– Rusza do szturmu dokladnie czterdziesci minut po tym, jak wejdziemy na posterunek. – Molly jeszcze raz spojrzala na zegarek. – To znaczy o trzeciej trzydziesci dwie.
– W porzadku.
Molly polozyla reke na klamce.
– Wyjdziemy na tyle wczesnie, zeby jeszcze zdazyc zorganizowac ci przyjecie.
– Jakie przyjecie? – zapytala, nie majac pojecia, o co jej chodzi.
– Urodzinowe. – Molly uchylila drzwi na pare centymetrow. – Gotowa?
Skinela glowa, nie mogac dobyc z siebie glosu. Wysiadly rownoczesnie i podeszly do tylnych drzwi ambulansu, przy ktorych agenci Wagner ustawili skrzynki z woda mineralna i kanapkami zakupionymi na stacji benzynowej na obrzezu miasta. Kiedy ruszyly w strone wejscia na komisariat, Lena skoncentrowala sie na tych kanapkach. Zaczela odczytywac nalepki na opakowaniach, zachodzac w glowe, kto zaplaci za drogie kanapki z szynka i salata na bialym chlebie. Mialy jeszcze trzy miesiace przydatnosci do spozycia. A wiec z pewnoscia zawieraly tyle konserwantow, zeby uchronic padlego slonia przed rozkladem co najmniej przez rok.
– Wchodzimy – odezwala sie glosno Molly, kiedy ktos uchylil przeszklone drzwi od wewnatrz.
Lena o malo nie krzyknela glosno, gdy zwloki Matta osunely sie po nich na chodnik, przy czym glowa majaca postac krwawej miazgi opadla z donosnym klasnieciem, obryzgujac betonowe plyty krwia i strzepami szarej substancji. Rysy twarzy byly prawie nierozpoznawalne, lewe oko wisialo na wiazce nerwow jak w gumowej masce na Halloween. Urwana duza czesc dolnej szczeki ukazywala wnetrze jamy ustnej, zeby, nabrzmialy jezyk, miesnie i sciegna.
– Powoli – rzekl mezczyzna stojacy w drzwiach.
Mial na glowie czarna welniana kominiarke z owalnymi wycieciami na oczy i usta. Przypominal bohatera tandetnego horroru i Lene ogarnal tak przemozny strach, ze niemal ja sparalizowal. Frank nic nie wspominal o kominiarkach. Nalezalo zakladac, ze bandyci naciagneli je specjalnie, zeby uniemozliwic identyfikacje. Tym gorzej wrozylo to zakladnikom, ktorzy przeciez widzieli twarze zabojcow.
– Powoli i spokojnie – powtorzyl, ruchem reki nakazujac im wejsc do srodka.
W jednej rece trzymal strzelbe z odcieta lufa – tego samego wingmastera, ktorego opisywal Wallace – a w drugiej sig sauera. Kamizelke kuloodporna mial zapieta na wszystkie sprzaczki, zza pasa wojskowych spodni od panterki wystawala mu kolba nastepnego pistoletu.
Lena uswiadomila sobie, ze gapi sie na niego dopiero wtedy, gdy Molly syknela:
– Lena!
Sila woli zmusila sie, zeby zrobic kilka krokow. Probowala przestapic nad zwlokami Matta, nie patrzac na nie, ale zoladek sciskal jej sie do tego stopnia, ze omal nie zlamala sie wpol. Posliznela sie w kaluzy krwi.
W srodku temperatura byla co najmniej o dziesiec stopni wyzsza niz na ulicy. Drugi zabojca stal za kontuarem, trzymajac dlonie na kolbie lezacego przed nim AK-47. I on mial na glowie kominiarke, ale duzo luzniejsza, gdyz jej koniec unosil sie przy kazdym oddechu. Spojrzal na nie pozbawionymi wyrazu, jakby martwymi oczyma, i zaraz odwrocil wzrok.
Ten pierwszy, zapewne Smith, probowal zamknac za nimi drzwi, ale zablokowalo je cialo Matta. Z calej sily huknal skrzydlem w zwloki, lecz niewiele to pomoglo.
– Kurwa – zaklal i wymierzyl zabitemu solidnego kopniaka w brzuch.
Mial na nogach wojskowe buty z zelaznymi okuciami na noskach. Rozlegl sie stlumiony trzask, prawdopodobnie pekajacego zebra Matta. Przypominal trzask suchej galazki pod nogami.
– Chodz, przesuniemy tego fiuta – warknal.
Lena przygladala sie temu jak skamieniala, trzymajac w rekach pudlo z kanapkami. Molly zerknela na nia z przerazeniem w oczach i powoli postawila skrzynke z woda na podlodze. Cofnela sie do drzwi, chwycila Matta za kostki nog i wciagnela do lobby.
– Nie tu. Na zewnatrz – rozkazal Smith. – Wy pieprz tego kutasa na ulice. – Otarl wierzchem dloni usta zasloniete kominiarka. – Zaczyna cuchnac. – Zanim Molly zdazyla okrazyc trupa i zlapac go pod ramiona, wymierzyl mu jeszcze jednego kopniaka. – Pierdolony kutas – warknal tak groznie, ze pielegniarka na chwile zastygla w miejscu.
