscia. Paul, zastepca szeryfa, ktory w nocy odwiozl ja do domu Neli, stal w drzwiach i palil papierosa. Na ich widok zgasil go pospiesznie o bok kosza na smieci i ostroznie polozyl niedopalek na kupce piasku.
– Pani pozwoli – rzekl, otwierajac przed nia drzwi.
– Dziekuje – odparla, zwracajac uwage na podejrzliwe spojrzenie, jakim obrzucil Jeffreya.
– Gdzie pozostali? – zapytal Jeffrey.
– Czekaja w korytarzu tylnego skrzydla – odrzekl Paul, patrzac na Sare.
Ruszyla energicznym krokiem w glab budynku, nawet sie nie ogladajac. Tylko rytmiczne dzwonienie kluczy i poskrzypywanie pasa z grubej skory swiadczylo, ze zastepca szeryfa podaza tuz za nia. Tutejszy dom pogrzebowy przypominal typowe biuro federalne, grubo ochlapane tynkiem sciany z pustakow pomalowano na bezowo, a jarzeniowki zalewaly wszystko zoltawym blaskiem. Unosil sie tu intensywny zapach srodka do balsamowania zwlok przemieszany z wonia odswiezacza powietrza, ktory bylby zapewne przyjemny w pomieszczeniach mieszkalnych albo w biurze, ale tutaj niemal przyprawial o mdlosci.
– Tedy – odezwal sie Paul, wyprzedzajac ja, zeby otworzyc drzwi na koncu korytarza.
Sara zerknela przelotnie na Jeffreya, ale nie patrzyl na nia, tylko z zacisnietymi zebami wpatrywal sie w sale, do ktorej weszli. Pod regalem pelnym srodkow do konserwacji i charakteryzowania zwlok stal metalowy stolik na kolkach z lezacym na nich trupem przykrytym czystym bialym przescieradlem, ktorego brzegi podrygiwaly w strumieniu powietrza wyrzucanym przez halasliwy klimatyzator pod oknem. Bylo tu tak zimno, ze przeszyl ja dreszcz.
– Witamy – odezwal sie Hoss, ruszajac w jej kierunku z wyciagnieta reka. Obrocila sie, zeby uscisnac mu dlon, za pozno sie orientujac, ze chcial tylko polozyc jej reke na ramieniu i wprowadzic w glab sali. Uzmyslowila sobie, ze mezczyzni z jego pokolenia nie sciskali na powitanie dloni kobietom, chyba ze w zartach. Jej dziadek Earnshaw, ktorego po prostu uwielbiala, rowniez mial taki zwyczaj.
Szeryf przedstawil jej pozostalych mezczyzn.
– To pan White, kierownik domu pogrzebowego. – Pucolowaty czlowieczek o marsowym czole i wydatnej lysinie lekko skinal glowa. – A to moj zastepca, Reggie Ray.
Ten sam chlopak, ktory byl ostatniej nocy w domu Roberta. Nadal mial na szyi aparat fotograficzny, az Sarze przemknelo przez mysl, ze z nim spal.
– Chyba wczoraj nie mialem okazji ci powiedziec, Spryciarzu – dodal szeryf – ze Reggie to chlopak Marty Ray.
– Naprawde? – burknal Jeffrey bez specjalnego zainteresowania.
Wyciagnal jednak reke do tamtego, ale Reggie uscisnal mu dlon z wyraznym ociaganiem. Sare zaciekawilo, dlaczego wszyscy stroze prawa traktuja go z taka podejrzliwoscia.
– Dzis rano Robert zlozyl zeznania – oznajmil Hoss. Na twarzy Jeffreya odmalowalo sie zaskoczenie. – Sasiedzi z grubsza potwierdzaja to, co powiedzial.
Sara byla przekonana, ze Jeffrey zapyta, co takiego zeznal Robert, ale on pokiwal glowa i wbil wzrok w podloge.
Po chwili niezrecznego milczenia White wskazal drzwi za jej plecami:
– Stroje ochronne trzymamy w magazynku. Prosze sie obsluzyc wedlug wlasnego uznania.
– Dziekuje – odparla, na co sztywno skinal glowa. Przemknelo jej przez mysl, ze moze jest rozdrazniony, iz to jej szeryf zlecil przeprowadzenie sekcji. Kierownik zakladu pogrzebowego w okregu Grant, przyjaciel z dziecinstwa, z radoscia przekazal jej obowiazki miejskiego koronera. Ale z miny White’a trudno bylo cokolwiek wyczytac.
Weszla do magazynku, ktory okazal sie ciasna klitka. Ledwie zdolala zamknac za soba drzwi. W tej samej chwili mezczyzni zaczeli rozmawiac z ozywieniem. Rozpoznala gleboki baryton Hossa przeplatajacy sie z nieco piskliwym glosem Paula. Z tego, co zdazyla sie zorientowac, tematem dyskusji byl przebieg wczorajszego meczu koszykowki w rozgrywkach szkol srednich.
Zdjela z polki fartuch chirurgiczny i wlozyla go, czujac sie wrecz idiotycznie, jak pies krecacy sie w kolko w pogoni za wlasnym ogonem. Fartuch byl bardzo duzy, dostosowany rozmiarem do pokaznego brzuszka White’a. Kiedy uzupelnila stroj o papierowe ochraniacze na buty oraz czepek na wlosy, poczula sie jak cyrkowy klaun.
Polozyla reke na klamce, lecz nie od razu otworzyla drzwi. Z zamknietymi oczami probowala sie blyskawicznie odciac od wszystkiego, co wydarzylo sie w ciagu ostatniej doby. Gdyby skoncentrowala sie na przypuszczeniu, ze Robert sam sie postrzelil, moglaby nieswiadomie dopasowywac do tej poszlaki wyniki sekcji zwlok, a zalezalo jej na tym, by poznac wylacznie fakty. W koncu nie byla oficerem sledczym. Jej zadaniem bylo wylacznie