– Badz ostrozna.
ROZDZIAL CZTERNASTY
Jeffrey szedl przez las, a przy kazdym kroku jego przemoczone skarpetki z mlaskaniem lepily sie do blota. Wreszcie oparl sie ramieniem o drzewo i sciagnal je z nog. Deszcz juz prawie ustal, nad ziemia unosily sie pasma mgly z szybko parujacej w sloncu wilgoci. Wierzchem dloni otarl pot z czola i ruszyl dalej w kierunku cmentarza. Na otwartej przestrzeni slonce operowalo chyba jeszcze mocniej niz przed burza i w jego blasku stok usiany rzedami bialych nagrobkow przypominal rozwarta paszcze z blyszczacymi zebami jakiegos monstrualnego potwora.
Na parkingu Reggie siedzial w otwartych drzwiach auta z papierosem zwisajacym spomiedzy warg. Nawet sie nie ruszyl na jego widok. Rozgrzany asfalt parzyl bose stopy, ale Jeffrey nie zamierzal niczego po sobie okazywac.
Zastepca szeryfa z ociaganiem popatrzyl na ociekajace blotem biale frotowe skarpetki i usmiechnal sie ironicznie, lecz Jeffrey nie dal mu dojsc do slowa.
– Zawiez mnie na posterunek – rzucil, wsiadajac do radiowozu.
Reggie po raz ostatni zaciagnal sie dymem, usiadl za kierownica i zatrzasnal drzwi. Przekrecil kluczyk w stacyjce i chcac troche rozgrzac silnik na wolnych obrotach, zapytal:
– Gdzie twoja dziewczyna?
– Nic jej nie jest – burknal Jeffrey.
Sara, pokonawszy smiertelne przerazenie, jakie ogarnelo ja po odkryciu szkieletu, zaczela nalegac, aby zostawil ja w jaskini i sam poszedl po pomoc.
Reggie jeszcze na chwile zastygl z reka na dzwigni biegow, zanim w koncu przestawil ja i ruszyl z miejsca. Bez pospiechu wykrecil na autostrade i pojechal w strone miasta, po drodze rygorystycznie trzymajac sie przepisowej predkosci i machajac reka napotykanym ludziom, jak gdyby nie mial nic wazniejszego do roboty. Jeffrey staral sie nie okazywac zniecierpliwienia, swietnie wiedzac, ze Ray robi to celowo, ale gdy znalezli sie na Main Street i mineli szkole srednia z predkoscia niecalych czterdziestu kilometrow na godzine, uznal, ze musi upuscic nieco pary, bo inaczej zaraz eksploduje.
– Jest jakis powod, dla ktorego tak sie wleczesz?
– Owszem. Zeby cie wkurzyc, Spryciarzu.
Jeffrey zapatrzyl sie przez boczna szybe, rozmyslajac czy jeszcze cos gorszego moze go dzisiaj spotkac.
– Zamierzasz mi wreszcie powiedziec, o co chodzi? zagadnal Reggie.
– Nie.
– Coz, to twoj przywilej. Jeffrey cicho gwizdnal przez zeby.
– Co za slownictwo!
– Chcialem ci zaimponowac.
– Siostra cie tego nauczyla?
– Lepiej nie wspominaj o niej.
– Wlasnie, jak sie miewa Paula?
– Powiedzialem, zebys sie zamknal, kutasie! – syknal ostrzegawczo Reggie. – Dlaczego nie zapytasz, jak sie miewa moje stryjeczne rodzenstwo? Jak mu sie zyje bez ojca? Jak to jest, kiedy siadamy wszyscy do uroczystego obiadu, a nie ma juz z nami wujka Dave’a?
Jeffrey doskonale wiedzial, ze zrani chlopaka, ale nie zdolal sie opanowac i rzekl:
– Nie jestem aniolem strozem mojego ojca.
– Ach, tak – mruknal Reggie, skrecajac na parking przy posterunku. – Coz za wspaniala wymowka. Powiem to mojej kuzynce Jo, kiedy na jesieni bedzie konczyla studia i nie odbierze gratulacji od ojca. Na pewno sprawi to, ze od razu poczuje sie lepiej.
Jeffrey podniosl skarpetki z podlogi i wysiadl z radiowozu, zanim Reggie zdazyl wylaczyc silnik. Wmaszerowal do srodka i nawet nie ogladajac sie na sekretarke i drugiego zastepce stojacego przy jej biurku, skierowal sie prosto do gabinetu Hossa i otworzyl drzwi bez pukania.