Jeszcze raz podniosl stope i kopnal zabitego w krocze. Rozlegl sie gluchy dzwiek, ktory Lenie skojarzyl sie z odglosem trzepania dywanow rozwieszonych na sznurze do bielizny za domem, jednego z ulubionych zajec Nan.
Wyladowawszy swa wscieklosc, Smith krzyknal na Molly:
– Na co czekasz, do cholery?! Zabieraj go stad! Pielegniarka popatrzyla bezradnie na zwloki, jakby nie wiedziala, jak je chwycic. Matt mial na sobie biala koszule z krotkimi rekawami i sluzbowy krawat, ktory wyszedl z mody, kiedy Jimmy Carter wyprowadzil sie z Bialego Domu. Ale cala koszula byla przesiaknieta krwia, pojawily sie nawet nowe plamy na bokach i pod pachami po serii kopniakow bandyty. Te swiezo otwarte rany mialy dziwny, czarnopurpurowy kolor i wcale nie krwawily.
Zniecierpliwiony Smith tracil Molly czubkiem buta. Sam w sobie nie byl to grozny gest, ale wziawszy pod uwage jego niedawny wybuch, Molly odebrala to jako smiertelne zagrozenie. Probowala wyholowac Matta za koszule, lecz tylko wyciagnela ja ze spodni i oderwala pare guzikow, ktore z brzekiem potoczyly sie po posadzce, a oczom wszystkich ukazal sie bialy brzuch zabitego. Zamknela wiec oczy, chwycila go pod ramiona i szarpnela.
Ale cialo nawet nie drgnelo. Smith chcial mu juz wymierzyc kolejnego kopniaka, lecz Molly zaprotestowala:
– Nie.
– Co powiedzialas? – zapytal zdumiony.
– Przepraszam – baknela, spuszczajac glowe. Bluze na piersiach miala juz pokryta plamami czarnej, na wpol zakrzeplej krwi. Spojrzala na Lene. – Na milosc boska, moze bys mi pomogla!
Lena rozejrzala sie dookola, jakby nie miala pojecia, gdzie postawic pudlo z kanapkami. Nie chciala nawet dotykac Matta. Brzydzila sie juz samej mysli, ze mialaby dotknac trupa.
Smith wymierzyl do niej z obrzynka.
– Ruszaj sie.
Postawila pudlo na podlodze, majac wrazenie, ze pluca jej dygocza przy kazdym oddechu. Zagryzla mocno zeby, zeby nimi nie szczekac. Jeszcze nigdy w zyciu tak bardzo sie nie bala. Tylko wlasciwie czego? Ostatecznie w przeszlosci bez obaw stykala sie ze smiercia, kilka razy prawie blagala, by do niej przyszla. Teraz jednak smiertelnie sie bala samej mysli, ze moglaby tu zginac.
Jakims cudem zdolala ukleknac przy nogach Matta. Popatrzyla na jego tanie czarne buty, wystrzepione mankiety znoszonych spodni i niedoprane biale frotowe skarpetki z brazowymi plamami. Kiedy Molly odliczyla do trzech, dzwignely go razem z posadzki. Zsunela sie nogawka, ukazujac kostke lewej nogi i fragment lydki pokrytej biala, pozbawiona owlosienia skora. Lena nie mogla sie uwolnic od bolesnej swiadomosci stopy zabitego wrzynajacej jej sie w brzuch. Pomyslala o dziecku w swym lonie, zastanawiajac sie, czy ma ono swiadomosc tak bliskiego kontaktu z trupem. Przemknelo jej nawet przez glowe, ze moze podlapac cos zarazliwego.
Pod czujnym okiem Smitha ulozyly Matta na chodniku tuz przed komisariatem. Kiedy Lena dostrzegla w oczach bandyty wyraz olbrzymiej satysfakcji, ledwie sie powstrzymala, zeby nie zawrocic biegiem do karetki. Ruszyla jednak z powrotem za Molly. Dopiero gdy wkraczaly do lobby, uswiadomila sobie, co sie stalo. Bandyci mieli juz potrzebna zywnosc i wode. Mogli po prostu nie wpuscic ich juz do srodka czy nawet zastrzelic z zimna krwia na ulicy. Nie zrobili tego jednak.
– Tak bedzie lepiej – oznajmil Smith. – Tolliver zasmradzal caly posterunek.
Molly otworzyla usta ze zdumienia i obejrzala sie szybko.
– Co? – warknal zabojca, wymierzajac jej pistolet miedzy oczy. – Chcialas cos powiedziec, suko? Masz cos do powiedzenia?!
– Nie – odparla za nia Lena, zaskoczona, ze zdolala cokolwiek wydusic.
Nawet przez kominiarke latwo bylo dostrzec, ze Smith usmiecha sie szeroko. Jego oczy przesliznely sie po jej ciele od stop do glowy, zatrzymujac sie nieco dluzej na biuscie, a wyrazne blyski satysfakcji swiadczyly, ze spodobalo mu sie to, co zobaczyl. Dzgnal lufa sig sauera czolo Molly i zwrocil sie do niej:
– Tak myslalem. – Trzymanym w reku obrzynkiem dal jej znak, zeby sie obrocila. – Lapy na sciane.
Nagle rozlegl sie dzwonek telefonu, ktorego przenikliwy terkot rozcial powietrze jak nozem.
– Odwroc sie! – powtorzyl ostrzej bandyta.