Szeryf ledwie zdazyl podniesc wzrok znad gazety, gdy Jeffrey juz zamknal za soba drzwi.
– O co chodzi, synu?
Mial ochote usiasc, ale cos go powstrzymalo. Oparl sie tylko ramieniem o sciane, gdyz nagle opadly go najgorsze przeczucia. Rozejrzal sie szybko po gabinecie. Podobnie jak sam szeryf, niewiele sie tu zmienilo w ciagu minionych lat. Na scianach wciaz wisialy spreparowane trofea wedkarskie i fotografie przedstawiajace Hossa na lodzi, na szafce pod oknem nadal spoczywal zlozony gwiazdzisty sztandar, ktory szeryf zdjal z trumny brata przetransportowanej samolotem z Wietnamu. Zaraz po pogrzebie Hoss rowniez chcial sie zaciagnac do armii, ale zostal odrzucony z powodu plaskostopia. Od tamtej pory zawsze zartowal, ze strata armii amerykanskiej stala sie zyskiem Sylacaugi, lecz Jeffrey doskonale wiedzial, ze nie lubi rozmawiac na ten temat, jakby plaskostopie czynilo z niego czlowieka podrzednego gatunku.
– Jeffrey? – zagadnal Hoss.
– Znalezlismy szkielet.
– Szkielet? – powtorzyl zdumiony, powoli skladajac gazete.
– W tej starej jaskini, gdzie czesto przesiadywalismy z chlopakami, kiedy jeszcze chodzilismy do szkoly.
– Tej na brzegu kamieniolomu? To moze szkielet niedzwiedzia albo…
– Przeciez Sara jest lekarzem. Na pewno nie pomylilaby ludzkiego szkieletu ze zwierzecym. Do diabla, nawet gdyby jej tam nie bylo, i tak bym sie przerazil, bo szkielet dziewczyny siedzi na skalnym wystepie, jakby zapadla tam w drzemke.
– Dziewczyny? – zapytal podejrzliwie Hoss, z trudem lapiac powietrze.
Rozleglo sie pukanie do drzwi.
– O co chodzi? – rzucil glosniej szeryf. Reggie zajrzal do srodka.
– Chcialem tylko…
– Zostaw nas na chwile – warknal Hoss tonem nieznoszacym sprzeciwu.
Jeffrey uslyszal tylko stuk zamykanych drzwi, bo bez przerwy wpatrywal sie w szeryfa, ktory wygladal tak, jakby w jednej chwili postarzal sie co najmniej o kilka lat.
Siegnal do kieszeni, wyciagnal lancuszek, ktory znalazl w jaskini, i uniosl go wysoko, zeby zloty wisiorek w ksztalcie serduszka zablysl w promieniach slonca.
– To jeszcze o niczym nie swiadczy – rzekl Hoss. – Chodzila do tej jaskini setki razy. Wszyscy o tym wiedzieli. Do cholery, sama sie tym przechwalala.
– Sara nie popusci tej sprawy.
– Przeciez mieliscie wyjechac dzis po poludniu.
– Namowilem ja, zebysmy zostali do jutra, jeszcze zanim znalezlismy szkielet. Zreszta i bez tego na pewno chcialaby nadzorowac te sprawe.
– Nie jestem pewien, czy powinienem jej na to pozwolic.
Jeffrey wyczul kryjace sie za tym ostrzezenie.
– Ja nie mam nic do ukrycia – odparl, zwracajac uwage, jak falszywie pobrzmiewa w jego glosie ta udawana brawura.
– Nie chodzi o to, co kto ma do ukrycia, Spryciarzu, lecz o odciecie sie od przeszlosci i zaczecie zycia na nowo. Dotyczy to tak samo ciebie, jak i Roberta.
– Niezaleznie od tego, jaka suka jest Lane Kendall, to ma przeciez prawo znac prawde.
– Jaka prawde? – zdziwil sie szeryf. Wstal zza biurka i podszedl do okna, ktore tak samo, jak w gabinecie Jeffreya, wychodzilo na parking. – Przeciez niczego jeszcze nie wiemy na pewno.
– Sara i tak szybko sie dowie.
– O czym?
– Szkielet ma z boku wgnieciona czaszke. Ktos ja zamordowal.